W 2006 roku pogrążony w przemocy zachodni Irak zmagał się z groźną rebelią, który mogła zniweczyć skutki obalenia Saddama Husajna. Aby wesprzeć wysiłek wojsk koalicji, na front kluczowej Bitwy o Ramadi skierowano 3 Zespół SEAL. W jego szeregach znalazł się m.in. Kevin Lacz, autor wydanej niedawno w Polsce książki ''Ostatni Snajper''.
Kevin Lacz ma za sobą imponującą karierę wojskową. Był snajperem najskuteczniejszego oddziału US Navy SEALs. Służąc w najbardziej elitarnej jednostce sił specjalnych Marynarki Wojennej USA, brał udział w rozbiciu bastionu rebeliantów w najkrwawszym rejonie Iraku. Tam poznał i zaprzyjaźnił się z legendarnym snajperem, Chrisem Kylem.
NAVAL Były operator GROM-u, autor książek ''Przetrwać Belize'', ''Ostatnich gryzą psy'', ''Zatoka'' i ''Camp Pozzi''
Nie trudno odgadnąć co może napisać żołnierz Jednostki Wojskowej GROM o żołnierzach US Navy SEALS, choć oni sami wolą nazywać się marynarzami. Marynarze to twardzi faceci, więc jeśli mowa o marynarzach, to SEALsi są esencją tej twardości, a mówimy o byciu twardym w boju na pierwszej linii.
– Chcieliśmy opowiedzieć historię nieco inną niż dotychczasowe książki bazujące na wspomnieniach weteranów Wojny z terroryzmem. Główny nacisk położyliśmy na psychologię walki – mówi w wywiadzie dla na:Temat autor ''Ostatniego Snajpera'', który miał też okazję zagrać... samego siebie w nominowanym do Oscara filmie Clinta Eastwooda.
Zanim wstąpiłeś do wojska, chciałeś poświęcić się karierze w medycynie. Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?
Zamach z 11 września 2001 zmienił dla mnie wszystko. Kiedy doszło do ataku, byłem studentem drugiego roku w James Madison University. Zbierałem słabe oceny i tak naprawdę niczego nie brałem na poważnie. Po 11 września stwierdziłem, że mam i odpowiednie predyspozycje fizyczne i odpowiedni wiek, by zaciągnąć się do armii i bronić mojego kraju. Czułem się w obowiązku działać i tak wylądowałem w Marynarce.
Czy było trudno zaakceptować myśl, że poza ratowaniem życia będziesz je musiał także odbierać i to nie raz, ponieważ taka jest dola żołnierza?
Nie, nie było mi trudno wyobrazić sobie zabijania złych ludzi. Prawdę mówiąc, był to jeden z powodów mojej decyzji o wstąpieniu do wojska. Chciałem podjąć walkę z wrogiem bezpośrednio na jego terenie.
Zdecydowałeś się na służbę w United States Navy SEALs.
Na początku tak naprawdę planowałem, że będę marinesem – żołnierzem piechoty morskiej. Kiedy dowiedziałem się więcej, co robią komandosi Navy SEALs, stwierdziłem, że chce zostać właśnie jednym z nich.
Jaką trzeba być osobą, by odnaleźć się w tej najbardziej elitarnej jednostce sił specjalnych na świecie?
Tak naprawdę nie ma jednego typu osoby, która mogłaby mieć pewność, że ukończy trening. Nawet największy siłacz nie ma takiej gwarancji. Mogę jednak powiedzieć, że ukierunkowanie na działanie w zespole, silna motywacja wewnętrzna, inteligencja, odporność oraz zaradność to cechy idealnego kandydata do służby w Navy SEALs.
Czyli sporo kandydatów odpada na etapie pierwszych testów?
Tak. Nieprzypadkowo wskaźnik odrzuceń podczas treningu BUD/S (podstawowy kurs niszczenia podwodnego – red.) wynosi 85 proc. Służba w oddziałach Navy SEALs nie jest dla każdego, a morderczy trening ma na celu odsianie tych, którzy po prostu nie powinni znaleźć się w tej jednostce.
Czy miałeś sposobność współpracować z elitarnymi jednostkami specjalnymi z innych krajów?
Za granicą stacjonowaliśmy w bazach i instalacjach, gdzie byli żołnierze z Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii. Nie przeprowadzaliśmy jednak wspólnych misji.
A słyszałeś o GROM-ie, najbardziej elitarnej jednostce polskiej armii?
Osobiście nie współpracowałem z GROM-em, ale wielu moich kolegów z zespołu miało taką możliwość. GROM cieszy się zasłużoną sławą i budził zwłaszcza postrach w Iraku, jako że służący w nim komandosi byli wyjątkowo skuteczni w swoich zadaniach. Drago, z pochodzenia Polak i były członek US Navy SEALs, był jednym z pierwszych Amerykanów, który mieli styczność z GROM-em w Bagdadzie. Jego wyczyny są legendarne. Czekam, aż napiszę własną książkę.
NAVAL Były operator GROM-u, autor książek ''Przetrwać Belize'', ''Ostatnich gryzą psy'', ''Zatoka'' i ''Camp Pozzi''
Miałem zaszczyt i przyjemność współpracować jako żołnierz GROM-u z wieloma teamami Navy SEALs; pierwszy, trzeci, piąty siódmy i ósmy, w pamięci przewija się wielu fajnych facetów, mnóstwo operacji i skutecznego działania. Poza ''robotą'' łączyła nas baza w Camp Pozzi, wspólne posiłki i trening, ale była jedna bardzo wyjątkowa postać. Był nim Drago.
Drago to Polak z krwi i kości, który poprzez życiowe zawieruchy osiedlił się w USA, gdzie wstąpił do Navy SEALs. Tam w Iraku mocno przysłużył się temu, że GROM i SEAL stali się tak naprawdę jednym bardzo skutecznym TEAMEM! Operacje bojowe były przeprowadzane praktycznie bez rozgraniczenia jednostek, wspólne planowanie, szturm na obiekt, desant, dobrze działająca machina, której w tamtym czasie nikt nie był w stanie się przeciwstawić, a wysyłano nas do walki ze zdeterminowanym przeciwnikiem.
Brałeś udział w przełomowej Bitwie o Ramadi w 2006 roku. Którą misję podczas tego słynnego starcia najlepiej zapamiętałeś?
Oczywiście 2 sierpnia 2006 roku utkwił mi w pamięci, jednak wcale nie z dobrych powodów. Tego dnia śmierć poniósł jeden z naszych braci. Marc Lee był pierwszym SEALsem zabitym w Iraku, więc misja, w której zginął, była przełomowa nie tylko dlatego, że byłem tam wraz z nim, ale także dlatego, że wcześniej nie doświadczyliśmy w Iraku takiej straty jak ta.
Pierwsza śmierć towarzysza broni musi być jak chlust lodowatej wody w twarz.
Tego nie da się zapomnieć. Swoje wspomnienia na stronach książki zacząłem jednak od misji z początków mojej służby w Iraku. Utkwiła mi w pamięci, ponieważ była jedną z pierwszych sytuacji, gdy musieliśmy stanąć do otwartej wymiany ognia z wrogiem.
Co było w niej wyjątkowego?
W środku nocy nasza baza została zaatakowana przez rebeliantów. Wyeliminowaliśmy ich w przysłowiowym oka mgnieniu. Choć całe wydarzenie było relatywnie krótkie, to towarzyszące mu braterstwo broni i to, jak się po nim osobiście czułem, wywarło na mnie duże wrażenie.
Jako profesjonalny żołnierz sił koalicji w Iraku musiałeś trenować i walczyć u boku członków Irackich Sił Bezpieczeństwa, którzy w oczach rebeliantów byli kolaborantami. A jak ty postrzegałeś tych lokalnych żołnierzy?
Dżundi, jak ich nazywaliśmy, byli tak dobrzy, jak tylko chcieli być. Kiedy dotarliśmy do Ramadi w 2006 roku, została nam przydzielona grupa, która przed nami pracowała z innym oddziałem SEALsów. Ja współpracowałem z żołnierzami z SMP (Iraqi Special Missions Platoon), których mieliśmy przykazanie zabierać ze sobą na wszystkie misje.
Jak im szło?
Cóż, na początku wymagali wiele pracy, ale w ciągu kilku miesięcy zaczynali nabierać wprawy. Mimo wszystko często podchodziłem do nich z ostrożnością, ponieważ SMP był grupą bardzo zróżnicowaną pod względem sprawności. Niektórzy byli nieźli, ale inni beznadziejni. Pewnego razu omal nie zostałem postrzelony przez jednego z dżundi, który zaliczył przypadkowy wystrzał w środku misji.
Minęła ponad dekada od Bitwy o Ramadi. Biorąc pod uwagę zarówno twoje osobiste doświadczenia, jak i wszystkie późniejsze wydarzenia, co sądzisz obecnie o Wojnie w Iraku? Czy twoim zdaniem był to konieczny konflikt?
Uważam, że to, co pokazała światu interwencja Operation Iraqi Freedom to fakt, że zawsze jest przeciwnik, z którym trzeba walczyć. Oczywiście było wiele kontrowersji na temat tego, czy w ogóle powinniśmy tam wyruszać. Nie wiem, czy istnieje prosta odpowiedź na to pytanie. Wiem jednak, że widziałem wiele zmian na lepsze w Iraku, gdy byłem tam w 2008 roku i mogłem mieć porównanie z tym, czego byłem świadkiem w 2006 roku. Sytuacja ulegała poprawie.
Nadal o Iraku nie można powiedzieć, że jest bezpieczną ziemią.
Stoję na stanowisku, że wycofanie naszych żołnierzy, zanim Irakijczycy byli w pełni gotowi do rządzenia własnym krajem, wyrządziło więcej złego niż dobrego, ponieważ pozwoliło ISIS wkroczyć do akcji i cofnąć wiele dobrych rzeczy, które zrobiono tam w ciągu ostatniej dekady. Dzisiaj lekcją, jakiej udziela nam Irak, jest to, że niezależnie, czy chodzi o Saddama Husajna, czy ISIS, istnieje antyzachodni ruch na świecie, który zaatakuje nas, jeśli pozwolimy mu rozkwitnąć.
W 20016 roku ukazał się twój pamiętnik wojskowy ''Ostatni Snajper''. Co zainspirowało cię do napisania tej książki?
Po filmie ''Snajper'' skontaktował się ze mną przyjaciel, który pracuje jako agent literacki. Chciał dowiedzieć się więcej o moich doświadczeniach z wojska. Po rozmowie powiedział mi, że mam wystarczająco dużo świetnego materiału na książkę. I przystąpiłem do pisania.
Czy ktoś ci pomagał w tym wyzwaniu?
Nad tekstem moja żona Lindsey i ja pracowaliśmy z Ethanem E. Rockem, byłym korespondentem wojennym Marine Corps. Każdy z nas odegrał inną rolę w procesie pisania i redagowania. We trójkę stworzyliśmy jednak dobrze współpracujący zespół.
Jakie główne założenie przyjęliście podczas prac nad ''Ostatnim Snajperem''?
Od samego początku chcieliśmy opowiedzieć historię nieco inną niż dotychczasowe książki bazujące na wspomnieniach weteranów Wojny z terroryzmem. Oczywiście, nie zamierzaliśmy pominąć akcji, ale najbardziej byliśmy zainteresowani odkrywaniem psychologii walki.
NAVAL Były operator GROM-u, autor książek ''Przetrwać Belize'', ''Ostatnich gryzą psy'', ''Zatoka'' i ''Camp Pozzi''
Każde pokolenie ma swój czas, my tu teraz, w naszej zachodniej cywilizacji, żyjemy we względnym spokoju czy też raczej ogólnie zdefiniowanym pokoju. Szkoła, praca, dom, dzieci, wakacje i świat taki jaki przekazują media. Nie wszędzie jest jednak jak u nas, są inne kultury i cywilizacje, ale one się przenikają. Czasami to przenikanie jest bardzo bolesne. Nie oceniam polityki, niech to zrobi historia, ale wychodzi na to, że nasz względny pokój i wojny są namacalne. Warto przeczytać książkę Kevina, by uświadomić sobie, że nasze spokojne życie jest czymś wyjątkowym.
Musiałeś wysłać maszynopis swojej książki do Departamentu Obrony, aby uzyskać jego zgodę przed jej wydaniem. Możesz powiedzieć, ile materiału musiałeś wyciąć?
Poproszono nas o usunięcie niektórych bardzo konkretnych informacji, ale ogólnie historia i motywy pozostały bez zmian. Zdumiało mnie natomiast, jak długo to zajęło. Mój dobry przyjaciel jest amerykańskim kongresmenem i pomógł mi w końcu w przejściu książki przez tryby DoD. Miałem farta. Znam innych, którzy musieli czekać ponad rok.
Byłeś bliskim przyjacielem Chrisa Kyle'a, legendarnego snajpera amerykańskiej armii, który zginął tragiczną śmiercią.
Strata Chrisa była bardzo bolesna. Wcześniej traciłem przyjaciół, zarówno w boju, jak i z powodu wypadków czy chorób, ale do tego czasu nie miałem nikogo bliskiego, który został zamordowany.
Jak zniosłeś fakt, że twój towarzysz broni nie zginął z rąk obcego terrorysty, tylko jednego z ''braci'' – współobywatela, który też był weteranem?
Bardzo trudno jest znaleźć spokój, gdy traci się przyjaciela w wyniku zamierzonego złego uczynku innego człowieka. Sytuację pogarszała świadomość, że pojawiło się wiele spekulacji dotyczących stanu psychicznego mordercy i pytań, czy jego pobyt wojsku przyczynił się do jego problemów. Nigdy nie uważałem jednak mordercy za weterana.
Mógłbyś to rozwinąć?
Sprawca nie tyle był weteranem, ile kimś, komu zdarzyło się przez jakiś czas być w wojsku. Są dobrzy i źli ludzie w armii jak zresztą w każdym innym zawodzie. Kiedy prześledzisz dokładnie przeszłość Eddiego Ray Routha, z łatwością zrozumiesz, że to niesprawiedliwe zrzucać winę za jego czyny na wywołany służbą w wojsku PTSD.
A jak zapamiętałeś Chrisa?
Chris był świetnym przyjacielem i kolegą z zespołu. Znakomicie znał się na swojej robocie, ale tak naprawdę nie wyróżniał się w plutonie poza tym, że był zabawnym gościem, w towarzystwie którego inni chcieli przebywać. Nauczył mnie dużo, jak być snajperem i miałem szczęście mieć go za mentora, gdy służyłem w SEALs. Dla każdego, kto znał Chrisa, jego śmierć była wielką stratą.
Zagrałeś siebie samego w nominowanym do Oscara filmie ''Snajper''. Jakie masz wspomnienia z tej misji, tym razem nie na polu bitwy, ale na planie filmowym z Clintem Eastwoodem i Bradleyem Cooperem?
Było w tym sporo frajdy. Współpraca z Clintem i Bradleyem była niezapomniana, wiele się od nich nauczyłem. Każdy z nich był maksymalnie zaangażowany w swoją pracę. Ciekawie było zobaczyć ich pasję w pracy artystycznej, podczas gdy większość mojego doświadczenia z ludźmi miała wymiar stricte wojskowy.
Pracowałeś też przy ekipie jako konsultant techniczny ds. SEAL.
Moim zadaniem było czuwanie nad technicznymi aspektami, aby aktorzy zagrali SEALsów tak wiarygodnie jak to tylko możliwe. Mieliśmy swoje ograniczenia zarówno budżetowe, jak i czasowe, ale sądzę, że ogólnie zrobiliśmy wszystko, jak należy.
A jak w ogóle dostałeś się do obsady aktorskiej?
Do castingu namówił mnie Bradley. Clintowi spodobał się mój występ, więc przydzielił mi rolę i zagrałem samego siebie. Wciąż śmieje się, gdy widzę swoją twarz w filmie, ponieważ wcześniej nigdy nie wyobrażałem sobie siebie na planie filmowym.
Jak wygląda teraz twoje życie po odejściu z wojska?
Lindsey i ja mamy dwójkę wspaniałych dzieci. Radujemy się ich dorastaniem. Uwielbiam być ich trenerem w sporcie i szkole, pomagać im w dojrzewaniu. W wojsku musiałem długo spędzać czas z dala od moich bliskich. To jednak sprawiło, że doceniłem to, jak ważne są międzyludzkie relacje, i zapragnąłem być kluczowym członkiem mojego rodzinnego teamu.
A czym zajmujesz się zawodowo?
Obecnie pracuję w medycynie jako asystent lekarza. W naszej klinice spotykam się z wieloma weteranami. Choć zostawiłem za sobą służbę w oddziałach SEALs, to dzięki swojej pracy wciąż obracam się w tych samych kręgach. Pomagam nadal braciom i to jest wspaniałe.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona