
Reklama.
Kilka lat temu zdecydowałaś się na poważną zmianę w swoim życiu. Wyjechałaś do Niemiec, by pracować jako opiekunka osób starszych. Dlaczego się na to zdecydowałaś?
Przede wszystkim ze względów ekonomicznych. Poza tym chciałam przyjrzeć się z dystansu swojemu prywatnemu życiu.
Przede wszystkim ze względów ekonomicznych. Poza tym chciałam przyjrzeć się z dystansu swojemu prywatnemu życiu.
Znałaś język?
Niezbyt (śmiech). Absolutnie. Miałam kontakt z językiem niemieckim, ale tylko dlatego, że w przeszłości uczyłam się go w szkole. To było jednak dawno temu. Pomyślałam sobie, że może spróbuję. Największą przeszkodą był jednak ten język, przynajmniej w moim mniemaniu. Myślałam, że jestem kompletną nogą z niemieckiego.
Po telefonie do firmy otrzymałam plik materiałów do przejrzenia, który pomógł mi ustalić, na jakim poziomie jest mój niemiecki i czy rzeczywiście hula.
I co się okazało?
Że hula, jest dobrze. Rozmowa kwalifikacyjna opierała się na podstawowych zwrotach – miejsce zamieszkania, itp.
Jak wyglądało to pierwsze doświadczenie, kiedy pojechałaś do pierwszej rodziny?
Dostałam bardzo ciężki kontrakt, bo była to opieka nad dwójką chorych ludzi. Agencja nigdy nie powie, że to bardzo ciężka umowa, dlatego że oni muszą zapewnić podopiecznym ciągłość opieki. Dlatego opiekunka zna 70, może 80 proc. treści kontraktu.
Dostałam bardzo ciężki kontrakt, bo była to opieka nad dwójką chorych ludzi. Agencja nigdy nie powie, że to bardzo ciężka umowa, dlatego że oni muszą zapewnić podopiecznym ciągłość opieki. Dlatego opiekunka zna 70, może 80 proc. treści kontraktu.
Mówisz, że wrzucono Cię na głęboką wodę. Jak wyglądała ta rzeczywistość?
Dwójka starszych ludzi. Pan po wylewie, pani chora na Parkinsona z demencją, budząca się w nocy. No było ciężko. Na tym kontrakcie pracowałam 24 godziny na dobę. Agencje i niemieckie rodziny niejednokrotnie zapominają o tym, że obowiązuje coś takiego, jak kodeks pracy. Że obowiązują jakieś uregulowania.
Czasami zdarza się, że jeśli w nazwie firmy jest "24", to Niemiec powie: "no zaraz, chwileczkę, przecież ty pracujesz 24 godziny na dobę". Jeżeli przyjdę z moim kontraktem i pokażę, że mam mieć dwugodzinną czy trzygodzinną przerwę, to on to zaakceptuje. W przeciwnym wypadku pracuję całą dobę.
Są takie panie, które nie znają języka na tyle, by umieć sobie poradzić. Nawet po kilku latach pracy.
Jak wygląda codzienna praca, codzienne obowiązki osoby opiekującej się starszymi ludźmi?
Gotowanie, toaleta, mycie. Nieskomplikowane zabiegi, takie jak mierzenie ciśnienia. Nie wolno nam ingerować w powłoki skórne naszych podopiecznych, to poza naszymi kompetencjami. Tak że żadne iniekcje nie wchodzą w grę. Były takie sytuacje, w których rodziny próbowały mnie zobligować do podawania heparyny. Tłumaczyli to tym, że każdy może to podać choremu – tak samo opiekunka jak i rodzina. No to proszę bardzo, jeśli rodzina chce to niech podaje.
Nie zgodziłaś się na coś takiego?
Nie. Insulina, heparyna – leki typowe dla diabetyków – ich podawanie w ogóle nie leży w naszej kompetencji. Jest bardzo wysoka odpowiedzialność, bo w przypadku komplikacji rodzina nie omieszka podać opiekunki czy firmy do sądu. Potem są z tego bardzo duże nieprzyjemności.
Pracujesz jako opiekunka już kilka lat. Jakie sytuacje były dla ciebie najbardziej wymagające?
Hardkorową sytuacją była śmierć podopiecznego na moimi zleceniu. To rzeczywiście był dla mnie niespodziewany element mojej pracy.
Teoretycznie można się jednak tego spodziewać.
Tak, jest to wkalkulowane w moje ryzyko zawodowe. Nigdy jednak nie bierze się pod uwagę tego, że to faktycznie nastąpi. Ta śmierć podopiecznego była dla mnie dużym obciążeniem. Ten pan był bardzo ciężko chory, bardzo cierpiał.
Byłaś z nim w ostatnich chwilach godzina po godzinie, tak?
Tak, godzina po godzinie. Było tam dużo kontaktu z krwią… Ze wszystkim, co tylko możliwe. Praktycznie nie zdejmowałam rękawiczek. No ale nie poddałam się, byłam z nim do samego końca. Do pogrzebu. Rodzina była mi bardzo wdzięczna z tego powodu i do tej pory mamy kontakt ze sobą.
Śmierć tego pana była dość zagadkowa. W Niemczech pacjent może podpisać specjalną klauzulę, by nie ratować go na siłę w sytuacji zagrożenia życia. Profilaktyka i opieka przeciwbólowa jest tam bardzo mocno rozbudowana. W pewnym momencie doszło do tego, że lekarz spotkał się z rodziną i zostałam poinformowana o ilości morfiny, jaką ten pan dostanie w dawce. Dostałam informację, że 24 godziny później nie będzie już żył.
Czyli sytuacja była jasna?
Ta profilaktyka przeciwbólowa czasem przekracza granicę. Ona jest bardzo płynna.
Czy ta praca jest cięższa fizycznie czy psychicznie?
Fizycznie jest to nieprzyjemna praca. Dlatego, że ma się do czynienia z obsługą człowieka i w tej sytuacji nie można się bać, krzywić, brzydzić – po prostu trzeba robić wszystko, żeby temu człowiekowi pomóc. Jest on uzależniony od naszej pomocy.
To jest też bardzo trudne psychicznie, dlatego że po dwóch, trzech miesiącach człowiek się wypala. To jest całkowita izolacja. To są 24 godziny w jednym miejscu. Trafiają się zlecenia na wsiach, gdzie…
Nie można wyjść do miasta.
To raz. Jeżdżą też panie, które są z gospodarstw rolnych w Polsce. Jest mnóstwo opiekunek, mających gospodarstwa w Polsce, i dla nich problemem nie są zwierzęta czy inne tego typu historie. Powiedzmy sobie jednak szczerze – jeśli masz dookoła tylko las i pola, nie masz do kogo otworzyć ust, bo nie znasz języka… Teraz jest trochę lepiej, bo mamy zaawansowaną elektronikę, dzięki czemu można się wspomagać.
Internet jednak nie jest wszędzie. Są rodziny, które wychodzą z założenia, że skoro papa ma dziewięćdziesiąt parę lat, to nie potrzebuje internetu. A opiekunka? Jeśli chce internet, to niech jej firma załatwi. A skoro nie ma ruchu ze strony firmy, to niech siedzi i ogląda niemiecką telewizję albo słucha radia. To bardzo duże obciążenie psychiczne. Wypalenie.
Po pierwszych kontraktach ja wracałam, wyglądając jak ta 90-letnia staruszka. I tak też się czułam. Dlatego często po powrocie do Polski opiekunki ruszają do sanatoriów czy na inne rekonwalescencyjne turnusy. W drugiej linii fryzjer i kosmetyczka – wszystko po to, by jak najszybciej wrócić do formy. A że są możliwości finansowe po takiej pracy, możemy inwestować w siebie.
Czy pieniądze jakoś rekompensują ten wysiłek? Jakie to są zarobki?
Generalnie rekompensują. Gdyby jednak się temu naprawdę przyjrzeć, to w momencie, kiedy my wyjeżdżamy na dwu, trzymiesięczne kontrakty, po czym jesteśmy miesiąc w domu, by odpocząć, to przypomina trochę dwa kroki w przód, jeden w tył. Pieniądze trzeba gdzieś zainwestować, czasem są długi czy inne zobowiązania.
Jak to w życiu. Ile można w ten sposób wyciągnąć?
Stawki są zróżnicowane. Od 800 euro do dwóch tysięcy euro miesięcznie. To zależy od tego, jakie kwalifikacje ma opiekunka, a najczęstszym kwalifikatorem w agencjach jest język.
Stawki są zróżnicowane. Od 800 euro do dwóch tysięcy euro miesięcznie. To zależy od tego, jakie kwalifikacje ma opiekunka, a najczęstszym kwalifikatorem w agencjach jest język.
A doświadczenie? Liczy się?
Nie tak bardzo jak język. Język przede wszystkim. Kolejny czynnik to fakt, że opiekujemy się np. dwójką osób. Czasami zdarza się też, że w domu są dwie osoby, tymczasem my mamy zlecenie na jedną. Na miejscu jednak okazuje się, że trzeba opiekować się dwiema albo nawet jeszcze bardziej tą drugą osobą. To są naprawdę dynamiczne sytuacje.
Pewnie czasem zmieniają się one z tygodnia na tydzień.
Wchodzą w rachubę naprawdę poważne choroby wieku starczego – demencja, Alzheimer, Parkinson. Czasami jest tak, że opiekunki nie mają pojęcia o symptomach takich chorób. Wydawać by się mogło, że pewne zachowania podopiecznych są totalnie wyjęte z kosmosu. Ktoś wydaje się wredny, pada opinia, że to dlatego, że jest Niemcem, kiedy naprawdę może to być objaw schorzenia.
My jednak nie mamy na tyle kwalifikacji, żeby to ocenić. W pierwszej kolejności podchodzimy do sprawy emocjonalnie. Dzisiaj pacjent był taki kochany, a wczoraj dał mi totalnie do wiwatu i musiałam do niego wstawać w nocy. Czasem takie zachowanie jest symptomem choroby.
Czy dużo Polek pracuje w taki sposób? Spotykasz koleżanki z Polski?
Bardzo dużo osób z Polski pracuje w ten sposób. Mamy też panów w tym fachu. Niewielu, ale się zdarzają. To jest pewien fenomen, bo jesteśmy i nie jesteśmy emigracją. Żyjemy w dwóch światach. Po kilku miesiącach wracamy do Polski, gdzie żyjemy swoim, domowym życiem i nagle wyjeżdżamy z powrotem.
Nie jest to emigracja jak w Anglii czy innych krajach, gdzie wyjeżdżasz i koniec – drzwi są zamknięte. Tutaj jest tak, że można regulować czas. Podzielić życie na to wyjazdowe i na to w Polsce.