
Akcja i wydźwięk filmu aż tak bardzo nie odbiegają od książki. Okrucieństwo, niekoniecznie związane z II wojną światową, jest pokazane na ekranie dosłownie: widzimy więc scenę pseudo-seksu z kozą, wydłubywanie oczu, podpalenie fretki (i to już w pierwszej scenie!), katowanie żony, katowanie dziecka, pedofilię (zarówno ze strony mężczyzny, jak i kobiety), gwałt butelką. A to i tak nie wszystko.
Główny bohaterem filmu jest bowiem chłopiec - przybłęda, którego jedni biorą za Żyda, drudzy za Cygana, ale niemal wszyscy traktują jak śmiecia. Przesłanie uderza głównie w ksenofobię i generalnie: niezrozumiałą nienawiść do inności. "Malowany ptak" jest niestety wciąż na czasie, wszędzie na świecie tolerancja jest wciąż białym krukiem i tylko osoby o nielogicznych uprzedzeniach mogą się obruszyć tym filmem.
Jednak w "Malowanym ptaku" ludzkość nie jest doszczętnie spaczona. Przybłęda spotyka na swej drodze dobre osoby. I to nawet tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Pomocny okazuje się zarówno niemiecki (Stellan Skarsgård), jak i radziecki żołnierz (Barry Pepper), a nawet ksiądz (Harvey Keitel). I nie można powiedzieć też, że każdy chłop jest zły. Bohater grany przez Polaka, Lecha Dyblika, częstuje nawet młodego szklanką wódeczki.
"Malowanego ptaka" widziałem w czasie 35. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Sala kinowa, która mieści 800 osób, była niemal pełna. Jednak prawie nikt nie wyszedł w czasie seansu. Kilka osób "dezerterowało" w zupełnie losowych momentach, a nie z powodu urazy lub obrzydzenia.