W “Grze śmierci”, filmie, który na ekranach pojawił się rok przed premierą “Wejścia smoka”, Bruce Lee ma na sobie kanarkowo-żółty kombinezon. O tym, że kilka lat wcześniej podobny strój, tylko w wersji narciarskiej, pożyczył Bruce’owi Roman Polański, mogą nie wiedzieć nawet najbardziej zagorzali fani kung-fu. Co ciekawe, większość z nich prawdopodobnie nie zna nawet podstawowych faktów z życia swojego idola, bo sylwetka największej gwiazdy kina sztuk walki obrosła legendą, w której prawdy było jak na lekarstwo.
Dowód? Nawet tak zdeklarowany estetyki filmów kung-fu z lat 70. i 80. jak Quentin Tarantino, ma na jego temat błędne wyobrażenie, czego dowodem jest to, jak sportretował Lee w swoim najnowszym filmie: „Dawno temu w Hollywood”. Czy rzeczywiście, jak sugeruje Tarantino, Małego Smoka mógł powalić każdy kaskader?
W biografii “Bruce Lee. Życie”, jej autor Matthew Polly dementuje te pomówienia, przytaczając słowa legendy amerykańskiej koszykówki Kareema Abdula-Jabbara: „Pewien kaskader chciał wyzwać Bruce’a, gdy ten był w trakcie rozmowy. Bardzo szybko Bruce powalił go na ziemię. Ludzie uznali, że lepiej tego więcej nie próbować”.
Tarantino zawsze mocno inspirował się azjatyckim kinem lat 70. i nie zaprzecza, że czerpie z niego pełnymi garściami. Z resztą, nawet gdyby zaprzeczać próbował, wystarczy przypomnieć sobie, jak jest ubrana Uma Turman w “Kill Billu”.
Fakt, że portret Bruce’a Lee z “Dawno temu w Hollywood” rozmija się z prawdą może mieć związek z tym, że wspomniana książka autorstwa Polly’ego to pierwsza prawdziwa biografia człowieka, którego nazwiska można używać jako synonimu określenia “kino sztuk walki”.
Trudno w to uwierzyć, bo w księgarniach książek z podobizną Bruce’a Lee na okładce znajdziemy dziesiątki. Jeśli jednak chcieć przeanalizować je bardziej dokładnie, tak jak zrobił to Polly, okaże się, że wszystkie one są jednak po prostu mieszaniną tych samych powtarzanych na okrągło faktów i mitów.
Większość osób, które kojarzą Lee jako ikonę, nigdy nie zagłębiła się w jego biografię i wyłoży się nawet na tak prostym pytaniu, jak to, jakiej narodowości był Mały Smok.
Odpowiedź nie jest prosta, co nie znaczy, że w przypadku tak znanego bohatera popkultury i jednocześnie jednego z największych mistrzów sztuk walki na świecie, nie powinna być powszechnie znana.
Lee urodził się w USA, dokładnie w Seattle. Dzieciństwo spędził w Hongkongu, następnie wrócił do Stanów, gdzie studiował i stawiał pierwsze kroki jako nauczyciel sztuk walki. Do Hongkongu wrócił kilkanaście lat później i to tam jego filmowa kariera nabrała tempa. Jeszcze bardziej skomplikowana byłaby analiza pochodzenia mistrza: Bruce Lee był w 5/8 Chińczykiem, w 1/4 Anglikiem i w 1/8 holenderskim Żydem.
Można zaryzykować stwierdzenie, że do tej pory, Bruce Lee był właściwie tylko zlepkiem cytatów motywacyjnych tłumaczących filozofię stworzonej przez niego sztuki walki, wizerunkiem na plakatach, wiszących w tysiącach sal do ćwiczeń, oraz czterema filmami, wyprodukowanymi na przełomie lat 60. i 70.
Osobą, która jako pierwsza dostrzegła, że Bruce Lee nie istnieje jako prawdziwy człowiek, był Matthew Polly, który miał już na koncie kilka książek na temat sztuk walki. Sam też spędził kilkanaście miesięcy w klasztorze Shaolin.
Na badanie życia idola poświęcił siedem lat swojego. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że podtytuł odnosi się podtytuł publikacji odnosi zarówno do bohatera, jak i do autora, który w jej powstanie włożył ogrom czasu i pracy.
I nie świadczy o tym tylko liczba stron, mimo że “Bruce Lee. Życie” ma ich grubo ponad 600, ale fakt, że Polly każdą anegdotę, wspomnienie czy rozmowę potrafi udokumentować. Wymieniona na końcu książki obszerna bibliografia nie jest jedynym źródłem informacji. Autor spędził sporo czasu w Hongkongu, gdzie spotykał się ze znajomymi Bruce’a — nawet tymi z czasów szkolnych. Na liście jego rozmówców znaleźli się również członkowie rodziny oraz żona, Linda.
“Bruce Lee. Życie” to książka pełna fascynujących faktów i ciekawostek. Ot, choćby fakt, że Bruce miał przekłute ucho — pamiątka po rytuale, który miał go w dzieciństwie chronić przed demonami.
Zresztą Polly wczesne lata życia przyszłego mistrza traktuje ze szczególnym zainteresowaniem. atencją. Okazuje się bowiem, że Lee już wtedy zdradzał talent do walki — ulicznej. Był przywódcą gangu, który podczas bójek używał zarówno pięści, jak i prowizorycznej broni — swoje pierwsze nunczako Lee zrobił z łańcucha od spłuczki ze szkolnej toalety.
Rodzice niespecjalnie cieszyli się, że ich syn wyrasta na ulicznego łobuza. Aby nawrócić go na odpowiednią ścieżkę, próbowali próśb i gróźb, ale skutkowała tak naprawdę tylko jedna kara: zakaz grania w filmach.
Polly zwraca uwagę, że kariera Bruce’a Lee wcale nie zaczęła się w od grania w filmach karate. Przeciwnie: Mały Smok od najmłodszych lat zbierał aktorskie doświadczenie. Na scenie zadebiutował u boku swojego ojca — aktora i artysty operowego — w wieku kilku miesięcy. Później dostawał regularne propozycje, ale w wyniku niesfornego zachowania, nie ze wszystkich pozwalano mu korzystać.
Lee miał jeszcze jedną pasję — taniec. Był mistrzem Hongkongu w cza-czy i nie wiadomo, jak potoczyłaby się jego dalsza kariera, gdyby rodzina nie wysłała go do USA. Wyjazd miał być ostatnią deską ratunku, po tym, jak przyszłego mistrza wyrzucono ze szkoły.
Bruce, owszem, zerwał z dotychczasowym chuligańskim życiem. Trudno jednak powiedzieć, żeby droga, jaką obrał, była dla jego rodziców satysfakcjonująca. Owszem, dostał się na uniwersytet, ale nie studiował długo. Po tym, jak skreślono go z listy studentów, założył własną szkołę walki, w której szkolił ludzi “utrzymujących porządek” w Chinatown.
Kilka lat później, również trenował, ale jego klientelę stanowiły zupełnie inne i znacznie zamożniejsze grupy zawodowe. Lee został trenerem gwiazd. Do grona jego uczniów zaliczał się Steve McQueen, jak również Roman Polański.
Z polskim reżyserem zaprzyjaźnili się przez jego żonę — Sharon Tate, którą Bruce przygotowywał do roli w filmie. Przyjaźń obu mężczyzn trwała, jednak po tym, jak Sharon została brutalnie zamordowana przez członków bandy Mansona, relacja ta została wystawiona na ciężką próbę. Przez moment Polański podejrzewał bowiem, że to właśnie Lee zamordował jego żonę.
Powód? Na miejscu zbrodni znaleziono okulary. Policja nie potrafiła wyjaśnić, do kogo należały. Pech chciał, że podczas treningu Lee napomknął, że musi kupić sobie nową parę, bo poprzednie zgubił.
Polańskiemu, który łapał się wtedy każdego możliwego skrawka nadziei na znalezienie i ukaranie sprawców, tyle wystarczyło, aby zaczął podejrzewać swojego nauczyciela. Aby rozwiać lub potwierdzić podejrzenia, zaprosił przyjaciela do optyka i zaoferował, że sprezentuje mu okulary. Oczywiście, okazało się, że wada Lee nie pokrywa się z mocami okularów znalezionych na miejscu zbrodni.
Tajemnicę śmierci Sharon Tate udało się wyjaśnić. Prowadząc Bruce’a do salonu optycznego, Polański nie mógł przypuszczać, że za kilka lat jeszcze większa zagadka będzie dotyczyła śmierci mistrza kung-fu.
Bruce Lee zmarł w 1973 roku. Nigdy nie dowiedział się, jakie szaleństwo rozpętało się na świecie, gdy do kin trafiło “Wejścia smoka” - amerykańska premiera odbyła się już po jego pogrzebie. Nigdy nie dowiedział się również, że ziściło się jego największe marzenie: “Zostanę pierwszym chińskim aktorem filmowym, który zyska międzynarodową sławę. Wkrótce będę większy od Steve’a McQueena” - zwykł mawiać.
Na temat okoliczności jego śmierci powstało wiele mitów. Fakt, że znaleziono go martwego w łóżku (nie swoim, to trzeba przyznać), wcale nie ucinał spekulacji. W to, że tak niesamowicie silny, wysportowany i wytrzymały organizm może po prostu sam przestać funkcjonować, wierzyło niewielu.
Oficjalną przyczyną zgonu, pod którą podpisał się koroner, był obrzęk mózgu, jednak hipotezy, co mogło do niego doprowadzić, są różne w zależności od źródła i jego potencjalnej wiarygodności.
Przyczyn upatrywano w przedawkowaniu alkoholu (Lee lubił sake), leków (kilka miesięcy wcześniej doznał udaru — mógł jakieś przyjmować), narkotyków (nie stronił od marihuany i haszyszu). Nie wykluczano też oczywiście zaangażowania osób trzecich: od zazdrosnych mężów (kochał żonę Lindę, ale nie stronił od romansów) po urażonych przedstawicieli innych nurtów w sztukach walki (Lee lubił przechwalać się, że stworzony przez niego system jest jedynym słusznym).
Jak wynika ze śledztwa, bo tak należy chyba drobiazgową pracę Polly’ego określić, tajemnicy swojej śmierci Bruce Lee nie zabrał do grobu. Odpowiedź znajdziecie w książce “Bruce Lee. Życie”.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Znak.