Państwa nie są skore odsłaniać mrocznych kart swoich historii. Dotyczy to również Stanów Zjednoczonych, gdy te muszą się zmierzyć z prawdą o losie rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Bo relacje bladych twarzy i Indian to nie tylko wymiana handlowa, pokojowe negocjacje i walka co najwyżej obronna z żądnymi krwi dzikusami.
Amerykańska popkultura zbytnio nie eksponuje faktu, że za misją krzewienia cywilizacji na kontynencie północnoamerykańskim stały często masowe zbrodnie i czystki etniczne, które pochłonęły miliony ofiar. Niektórzy owe ludobójstwo określają nawet mianem holocaustu Indian. Do końca XIX wieku 95 proc. tej populacji zniknęło z powierzchni ziemi.
Te rany, które tak naprawdę nigdy się nie zagoiły, rozdrapuje teraz Tommy Orange, autor książki "Nigdzie indziej". W swoim literackim debiucie wywodzący się z plemion Cheyenne i Arapaho autor postanawia zawalczyć o prawdę historyczną, odkłamując pewne mity, które narosły wokół konfliktu białych kolonizatorów i Indian za sprawą kierujących się poprawnością historyków czy mających zbyt bujną wyobraźnię twórców kultury.
Wychowany w Oakland w Kalifornii pisarz nie tylko skupia się na obfitującej w krwawe wydarzenia przeszłości. Prześladowaniu i masakrze Indian poświęca swój esej zamieszczony w prologu książki, która de facto jest psychologiczną powieścią skonstruowaną z 12 historii rdzennych Amerykanów osiadłych w rodzinnym mieście Tommy'ego Orange'a.
To właśnie przez pryzmat tych ludzkich opowieści autor dowodzi, że mimo szumnych haseł o równości i sprawiedliwości Indianie wciąż czują się w swoim kraju obywatelami drugiej kategorii. Ta dyskryminacja staje się paliwem dla takich problemów społecznych jak bezrobocie, uzależnienie od alkoholu, przemoc oraz popełniane z depresji samobójstwa.
W debiutanckiej powieści Orange'a czytelnicy spotkają m.in. Dene Oxendere, który chce oddać cześć zmarłemu wujowi i rdzennej społeczności, kręcąc dokument o Indianach z Oakland. Przeczytają też historię zbieracza śmieci Billa Davisa z plemienia Lakotów. Będą także towarzyszyć Jacquie Czerwone Pióro, alkoholiczce chcącej wrócić do rodziny.
Te i inne indywidualne historie splatają się ze sobą i osiągają punkt kulminacyjny w relacji z pow-wow, czyli wielkiego zjazdu plemienngo na stadionie w Oakland. To tam poszczególni bohaterowie, obecni z różnych powodów w tym samym miejscu, stają się świadkami dramatycznych wydarzeń, w wyniku których naród indiański znów ponosi wielkie ofiary.
Tommy Orange sięgnął po ciekawy, ale i ryzykowny chwyt narracyjny. O ile większość historii zostało opowiedzianych przy użyciu typowych dla powieści narracji trzecioosobowej i pierwszoosobowej, o tyle w jednym rozdziale przemawia narrator w drugiej osobie. Ma to pomóc czytelnikowi wejść w buty jednego z miejskich Indian.
W tej wielopokoleniowej opowieści, w której piękno miesza się z rozpaczą, autor doskonale operuje ludzkimi emocjami, kreśląc sylwetki zapadających w pamięć bohaterów. Ponieważ przyświeca mu nie tylko diagnoza kondycji współczesnego miejskiego Indianina, ale także idea poszukiwania tożsamości, zadbał również o bogaty kontekst historyczny i kulturowy.
W błędzie byłby ten, kto uznałby, że korzenie pisarza prowadzą go do posługiwania się prostymi schematami w stylu "źli biali ludzie i dobrzy biedni Indianie". Choć pisarz nie pudruje rzeczywistości, zwłaszcza tej z czasów ekspansji kolonialnej, w swojej książce nie daje prostych odpowiedzi, za to stawia pytania, które dają czytelnikowi dużo do myślenia.
Do refleksji skłania zresztą już sam tytuł. Zaczerpnięto go ze słów "there is no there there", jakie wypowiedziała Gertruda Stein, amerykańska powieściopisarka żydowskiego pochodzenia, gdy powróciła do Oakland. Tak jak ona nie rozpoznała miasta, w którym mieszkała w latach 1880-1891, tak Indianie czują, że są na swojej, a zarazem obcej ziemi.
Gotowi spojrzeć na nie tak kolorowy portret Ameryki widzianej oczami potomków Indian? "Nigdzie indziej" można już znaleźć na półkach naszych księgarń. Powieść, którą m.in. dziennik "The Washington Post" i tygodnik "Time" uznali za jedną z najlepszych książek wydanych w 2018 roku w Stanach Zjednoczonych, miała swoją polską premierę 4 czerwca.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka
Reklama.
Udostępnij: 508
Tommy Orange
Fragment książki "Nigdzie indziej", Wydawnictwo Zysk i S-ka
Staliśmy pod tymi dwoma sztandarami, kiedy nas zaatakowali. Nie wystarczyło im to, że nas zabijali. Rozrywali nas wręcz na kawałki. Okaleczali nas. Łamali nam palce, aby wziąć sobie nasze pierścionki, odcinali nam uszy, aby zabrać srebrne ozdoby i skalpowali nas dla naszych włosów.
Tommy Orange
Fragment książki "Nigdzie indziej", Wydawnictwo Zysk i S-ka
Były to zwłoki jej córki, małe ciałko, które nosiła w sobie przez zaledwie sześć miesięcy, a potem patrzyła, jak w szpitalnym inkubatorze lekarze wbijają w nie igiełki. Wtedy jeszcze wszystkim, czego pragnęła tak bardzo, jak nigdy dotąd, było to, aby jej nowo narodzona mała dziewczynka przeżyła. A teraz koroner spoglądał na Jacquie, trzymając w ręku pióro i podkładkę do pisania.
Tommy Orange
Fragment książki "Nigdzie indziej", Wydawnictwo Zysk i S-ka
Wszystko jest jednocześnie nowe, a zarazem skazane na zapomnienie. Dziś przemierzamy więc autobusami, pociągami i samochodami wielkie równiny z betonu; jeździmy ponad nimi, a nawet pod nimi. W byciu Indianinem nigdy nie chodziło o to, by wracać do swej ziemi. Ta ziemia jest wszak wszędzie – lub nigdzie.