Anna Mierzyńska od lat bada fale trolli przelewające się przez polski internet. W rozmowie z naTemat opowiada, jak rozpoznać trolla, jak kupowane są kampanie nienawiści na Facebooku i dlaczego nie zawsze potrzebujemy Rosjan, żeby skoczyć sobie do gardeł.
Czy państwo polskie jest gotowe na inwazję trolli podczas maratonu wyborczego 2019?
Nie jesteśmy gotowi. Państwo w niewielkim stopniu przygotowuje się do możliwych zakłóceń zewnętrznych. A jest bardzo dużo możliwości takich zakłóceń, to niekoniecznie muszą być trolle. Nie widać, żeby w tej sprawie coś realnego się działo.
Która z instytucji powinna się tym zajmować?
To zależy, którymi zagrożeniami. Jedna grupa to zagrożenia związane z mediami społecznościowymi i wojną informacyjną, która polega na kreowaniu nastrojów społecznych i manipulacji nimi. Druga grupa to, widoczne już w czasie kampanii samorządowej, reklamy wyborcze, których autorami nie są komitety wyborcze, tylko inne konta, które płacą za reklamę, a właściwie antyreklamę przeciwników politycznych i nikt nie ma nad tym kontroli. Wystarczy jeden podmiot, który wyłoży 100, 200 tysięcy, żeby mieć realny wpływ na wyniki wyborów.
Według pani, kto powinien się tym ze strony administracji zajmować. Przecież nie minister Andruszkiewicz.
Na pewno Państwowa Komisja Wyborcza i Sejm. Jedną z podstawowych barier w walce z internetowym wpływem z zewnątrz jest fakt, że przepisy wyborcze nie przewidują tego rodzaju przestępstw przeciw wyborom. Ich po prostu nie ma i z tego tytułu PKW, która odpowiada za przebieg wyborów, nie może się nawet do walki z tymi zagrożeniami przygotować, bo oficjalnie ich nie ma.
A może politykom taka sytuacja pasuje? Dużo mówi się o potencjalnej rosyjskiej ingerencji, ale czy Polacy są tu kryształowo czyści?
Ja się czasem śmieję, że nam niepotrzebni są żadni Rosjanie. Sami sobie świetnie damy radę z tworzeniem chaosu i pogłębianiem podziałów przez manipulację w sieci. Oczywiście, że te narzędzia są wykorzystywane w kampanii wyborczej. Trudno tu mówić tylko o PiS-ie, bo byłoby zawężaniem obrazu. Warto też zwrócić uwagę na mniej mainstreamowe ugrupowania, jak skrajna prawica, które są w sieci bardzo aktywne.
Dużo mówi się o Rosjanach i ich możliwym wpływie na wybory europejskie, w których po raz pierwszy jest duża szansa na dobry wynik ugrupowań eurosceptycznych. Kiedy będziemy wiedzieć, że oni już tu są?
Jest powszechne przekonanie, tak Komisji Europejskiej, jak i poszczególnych państw, że Rosjanie są tym zainteresowani lub już to robią. Tego, co się dzieje w sieci nie można rozpatrywać w oderwaniu od tego, co dzieje się w świecie rzeczywistym, bo wojna informacyjna w internecie jest tylko elementem wojny hybrydowej.
Dziś widzimy dużą aktywność partii skrajnie prawicowych w całej Europie o powtarzalnych środkach wyrazu. Mamy wiele wypowiedzi antysemickich, nie tylko w Polsce, także w innych państwach toczy się dyskusja o Holocauście. To temat niezwykle aktywny i dzielący społeczeństwa. A działania rosyjskie w dużej mierze polegają na tym, żeby skłócać społeczeństwa i doprowadzać do destabilizacji. Dlatego też wydaje się, że Rosjanie wspierają w sieci wszelkie protesty, które się w państwach europejskich odbywają. Głośno było o tym we Francji przy protestach żółtych kamizelek. Sam prezydent Macron mówił o silnym wsparciu oficjalnych rosyjskich mediów jak Russia Today czy Sputnik.
Nie jest przypadkiem, że te media transmitowały te protesty na żywo w każdy weekend. Sputnik Polska też to robi. Dlatego konieczne jest sprawdzanie, czy Rosjanie w ten sposób - tak oficjalnymi kanałami, jak i niejawnie w social media - nie wspierają protestów w całej Europie. Czy nie będzie ich na przykład przy proteście nauczycieli.
Właśnie: z tego co o Rosjanach i ich internetowych działaniach wiemy, interesują ich właśnie tego typu polaryzujące kwestie. Teraz to zarobki nauczycieli versus zaniepokojeni rodzice, wcześniej stosunki z Izraelem.
Rosjanie bardzo często nie wytwarzają własnych narracji, tylko pracują na tym, co już się w danym kraju dzieje. Podbijają konflikt, który istnieje. To było widoczne w Polsce już w paru sytuacjach: gdy na przykład protestowali w Sejmie rodzice niepełnosprawnych dzieci i wtedy pojawił się wysyp komentarzy z kont, które miały problemy z językiem polskim. Bardzo podobny sposób pisania pojawił się po wyborach samorządowych, kiedy grupa kont próbowała na zamkniętych grupach przekonywać zwolenników PiS, że wybory były sfałszowane. Tam też były błędy, trudno jednoznacznie wskazać “o, Rusek napisał”, ale na pewno nie Polak.
Błędy językowe niezbyt dobrze świadczą o “ich” profesjonalizmie.
W wojnie informacyjnej po stronie Rosjan bierze udział wiele grup, firm o różnym poziomie profesjonalizmu. Nie wszystkie w danym momencie są aktywne. To jest takie sianie w rozmaitych punktach życia publicznego. Z jednego działania, wzmocnienia narracji coś wychodzi, z innego nie.
Jak rozpoznać, że ktoś nam miesza w dyskusjach? Można oczywiście założyć, że każdy gorący spór w Polsce jest “moderowany” przez Rosjan, ale to byłaby chyba paranoja, prawda?
Dziś wśród tych bardziej świadomych internautów hasło “ruski troll” robi za wytrych do wszystkiego. Ze mną często kontaktują się ludzie, którzy twierdzą, że znaleźli “ruskie trolle” i powinnam je zbadać. Kiedy sprawdzam, okazuje się, że to nie trolle. To normalne, żywe konta polskie, które akurat w taki sposób dyskutują.
To trochę straszny wniosek. Ale załóżmy, że jednak mamy do czynienia z trollami z zagranicy i ich zorganizowaną akcją. Co wtedy się będzie dziać? Będziemy mieli wysyp antagonizujących memów, fal oburzenia lub poparcia dla konkretnych radykalnych rozwiązań?
One są cały czas. To nie tak, że dziś nie ma, a jutro nagle się pojawią i my je sobie rozpoznamy. Klasyczne internetowe trolle, czyli konta, które hejtują i to jest ich racja bytu, łatwo rozpoznać po zachowaniu. To konta, które w ogóle nie są nastawione na dyskusję, a po obrażeniu swojego celu wycofują się z aktywności na jakiś czas. Jeśli chodzi o zorganizowane rosyjskie akcje, cały problem polega na tym, że nie jest je łatwo rozpoznać. Rosyjscy propagandyści cały czas dostosowują się do zmian na platformach społecznościowych, które dziś reagują szybciej na łamanie regulaminów. Dlatego konta powiązane z Rosją dobrze się maskują: one pracują na to, żeby być podobne do innych, normalnych kont. Aktywizują się dopiero na grupach facebookowych i w komentarzach, rzadziej wytwarzają własne posty. Pojawiają się też na fanpage’ach mainstreamowych mediów przy kontrowersyjnych, konfliktujących tematach, by jeszcze bardziej podgrzać spór.
Sami w naTemat widzieliśmy ich aktywność podczas zajęcia Krymu, kiedy nagle się okazało, jak wielu “Polaków” popiera aneksję i uważa, że Ukraina nie jest prawdziwym państwem. Dowiedziałem się wtedy między innymi, że Polacy powinni się z Rosjanami dogadać i podzielić Ukrainę między siebie.
To doskonały przykład. Narracja antyukraińska, antynatowska czy antyunijna to kluczowe narracje dla Rosjan, które będą się pojawiać w naszym kraju przy każdej okazji.
Wspomniała pani wcześniej o sumie 100-200 tysięcy, która pozwala na znaczące wpłynięcie na opinię publiczną w czasie wyborów. Co za te pieniądze można uzyskać?
Za takie pieniądze kupuje się precyzyjnie ukierunkowane reklamy na Facebooku czy na YouTubie. Za tę sumę można dotrzeć do ponad miliona internautów. Jeśli reklama będzie dobrze stargetowana, dotrze do określonych grup, a jej przekaz trafi w nastroje w danej chwili, może wyraźnie wpłynąć na wynik wyborów. Na szczęście od połowy kwietnia Facebook wprowadza na terenie całej Unii Europejskiej te same regulacje dotyczące reklam politycznych, co w USA: przy każdej reklamie politycznej będziemy mogli sprawdzić nie tylko, kto jest zleceniodawcą reklamy, ale także grupę docelową, do której jest skierowana, i jakie pieniądze na to przeznaczono.
Zapytam jeszcze na koniec: jak na osobistym poziomie impregnować się na wpływ opłaconych kont czy trolli? Bo wizja dziś nie jest za różowa: my, pojedynczy obywatele, mamy naprzeciw siebie potężną, mroczną siłę lub siły z potężnym wsparciem finansowym. Jak sprawić, żeby te wybory były rzeczywiście wolne?
Naszą podstawową obroną jest nasza świadomość o zakresie manipulacji. Kiedy wiemy, że takie sytuacje mają miejsce, jesteśmy w stanie zupełnie inaczej odbierać polityczne posty i reklamy. Bardzo istotne jest też to, żeby zastanawiać się nad tym, co udostępniamy: przed udostępnieniem wejść w link i przeczytać, co tam jest napisane, a nie udostępniać po nagłówku, co jest bardzo częstym zjawiskiem. Istotne jest też samo źródło wiadomości, czy jest wiarygodne, czy nie.
Mamy w Polsce taki problem, że funkcjonuje u nas bardzo wiele stron informacyjnych o nieznanych redakcjach, nie wiadomo, kto jest autorem podawanych na nich informacji. To powinno budzić nasze podejrzenia, a mimo to ich treści są szeroko udostępniane, także przez osoby znane publicznie, bez sprawdzenia źródło.
W ten sposób każda, nieważne, czy zewnętrzna, czy wewnętrzna siła, może zmanipulować nam wybory. Dużo jest też portali, które podszywają się pod znane media, ich nazwy czy adresy są tylko nieznacznie zmienione, a wtedy łatwo uwierzyć w ich newsy.
Dlatego przede wszystkim trzeba myśleć. Inaczej zostaniemy zmanipulowani.