Kiedy niektórzy z nas boją się jechać pociągiem z przesiadkami, ona rzuciła się na głęboką wodę, a konkretnie Afrykę. Zwiedziła ją stopem w pojedynkę. – Cierpliwość. To niesamowita sprawa, której można się tam nauczyć. Tam każdy ci powie: ty masz zegarek, ja mam czas – mówi naTemat Monika Masaj.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
27-letnia podróżniczka pochodzi z Podkarpacia, ale obecnie mieszka i pracuje w Budapeszcie, prowadzi też stronę na Facebooku i Instagramie o nazwie "Zepsuty kompas". Niedawno wystąpiła razem z m.in. Marcinem Dorocińskim, Ingą Zasowska i Aleksandrem Dobą w zwiastunie serialu dokumentalnego BBC Earth - "Siedem światów, jedna planeta" (premiera 3 listopada). Rozmawiam z nią o jej dwuletniej podróży autostopem przez Afrykę.
Podróżowanie autostopem po Europie nie wychodzi z mody. Jednak po Afryce? To dość nietuzinkowy pomysł. Co ciebie skłoniło do podjęcia takiego wyzwania?
Już sam fakt, o którym wspomniałeś, był pierwszym powodem. Afryka to nieodkryty ląd jeśli chodzi o podróż autostopem i to, czy jest to w ogóle możliwe. Nie jest to tak popularne w Europie, a informacje na ten temat są szczątkowe. Pomyślałam: czemu nie?
Drugi powód jest związany... z moim nazwiskiem. Jest identyczne jak nazwa afrykańskiego plemienia Masajów. Śmiałam się, że jadę odwiedzić moją rodzinę.
I jak Masajowie zareagowali na twoją wizytę?
Cieszyli się i... nie dowierzali. Jednak to na pewno otworzyło mi wiele drzwi. Kiedy poznajesz kogoś nowego, to chcesz poczuć z nim więź np. „O, też jesteś z Wrocławia”. To zawsze jakiś punkt zaczepienia. Kiedy mówiłam z uśmiechem, że mam na nazwisko Masaj i jestem członkinią tego plemienia, to na pewno przełamywało lody.
Ale faktycznie masz afrykańskie korzenie, czy to zwykły przypadek?
Niedawno robiłam dużo badań na temat swojej rodziny i nazwiska. Wyszło na to, że moje nazwisko zostało prawdopodobnie zmienione w czasie wojny. To dość skomplikowana sprawa, ale nie znalazłam żadnego związku z Afryką.
Więc stworzyłaś go poniekąd sama. Skąd wyruszyłaś do Afryki i gdzie dotarłaś?
Początkowy plan był "prosty": Kair-Kapsztad. Okazało się jednak, że są tanie loty do Szarm el-Szejk z Turcji. Więc ostatecznie nie zaczęłam podróży z Kairu, lecz pojechałam autostopem do Istambułu, gdzie odwiedziłam siostrę, następnie wskoczyłam do samolotu do Szarm el-Szejk. A stamtąd dojechałam stopem do Kapsztadu.
Poruszyłam się praktycznie tylko samochodami, ale czasem trzeba było przedostać się przez rzekę lub jezioro, więc płynęłam też łodzią i promem np. do granicy z Sudanem. Kiedy dotarłam do Kapsztadu, okazało się, że... nie chcę wracać do domu. I zostałam. Nie miałam żadnych zobowiązań, więc nie miałam z tym problemu. Nie miałam też konkretnego planu.
Z Kapsztadu dojechałam do Botswany, Zambii i wtedy tak naprawdę zaczęły się kłopoty. Wcześniej nie miałam żadnych problemów z poruszaniem się, wizami i przekraczaniem granic. Wszyscy mówili po angielsku, bo kiedyś od Kapsztadu do Kairu ciągnęły się kolonie brytyjskie. Nagle, kiedy dotarłam do Afryki Środkowo-Zachodniej, zaczęły się schody. Wizy kosztują tam trzy razy więcej. Np. wiza do Egiptu kosztuje 25 dolarów, a do Kongo już 250.
W niektórych krajach nie chcieli mi ich przyznać, musiałam trochę szantażować urzędników w Angoli końcem ważności paszportu. A placówki polskie w tamtych regionach to rzadkość. Z kolei do RPA mam zakaz wjazdu i nie mogłam tam wrócić. Powoli też podróż zaczęła mnie męczyć, a w samej Angoli pierwszy raz przesiadłam się w samolot, którym poleciałam na Wyspy Zielonego Przylądka, a potem do Gabonu. Dalej barką i motorem przez Kongo, Senegal, Gwinea i wróciłam do domu. Zostałam więc w Afryce o rok dłużej niż planowałam.
To ile tam byłaś w Afryce!?
Łącznie dwa lata.
Nieźle! A samo podróżowanie stopem wyglądało tak jak u nas? Czyli stałaś przy drodze z wystawionym kciukiem i kartką?
Nie lubię kartek i nigdy ich nie używam. Zwyczajnie wychodziłam na wylotówkę poza miasto i machałam ręką.
Gdzie nocowałaś? Pod namiotami? W hostelach?
Głównie w namiocie, czasem u ludzi, którzy mnie zaprosili lub znajomych znajomych. Jakoś to zawsze wychodzi.
A jak generalnie na ludzie na ciebie reagowali? Dziwili się? A może samotna dziewczyna jeżdżąca stopem jest normalnym widokiem?
Na pewno byli ciekawi i zastanawiali się, dlaczego tam jestem, czy coś mi się stało, jakim cudem nie mam swojego samochodu, a jestem poza miastem.
Bałaś się?
To standardowe pytanie, które każdy mi zadaje, moja odpowiedź zawsze brzmi podobnie: nikt nie jest superbohaterem, każdy się boi. Strach jednak jest potrzebny, bo powstrzymuje nas przed robieniem głupich rzeczy.
Twój widok był dla Afrykańczyków zaskakujący. Co ciebie w takim razie zdziwiło?
O Afryce każdy ma jakieś wyobrażenie z filmów, książek, czy filmów. Mnie zaskoczyła tam muzyka. Nie spodziewałam się też, że tyle osób będzie tam mówić po angielsku czy francusku. Ilość turystów jest również szokująca. Nie ma już tam miejsc, gdzie "biały człowiek” nie dotarł. Wszędzie są ludzie w jeepach.
A wiesz ile mniej więcej kilometrów przebyłaś?
Nie da się tak łatwo tego określić, bo nie podróżowałam w linii prostej. Często też zbaczałam z wyznaczonej trasy, przebywałam też sporo w jednym miejscu. Nie da się tego dokładnie sprawdzić.
Jesteś polską ambasadorką serii BBC "Siedem światów, jedna planeta", która porusza m.in. temat zagrożeń dla środowiska spowodowanych działalnością człowieka. Będąc w Afryce mogłaś to zaobserwować? Tutaj w Europie, z wyjątkiem temperatur, aż tak tego możemy nie widzieć na własne oczy.
Pierwsza rzecz, która rzuca się nam w oczy to erozja ziemi, która jest wynikiem suszy. Tereny, które kilkanaście były zalesione, teraz są praktycznie są pustynią z kilkoma patykami. To widać. Afryka traci bardzo dużo drzew, ale nawet ludzie na miejscu nie zdają sobie z tego sprawy. Nie liczą się ze środowiskowymi konsekwencjami wycięcia kilku hektarów lasów.
A uważasz, że zwykli Kowalscy coś jeszcze mogą zmienić, czy wszystko zależy już tylko od ludzi na szczeblu rządowo-korporacyjnym?
Myślę, że każdy jest za to odpowiedzialny. To jest nasze miejsce i nasza planeta. Nawet małe rzeczy potrafią dużo zdziałać: możemy więcej chodzić pieszo, zakręcać wodę, kiedy myjemy zęby, jeść mniej mięsa, czy produktów w małych opakowaniach z plastiku. Sami możemy naprawdę dużo zrobić, by przeciwdziałać skutkom zmian klimatycznych.
Czego ciebie osobiście nauczyła ta podróż przez Afrykę?
Cierpliwość. To niesamowita sprawa, której można się tam nauczyć. Tam każdy ci powie: ty masz zegarek, ja mam czas. My żyjemy co do minuty, idziemy rano na przystanek na 6:46, a wracamy autobusem o 17:04. To jest straszne. Tam mówią: "Poczekaj chwilę", czyli ile? 5 minut? Godzinę? Tam czas jest definiowany i płyną inaczej. Przez to ludzie są bardziej cierpliwi, bo na wszystko mają czas. Umawiasz się na 8, ktoś przyjdzie o 11. Czekamy więc. Na wszystko.
A planujesz jeszcze jedną taką szaloną podróż? Może tym razem przez Azję?
Z podróżowaniem jest ten problem, że potrzebujesz na nie pieniędzy. Przy niskim budżecie, kiedy odmawiasz sobie wszystkiego, po pewnym czasie staje się to niesamowicie ciężkie. Nie da się tego ciągnąć w nieskończoność. Lubię jeździć autostopem, nawet jak mam pieniądze, ale ograniczanie niektórych rzeczy nie jest fajne na dłuższą metę. Zwłaszcza, że na podróżach zbytnio się nie zarabia. Przynajmniej ja tak nie mam.
Co nie znaczy, że porzucam podróżowanie. Co to, to nie! Planuję jednak krótsze, nie kilkuletnie wypady. Kiedyś też człowiek musi pracować i robić karierę. Czasem aż sama nie wierzę, że to mówię (śmiech).