Jarosław Kaczyński to jeden z nielicznych polskich polityków, który potrafi powiedzieć prawdę. Najczęściej wtedy, kiedy jest czymś bardzo zdenerwowany – co bardzo umiejętnie wykorzystywał kiedyś Donald Tusk i jego ekipa, wyprowadzając prezesa PiS z równowagi przytykami do katastrofy smoleńskiej – i zawsze działało. Bo wyprowadzony z równowagi Kaczyński mówi, co naprawdę myśli – tak właśnie dowiedzieliśmy się choćby o „mordach zdradzieckich” i dlatego zaniepokojeni posłowie PiS otoczyli go szczelnie w sejmie kordonem, gdy był bliski wybuchu.
Reklama.
Nie świadczy to dobrze o Jarosławie Kaczyńskim ani jako człowieku, ani polityku, ale jest cenne, ponieważ pozwala – w odpowiednich okolicznościach – dowiedzieć się, co prezes PiS naprawdę myśli. A taka wiedza jest bezcenna zważywszy na fakt, że jest najważniejszą osobą państwie, ważniejszą nawet i mającą większą (choć nieformalną) władzę od prezydenta i premiera.
Dlatego uważnie wysłuchałam ostatniego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego i dlatego mu uwierzyłam.
Wiem, że szef PiS zrobi dokładnie to, co niemal wprost, nie siląc się nawet szczególnie na złagodzenie złego wrażenia, zapowiedział. Wiem, że jeśli PiS po raz drugi wygra wybory, wprowadzi bezwzględną narodowo–katolicką dyktaturę. Wiem, że wszyscy krytycy rządu uznani zostaną za „nihilistów” i pod tym pretekstem zniszczeni cywilnie, dokładnie tak, jak teraz TVP i narodowe media niszczą każdego, kto krytykuje rząd: brutalnie, personalnie, bezlitośnie, wyciągając na światło dzienne albo fabrykując „haki” obyczajowe, rodzinne i każde inne, w ostateczności, jeśli na kogoś nic nie ma „ograniczając się” do poniżania, wyśmiewania i odczłowieczania.
Wiem, że do niszczenia wrogów PiS wykorzystany będzie zarzut (brzmiący zresztą jak żywcem wyjęty z przemówienia Gomułki) „wewnętrznego antypolonizmu”, bo o groźnym wewnętrznym antypolonizmie, który szerzy się wszędzie, a zwłaszcza wśród niektórych ludzi kultury i sztuki, a więc i mediów, mówił Jarosław Kaczyński. Dodał też, że niczyja wolność nie będzie ograniczana, chyba, że ktoś przekroczy normy prawne i – uwaga, uwaga! – normy przyzwoitości.
Nie trzeba być uzdolnionym wróżbitą ani jasnowidzem, żeby rozumieć, co znaczą takie zapowiedzi, prawda?
Najgorsze zaś jest to, że przemówienie Kaczyńskiego pokazało nam naszą własną, nawet mediów znieczulicę, bo nikt już nie zwrócił uwagi, że niemal w całości było ono skrajnie hejterskie.
Szef PiS wielokrotnie poniżał w nim kogoś i uderzał w całe grupy obywateli, na przykład w ateistów, w samotne matki, w ludzi żyjących w nieformalnych związkach. Obrażał, pozbawiał wartości i znaczenia, umniejszał.
Tylko on, jego partia, jej zwolennicy i wspierający jawnie PiS polski kościół katolicki byli w tej przemowie chwaleni. Reszta, a więc znakomita większość Polaków, która ani PiS ani fanatyzmu religijnego nie popiera, jawiła się w niej jako banda ludzi bez sumienia, znaczenia, godności, niewarta uwagi ani szacunku. Szacunek dla odmiennych poglądów, normalna w demokracji różnorodność poglądów została określona jako niemoralny i niedopuszczalny nihilizm.
Nie niepokoją mnie różnice zdań i poglądów, nie niepokoją mnie konserwatyści, nawet skrajni ani fakt, że prawicowa narodowa partia wygrała wybory i wprowadza w życie swój program.
Niepokoi mnie nienawiść i pogarda, propagandowy bełkot w stylu „zwalczania wewnętrznego antypolonizmu” i jawnie wyrażana pogarda wobec całych grup społecznych – bo nie są to rzeczy w historii nowe – stąd wiemy, że nie ma ani jednego przypadku, żeby skończyły się dobrze.
Tak, wysłuchałam z uwagą przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, a później jeszcze, dla pewności, dwa razy je przeczytałam i – piszę to z całą świadomością – jego słowa brzmiały dla mnie bardzo złowróżbnie i groźnie.