To debiut, ale biło się o niego kilka wydawnictw. Polowania na czarownice wciąż kontrowersyjne
Monika Przybysz
18 października 2019, 13:32·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 października 2019, 13:32
Magia odcisnęła swoje piętno na wielu kartach historii Wysp Brytyjskich. I to nie tylko na tych najnowszych, na których opisano sukces opowieści o chłopcu z blizną w kształcie błyskawicy na czole. Kilka wieków temu to właśnie tam termin „polowanie na czarownice” był używany w swoim najbardziej dosłownym i najbardziej krwawym znaczeniu.
Reklama.
Właśnie w tym okresie postanowiła umiejscowić akcję swojej debiutanckiej powieści Stacey Halls — była dziennikarka pochodząca z Lancashire. Te dwie informacje mogą mieć kluczowe znaczenie w zrozumieniu, dlaczego o manuskrypt „Czarownicy ze wzgórza” biło się aż siedem brytyjskich wydawnictw.
Hrabstwo położone w północno-zachodniej Anglii jest bowiem miejscem, gdzie wspomnienie paniki, jaka w związku z pojawieniem się sił nieczystych rozpętała się na początku XVII wieku, jest nadal żywe: głównym motywem suwenirów sprzedawanych w kioskach z pamiątkami jest wiedźma, lokalny przewoźnika autobusowy nazywa się Witch Way.
Sama Halls dorastała w domu z widokiem na Pendle Hill — wzgórze, na którym odbywały się sabaty miejscowych wiedźm. Rzekomo oczywiście, bo pomijając lekkość, z jaką dzisiejsza kultura masowa prezentuje wydarzenia z tamtych czasów, warto pamiętać, że w wyniku polowań na czarownice masowo ginęły niewinne kobiety.
Tę atmosferę strachu i osaczenia doskonale czuć w „Czarownicy ze wzgórza”. Widać, że Halls, jako dziennikarka, doskonale zdaje sobie sprawę z wagi dobrego researchu, tym bardziej że, jak sama przyznaje, nie jest historykiem.
Inspiracją do stworzenia historii zakorzenionej średniowiecznych realiach była wizyta na zamku Gawthorpe Hall, czyli posiadłości, na której panowała bohaterka jej powieści.
Polowanie na czarownice czy na kobiety?
Fleetwood Shuttleworth poznajemy w momencie, gdy po trzech poronieniach, desperacko stara się donosić kolejną ciążę. Jej drugi mąż zaczyna się niecierpliwić brakiem męskiego potomka więc Fleetwood jest gotowa spróbować każdej metody, jaka tylko zakiełkuje w jej 17-letniej głowie.
Wiek bohaterki nie powinien dziwić. Mamy bowiem rok 1612, kiedy podniesienie brwi wywoływała raczej wiadomość, że jakaś dziewczynka może jeszcze męża nie mieć. Tak właśnie reaguje Fleetwood, kiedy jej akuszerka, Alice, przyznaje, że nie należy do żadnego mężczyzny.
Brak opiekuna to nie jedyna niecodzienna rzecz, jaką w Alice dostrzega Fleetwood. Dziewczyna, która pojawiła się w lesie należącym do majątku Shuttleworthów, nie mówi wiele, ale, jak szybko się okazuje, posiada szeroką wiedzę. Czyżby również tę tajemną? Być może. Z pewnością potrafi przekonać Fleetwood, że z jej pomocą urodzi ona w końcu zdrowe dziecko.
Dziewczyna przez krótką chwilę jest przekonana, że nareszcie wszystko potoczy się tak, jak powinno: wypełni nadzieje, które społeczeństwo (które w jej przypadku reprezentują ojciec i matka) pokłada w kobietach.
Bez mrugnięcia okiem daje sobie więc upuszczać krew i zażywa ziołowe mikstury, które przygotowuje dla niej Alice. Wie bowiem, że dopiero gdy urodzi dziecko, jej pozycja w rodzinie będzie bezpieczna. Jeśli nie wypełni swojego obowiązku, okaże się zbędna, niczym wybrakowany mebel, którego przecież nikt nie będzie w domu trzymał.
Fleetwood pokłada więc w pomocy akuszerki wielkie nadzieje. Szybko jednak orientuje się, że młoda pomocnica skrywa tajemnice większe, niż tylko te, przynależne zielarkom czy znachorkom. Jej związki z oskarżonymi o uprawianie magii kobietami nie przerażają jednak Fleetwood na tyle, aby zerwać znajomość.
Dziewczyna coraz głębiej brnie w nieznany jej świat czarów, jednocześnie coraz bardziej przytomnie oceniając ten, w którym żyła do tej pory: stworzony całkowicie pod dyktando mężczyzn, którzy traktują kobiety jak przedmiot, który ma spełniać określone funkcje. Fleetwood uświadamia sobie, że może nie zgadzać się na takie zasady — pod warunkiem, że znajdzie w sobie dostatecznie dużo siły.
„Bycie kobietą w tych czasach to ogromne ryzyko” - tak podsumowuje notkę o „Czarownicy ze wzgórza” jej polski wydawca. Halls rzeczywiście udaje się doskonale oddać atmosferę zagrożenia, w której istotnie żyły kobiety tamtych czasów.
Dość powiedzieć, że wydarzeniem, które zapoczątkowało procesy czarownic z Pendle Hill był rzekomy urok, jaki na miejscowego kupca rzuciła kobieta imieniem Alizon Device. Dzisiaj wiemy, że mężczyzna zmarł prawdopodobnie w wyniku udaru.
Wtedy nikt jednak nie mógł tego nawet podejrzewać — interwencja sił nieczystych wydawała się jak najbardziej prawdopodobna, zwłaszcza że takie właśnie wytłumaczenie forsowali przedstawiciele arystokracji.
W procesach czarownic z Pendle Hill na śmierć przez powieszenie skazano 10 osób. Czy Alice była jedną z nich? A może na szafot posłano również Fleetwood? Odpowiedź znajdziecie w niezwykłej „Czarownicy ze wzgórza”.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki.