
Udaremniono zamach planowany przez islamistów. Nie raz taką wieść przynoszą nam telewizyjne paski, notki prasowe czy portalowe newsy. Podawane informacje są zazwyczaj zdawkowe, bo wiadomo, że w takich sprawach służby nie silą się na wylewność. Ciekawscy mogą więc dociekać, w jaki sposób tajniacy krzyżują terrorystom szyki.
Zanim stałem się Tamerem Elnourym, byłem Rico Jordanem. Po prawdzie, nosiłem wiele imion i nazwisk, nim trafiłem na front walki z terroryzmem. Długi czas wyglądałem i zachowywałem się jak przestępca. Miałem dar – łatwo nawiązywałem kontakty. Przyciągałem do siebie ludzi, sprawiałem, że czuli się w moim towarzystwie swobodnie.
Rolę sędziego i kata sprawował Bóg. Ludzką powinnością było wybaczać bliźniemu. Miałem świadomość, że idea przebaczenia jest Chihebowi obca. W ten sposób działali dżihadyści. Z rozmysłem pomijali fragmenty Koranu, które nastręczały im problemów. Recytując okrojony fragment, wysyłałem jasny sygnał: myślę podobnie.
Przyzwyczaiłem się do bycia tajniakiem. W świecie handlarzy narkotyków musiałem szybko podejmować działania, gdyż fundusze i zasoby ludzkie zawsze stanowiły problem. W FBI pracowało się na niższych obrotach. Pracę pod przykrywką wyniesiono tu niemalże do rangi sztuki. Miałem miesiące na wypełnienie zadania.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona
