
Państwa nie są skore odsłaniać mrocznych kart swoich historii. Dotyczy to również Stanów Zjednoczonych, gdy te muszą się zmierzyć z prawdą o losie rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Bo relacje bladych twarzy i Indian to nie tylko wymiana handlowa, pokojowe negocjacje i walka co najwyżej obronna z żądnymi krwi dzikusami.
Staliśmy pod tymi dwoma sztandarami, kiedy nas zaatakowali. Nie wystarczyło im to, że nas zabijali. Rozrywali nas wręcz na kawałki. Okaleczali nas. Łamali nam palce, aby wziąć sobie nasze pierścionki, odcinali nam uszy, aby zabrać srebrne ozdoby i skalpowali nas dla naszych włosów.
Były to zwłoki jej córki, małe ciałko, które nosiła w sobie przez zaledwie sześć miesięcy, a potem patrzyła, jak w szpitalnym inkubatorze lekarze wbijają w nie igiełki. Wtedy jeszcze wszystkim, czego pragnęła tak bardzo, jak nigdy dotąd, było to, aby jej nowo narodzona mała dziewczynka przeżyła. A teraz koroner spoglądał na Jacquie, trzymając w ręku pióro i podkładkę do pisania.
Wszystko jest jednocześnie nowe, a zarazem skazane na zapomnienie. Dziś przemierzamy więc autobusami, pociągami i samochodami wielkie równiny z betonu; jeździmy ponad nimi, a nawet pod nimi. W byciu Indianinem nigdy nie chodziło o to, by wracać do swej ziemi. Ta ziemia jest wszak wszędzie – lub nigdzie.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka
