Wybory w PO muszą odbyć się wcześniej. Inaczej nie czeka ich nic dobrego
Eliza Michalik
25 października 2019, 14:26·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 25 października 2019, 14:26
Platforma Obywatelska zdecydowanie potrzebuje nowego szefa. Teraz. Szczerze mówiąc potrzebowała go już dużo wcześniej i gdyby go dostała, niewykluczone, że – jak mówi Joanna Mucha - dziś wyborcze zwycięstwo świętowałaby zjednoczona opozycja. Niemniej właśnie teraz jest ostatni moment przed kampanią prezydencką, kiedy Schetynę można wymienić na kogoś młodszego, lepszego, bardziej skutecznego, z wizją, a przede wszystkim myślącego w kategoriach rządzenia Polską, a nie partią.
Reklama.
Może to będzie Joanna Mucha, a może Borys Budka – nie wiem. Ale wiem, a przynajmniej jestem bardzo mocno przekonana, że jeśli Grzegorz Schetyna nie zniknie ze stanowiska szefa PO, najpóźniej za kilka lat z mapy politycznej Polski zniknie jego partia. I nie będzie to odwrót z honorem, ale upadek w niesławie.
Znam wszystkie zasługi Grzegorza Schetyny, wymieniane przez jego zwolenników, niektóre prawdziwe, jak zjednoczenie opozycji przed wyborami do PE, inne urojone, jak skuteczna walka z odbieraniem Polakom przez PiS kawałek po kawałku demokracji (tu znacznie więcej mieli do powiedzenia inni posłowie PO jak Michał Szczerba i wielu innych).
Znam wszystkie argumenty za tym, żeby został na stanowisku: nie zmienia się koni w trakcie wyścigu, trzyma mocno w garści struktury lokalne PO (to akurat jest równocześnie mocny argument przeciw) itp.
I znam argumenty przemawiające za tym, że natychmiast powinien odejść, które przyznam, przekonują mnie dużo bardziej. Grzegorz Schetyna i było to widoczne jak na dłoni w sposobie ułożenia list wyborczych, nie grał w tych wyborach o zwycięstwo nad PiS, tylko o swoje zwycięstwo w styczniowych wyborach partyjnych (na marginesie: wybory te powinny odbyć się dużo wcześniej). Kandydaci mało rozwojowi, zachowawczy, wywodzący się z PiS, dzielący elektorat KO, jak Kazimierz Michał Ujazdowski, to byli "ludzie Schetyny”, wystawieni, żeby wejść do Sejmu i poprzeć go w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach, a nie, by pokonać kandydatów PiS.
Kompromitujący wynik szefa PO we Wrocławiu, gdzie przegrał z lokalną działaczką PiS i patrzenie przez palce na to, że lokalni baronowie PO w kampanii, zamiast na walce z lokalnymi kandydatami konkurencji skupiali się na utrudnianiu kampanii kandydatom własnej partii, którzy mogli „urosnąć” i zagrozić ich pozycji w regionie. Tylko efektem morderczej pracy i odporności psychicznej jest znakomity wynik Krzysztofa Truskolaskiego na Podlasiu, wobec tego, jak kampanię starał się utrudnić mu (i kilku innym posłom PO) poplecznik Schetyny i winowajca wielu przegranych przez PO kampanii, (łącznie z kampanią prezydencką Bronisława Komorowskiego), Robert Tyszkiewicz.
Podobny los spotkał Krzysztofa Brejzę, niekwestionowanego młodego lidera i szefa sztabu wyborczego KO, który "jedynkę” na liście do sejmu musiał oddać dużo mniej zasłużonemu politykowi, a sam został przez Schetynę, jako potencjalna konkurencja, odesłany do walki o fotel senatora, który jest oczywiście zaszczytem, ale na który Brejza mógł zaczekać jedną czy dwie kadencje. Z rozmaitymi trudnościami ze strony Grzegorza Schetyny borykała się także znana i ceniona młoda posłanka PO dr Joanna Mucha, która od wielu lat robi w swoim regionie bardzo dobre wyniki.
Wszystkie sondaże poparcia i zaufania pokazują, że Polacy, niezależnie od poglądów, ale sami zwolennicy PO, po prostu nie lubią i nie cenią Schetyny. Nie jest to może argument przeważający, ale przekonujący, zaważyć natomiast powinno to, że w partii, która krytykuje PiS za brak demokracji, także wewnętrznej, powinny wzorowo i przykładnie zadziałać mechanizmy sukcesji władzy – czyli przekazywania jej i oddawania w ręce nowego kierownictwa, kiedy poprzednie okazuje się nieudolne i szkodzi, zamiast pomagać.