
Mały Innuita, którego wizerunek został zaczerpnięty do książki, nie nazywa się Anaruk, lecz Simeon Ferdinand Noa Umeerinneq Larsen. Opis jego prawdziwej tożsamości i całego śledztwa znajdziecie pod tym linkiem. Tymczasem rozmawiam z autorami reportażu Agatą Lubowicką i Adamem Jarniewski o ich refleksjach na temat tego zaskakującego odkrycia.
Agata Lubowicka – adiunkt w Instytucie Skandynawistyki Uniwersytetu Gdańskiego. Bada obrazowanie Arktyki i polarnictwa w literaturze skandynawskiej i polskiej. Mieszka w Gdańsku, obecnie przebywa w Tromsø na pobycie badawczym.
Adam Jarniewski – od 2006 roku mieszka na Grenlandii, pracuje jako nauczyciel w szkole średniej. Prowadzi blog Poznaj Grenlandię.
Zagłębiając się coraz bardziej w tę historię odczuwałam przede wszystkim zadziwienie, jakimi krętymi drogami różne obrazy, poglądy i motywy mogą trafić do literatury popularnej – i upowszechnić się do tego stopnia, że urastają do rangi prawd.
Błędnego wyobrażenia o życiu na Grenlandii nie kreuje jednak tylko "Anaruk". Od kilkunastu lat śledzę to co się pisze o tym kraju w Polsce, rzadko są to solidnie opracowane pozycje, są często pełne błędów. To przykre, tym bardziej, że sami Polacy reagują bardzo żywiołowo kiedy ktoś za granicą wspomni o "polskich obozach koncentracyjnych" lub o tym, że Maria Curie pochodziła z Francji. Rzetelne podejście powinno chyba działać w obie strony.
W okresie międzywojennym Grenlandia była zamkniętym krajem, aby tam pojechać, trzeba było najpierw wystarać się o specjalne pozwolenie, nie mówiąc o tym, że taki wyjazd wiązał się z olbrzymimi kosztami. Na Grenlandię w latach 30. jeździł na przykład Aleksander Kosiba, badacz ze Lwowa, najpierw jako członek ekspedycji duńskiej, później jako kierownik pierwszej polskiej ekspedycji w 1937 roku. Wśród jej członków nie było na pewno Czesława Centkiewicza.