"Zawsze zaczynam od koszmaru" Naomi Kawase, najmłodsza zdobywczyni Złotej Kamery w Cannes o tabu, lękach i baśniach
Katarzyna Grynienko
22 sierpnia 2012, 12:48·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 22 sierpnia 2012, 12:48
Naomi Kawase czeka na koszmar, by wziąć z niego pomysł na scenariusz. W swoich filmach łączy estetykę snu z czujnym spojrzeniem dokumentalistki, a jej obsesją jest demaskowanie skostniałych podziałów w społeczeństwie Japonii. To wszystko robi spokojnie, z chłodną elegancją.
Reklama.
– Wielu filmowców opowiada o swoich inspiracjach i potrzebie ekspresji. Dzielę z nimi te przeżycia, ale jeśli miałabym wybrać najważniejszy powód dla którego pracuję, to jest nim strach. Gdybym go w ten sposób nie przepracowała, życie byłoby nie do zniesienia” przyznaje 43-letnia Naomi Kawase, japońska artystka, która jest w tej chwili jedną z najbardziej rozpoznawalnych reżyserek kina autorskiego. Jej filmy dokumentalne i fabularne zostały w tym roku zaprezentowane w sekcji Histoire(s) du Cinéma w Locarno, czyli sekcji która celebruje twórców, którzy już teraz „tworzą historię kina”.
Jak sama twierdzi, każdy jej nowy film inicjują notatki z sennych koszmarów na temat przemijania i braku zmian, które według Kawase muszą wydarzyć się we współczesnej Japonii. – Najlepszy film musi przypominać sen. Nie jego reprezentacje, to do czego przyzwyczaiła nas kultura, ale sen prawdziwy, który powstaje w naszej świadomości z użyciem obrazów, jakie nasz mózg rejestruje na co dzień, niczym kamera. Koszmar jest wtedy najmocniejszym przekazem, a ja staram się go oswoić na ekranie.” – dodaje reżyserka.
Nie ma biedy w Japonii
O autorskiej wizji Kawase świat dowiedział się bardzo wcześnie, po tym jak jej kariera dosłownie wybuchła w roku 1997 w Cannes. Młoda japońska reżyserka odebrała wtedy Złotą Kamerę, nagrodę za najlepszy debiut festiwalu za film „Suzaku”(1997). Absolwentka szkoły filmowej w Osace miała wówczas dwadzieścia osiem lat i do dziś pozostaje najmłodszą laureatką tej nagrody. Jej pierwszy film pełnometrażowy, który był także adaptacją napisanej przez nią powieści, okazał się zapowiedzią stylu i obszaru zainteresowań, jaki rozwinęła w swojej późniejszej pracy. Obecnie Kawase ma na swoim koncie ponad 20 dokumentów i pięć filmów pełnometrażowych.
– „Suzaku” było efektem dziesięciu lat pracy nad dokumentami o małej miejscowości Nara, w której się wychowałam. Stworzyłam kilkanaście obrazów trudnego życia tej małej społeczności, jednej z wielu w Japonii, która nie korzysta ze zdobyczy technologii, nie uczestniczy we wspólnym froncie jaki chcemy pokazać całemu świat. W „Suzaku” pokazałam rodzinę, która popada w biedę i nie może się z niej wydostać ze względu na tradycyjny podział ról w rodzinie i destrukcyjną etykę pracy, jaka jest nam wszczepiana od najmłodszych lat. Chciałam pokazać biedną i zapracowaną stronę Japonii. Złota Kamera była dla mnie wielkim zaskoczeniem, wielu było ze mnie dumnych, ale spotkałam się z ostrymi uwagami na temat tego, że na świecie chcę pokazać własną wizję biednej Japonii, której przecież nie ma.” tłumaczy.
Film Kawase jest o tyle intrygujący, że wyraźne skupienie na problemach społecznych miesza się z niemal bajkową wizją Nary. Miasteczko bywa tłem dla ubóstwa i problemów, by w kolejnym ujęciu zmienić się w przestrzeń znaną widzom z filmów fantasy. Taki zabieg sprawił, że pojawiło się wiele głosów przeciwko traktowaniu charakterystycznego stylu Kawase jako wypowiedzi na temat kwestii społecznych. –Czytałam wielokrotnie, że stworzyłam sobie ładny obrazek, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i że robię dobre arthouseowe kino, ale nie należy patrzeć na mój film jak na poważny głos na temat Japonii.
Chłodny bunt
Entuzjastyczna reakcja międzynarodowej publiczności nie była dostatecznie silną przeciwwagą dla takich głosów. Zwłaszcza, że podzielała je ciotka reżyserki, która wychowywała ją od momentu rozwodu jej rodziców, gdy Kawase miała zaledwie kilka lat. Starsza kobieta była aktywnym członkiem małej społeczności Nary i bardzo dbała o wizerunek rodziny. Przyszywana wnuczka-artystka buntowała się przeciwko tradycyjnemu stylowi życia i nie umiała porozumieć się ze staruszką. W wieku lat siedemnastu, Kawase uciekła z domu by rozpocząć studia filmowe w Osace i porzuciła zaaranżowane przez opiekunkę małżeństwo. Po kilku miesiącach kobiety pogodziły się, a reżyserka otrzymała wsparcie finansowe na studia, jednak ciotka zawsze oskarżała ją o zniesławienie rodziny w Narze.
Trzy lata po sukcesie w Cannes, Kawase zrealizowała fabularny film „Hotaru”(Świetlik, 2000), który opowiadał o namiętnym romansie między tancerką egzotyczną i szanowanym w miasteczku rzeźbiarzem. Film pomyślany był jako chłodny manifest przeciwko zakazom społecznym, z jakimi spotkała się dorastając. – Nara jest zawsze ze mną. Zarówno jej niesamowite piękno i ciepło tradycji, jakiego nauczyła mnie babcia, jak i poczucie krzywdy, z jakim spotyka się każdy kto wykroczy poza znaną strukturę. „Hotaru” to historia mojego „zakazanego romansu”, z człowiekiem którego do dziś nie mogę i nie chcę ujawnić. Starałam się pokazać, jak toksyczna może być więź, której nikt nie akceptuje. Mogłam stworzyć piękny melodramat, ale to nie oddałoby poczucia osamotniania i odrealnienia, jakie towarzyszy takiej sytuacji.
– Sceną z „koszmaru” jest w tym filmie moment, w którym główna bohaterka kąpie się w publicznej łaźni. Chciałam pokazać kobietę, która czerpie przyjemność ze swojego ciała. We śnie doświadczyłam publicznego upokorzenia z tego powodu”. Po sukcesie „Hotaru” w Japonii i na świecie, Kawase przekonała się, że jej styl opowiadania w filmach fabularnych wart jest kontynuacji. – Nigdy nie interesował mnie sam przemysł filmowy czy też pozycja reżysera i sukces na czerwonym dywanie. To bardzo miłe, ale film to dla mnie przede wszystkim możliwość zatrzymania czasu, nawet jeśli jest to czas, który boli. Właściwie przede wszystkim wtedy. Dokumenty pokazały mi jak za pomocą kamery uchwycić prawdziwy moment, ale czasem ciężko było zbudować do niego kontekst bez kina fabularnego. Najlepszym rozwiązaniem jest połączenie ich.
Film na zgodę
Rozgłos, jaki towarzyszył „Hotaru” trafił nawet do Nary, w której nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. – Na długo popadłam w konflikt z rodziną, zwłaszcza ciotką, która nie rozumiała po co robię filmy o czymś tak niemoralnym, tłumaczy Kawase. Reakcje na produkcję mogą być o tyle zaskakujące dla europejskiego widza, który raczej nie zobaczy w „Hotaru” niczego gorszącego. – Dla japońskiego widza, zwłaszcza takiego, którego dzielą ode mnie dwa pokolenia, ten film jest przekreśleniem wszelkich wartości. Moja babcia nie chciała oglądać Nary, jako miejsca w którym ludzie mają zakazane romanse, a kobiety nie wstydzą się swojej seksualności. Bolesne było to, że tak jak ona myślało większość ludzi z jej pokolenia w naszej społeczności.
W roku 2003 Kawase zdecydowała się zrobić kolejny film, tym razem poświęcony legendzie na temat dzieci porywanych przez duchy podczas Festiwalu Jizo.
Wielbiciel produkcji studia Ghibi bez trudu dostrzeże w tej historii wątek wspólny z animacją „Spirited Away” Mizayakiego. Od pierwszego ujęcia, „Shara” jest produkcją na temat piękna Nary. Kawase pokazuje miasteczko jako miejsce radosnej celebracji, w której nawet tajemnicze zniknięcie i mroczne postaci są elementami pouczającej baśni. Tytuł zachwycił międzynarodową publiczność i ciotkę reżyserki. – To był film na zgodę. Wiedziałam, że zaczynają się u niej początki demencji. To, co stało się potem było dla mnie zupełnie nieoczekiwane. Powiedziała mi, że w „Shara” jest za mało prawdy. Kiedy skończyła 90 lat poprosiła, żebyśmy nagrały coś razem.
Zapiski z koszmaru
Kawase otwarcie opowiada, że każdy jej film zaczyna się od jednej z notatek na temat koszmarnych snów, jakie towarzyszą jej od momentu rozwodu rodziców. – Nigdy nie wysłano mnie na terapię. Jako nastolatka zaczęłam je spisywać. Teraz każdy mój film ma taką scenę, którą wcześniej wyśniłam w złym śnie. W filmie staram się, by z tej sceny wniknęło coś dobrego, tłumaczy.
Prawdopodobnie największym wyzwaniem dla reżyserki stał się dokument „Tarachime”(ang. tytuł „Mother/Birth”), który zaczęła kręcić kiedy zaszła w pierwszą ciążę. – Koszmary nie opuszczały mnie ani na chwilę, a najczęściej śniły mi się sceny w których patrzę, jak moja ciotka tonie trzymając w ramionach moje nienarodzone dziecko.” Kawase pokazuje jej cielesność i bolesne zmagania się z upływem czasu oraz jej rolę i zakorzenienie w niewielkiej społeczności. „Tarachime” otwiera przejmująca scena, w której naga kobieta siedzi w wannie i rozmawia ze swoją przyszywaną wnuczką. W trakcie czterdziesto-minutowego filmu Kawase zmusza ją do rozmowy o ich relacjach, o błędach jakie obie popełniły i o zbliżającej się śmierci starszej kobiety. „To był jedyny sposób, by ciotka nie „utonęła" w mojej świadomości.
– Chciałam też pokazać proces starzenia się w taki sposób, jaki nadal nie podoba się w Japonii. Bardzo szanujemy naszych starszych, pokazywanie ich słabości i ułomności jest rzeczą uważaną za niewłaściwą. W Japonii to kwestia dumy, udajemy że starość nas nie dotyczy, a kiedy tak się dzieje chowają nas w domach, z dala od świata. W „Tarachime” Kawase rozprawiła się także kwestią oswajania obaw przed własnym porodem. – To nie na miejscu mówić o strachu przed rodzeniem dzieci w Japonii. Ciąża to błogosławieństwo, poród to święty rytuał. Poprosiłam mojego nauczyciela z Osaki, fotografa Shunji Dodo, aby nakręcił mój poród i zestawiłam go z obrazami ciała ciotki. Wiedziałam, że pokazanie tak intymnego momentu spotka się z ostrą krytyką w Japonii. To okropne, że nadal jest to dla nas temat tabu. Byłam nawet nazwana skandalistką, co nie jest nawet powodem do dumy w XXI wieku, śmieje się Kawase.
Piękna żałoba
Podczas pokazu „Lasu w żałobie” w Locarno brakuje kopii „Tarachime”. To bardzo denerwuje reżyserkę, która chce aby oba filmy oglądane były razem. „Las…” jest jej najbardziej rozpoznawalnym tytułem, który w 2007 roku otrzymał Grand Prix w Cannes. To historia pracownicy domu opieki, która zmuszona jest odbyć podróż przez las w towarzystwie cierpiącego na Alzheimera starszego pacjenta. Mężczyzna nieustannie wspomina swoją zmarłą żonę i postanawia odnaleźć puszczy miejsce, w którym została pochowana.
– „Prace nad „Lasem…” były bezpośrednią konsekwencją „Tarachime”. Dowiedziałam się, że ciotka niedługo umrze i chciałam dalej pokazywać zderzenie starości i młodości. Oswoić myśl, że ludzie tacy jak moja ciotka odejdą na zawsze, a wraz z nimi coś bardzo cennego dla naszej kultury. Film jest zachwycającą wizją poszukiwania wspomnień, niezwykle wyestetyzowaną w porównaniu z poprzednimi filmami Kawase i głęboko zakorzenioną w japońskiej mitologii.
Mężczyzna i kobieta przechodzą wspólnie przez rytuał oczyszczenia z rozpaczy i tęsknoty za tymi, którzy ich opuścili. Nie brakuje charakterystycznych dla Kawase mrocznych momentów, zestawionych z niezwykle spokojnymi obrazami natury otaczającej Narę. – To najbardziej „senny” z moich filmów i chyba najlepiej oddaje próbę oswojenia strachu przed śmiercią. Stan żałoby, w której wspomina się kogoś w sposób ciepły, bez bólu, jest tym momentem w którym kończy się koszmar, a zaczyna spokój. Trzeba zacząć od koszmaru, żeby do tego dotrzeć.