"To" było niekwestionowanym przebojem kinowym 2017 roku - nie tylko w swoim gatunku. Sequel był więc sprawą nie tylko nieuniknioną, ale i uzasadnioną. To dalszy ciąg mrożących krew w żyłach przygód Frajerów opisany w tym samym tomiszczu Stephena Kinga. "To: Rozdział 2" bliżej jednak do komedii niż horroru. I to niekoniecznie jest wada.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
W sequelu znów przenosimy się do skrywającego przerażającą tajemnicę miasteczka Derry. Główni bohaterowie z Klubu Frajerów mają o 27 lat na karku więcej i prowadzą mniej lub bardziej ułożone życie. Muszą jeszcze raz wrócić na stare śmieci, by załatwić niedokończoną z sprawę z pewnym umalowanym na twarzy panem. Fani dzieciaków z pierwszej części – nie martwcie się: akcja filmu toczy się również w przeszłości znanej z "To", ale to w teraźniejszości przyjdzie im ostatecznie zmierzyć się z złem.
Horror niemal familijny
Baliście się na pierwszej części? Bo ja nie. "To" wypłynęło na fali retro-nostalgii z dreszczykiem i mnóstwem nawiązań do lat 80., którą zapoczątkował w ostatnich latach serial "Stranger Things". Kino grozy z dziecięcymi bohaterami rządzi się swoimi prawami, w tym ograniczeniem związanym z - nazwijmy to - latającymi po ekranie flakami. Bardziej niż sam film, szokowała mnie jego obecność na listach najstraszniejszych horrorów 2017 roku.
Sequel paradoksalnie jest jeszcze mniej straszny (liczba jumpscare'ów wynosi chyba 1), bo pomimo czającego się Pennywise'a, widoków krwi, trupów i maszkar, przeważają elementy komediowe. Ten film jest wręcz napompowany gagami i sucharami niczym balon. Również w dramatycznych i stricte horrorowych scenach akcji. Nawet, gdy zaczynają się jeżyć włoski na rękach, to zaraz opadają rozładowywane przez nieadekwatne do napięcia żarty bohaterów. Na marginesie dodam, że wątek autoparodii Stephena Kinga to mistrzostwo świata.
Do mnie to wszystko przemawia, bo zamiast niestrasznego i pretensjonalnego filmu z klaunem, parę razy parsknąłem śmiechem. Twórcy są do tego bardzo pomysłowi jeśli chodzi o kreację samych potworów, z którymi wielokrotnie mają do czynienia Frajerzy. Przez ekran przewija się pająko-głowa, zombie-kierowca, czy naga staruszka. Wynoszący niemal 70 milionów dolarów budżet filmu został świetnie spożytkowany na efekty - aż przyjemnie się patrzy na te maszkary.
Pennywise jak Donald Trump
Maszkary reprezentują demony przeszłości, z którymi mierzą się bohaterowie. Początkowo myślałem, że tak jak w przypadku innych horrorów, chodzi o przepracowanie i pokonanie pewnej trumny. Okazuje się, że główną oś fabuły można interpretować pod względem politycznym. I nie jest to aż tak przegięte.
Reżyser Andy Muschietti przyznał w wywiadzie, że Pennywise ma wiele wspólnego z Donaldem Trumpem. Podobnie jak prezydent USA próbuje skłócić Frajerów, by ich osłabić, a na końcu ich pokonać. Na marginesie dodam, że Stephen King też nie pała miłością do Trumpa.
W postać Don...Pennywise'a znów wciela się syn Stellana Skarsgårda - Bill (wiem, że to charakteryzacja, ale to jego uciekające oko, to chyba najstraszniejszy element filmu). No cóż, w tej roli jest znakomity. Wśród starszych Frajerów wyróżnia się zwłaszcza James McAvoy. Nie mam słów, by opisać jego grę aktorską i ten pełen wachlarz emocji.
"To: Rozdział 2" to wysokobudżetowe kino grozy z górnej, ale nie najwyższej, półki. Może i nie jest straszne, może i jest powtarzalne, ale dostarcza dużo rozrywki i zaskakuje pomysłowymi paskudami. Film trwa niemal 3 godziny, ale nie nudziłem się ani przez chwilę. Na ekranach polskich kin możemy go oglądać od 6 września.