"Wiedźmin" z Michałem Żebrowskim w roli głównej wrył się w pamięć nie tylko za sprawą niesłynnego złotego smoka, ale ogólnego poczucia zażenowania. Czy jednak nieudolna animacja i mały budżet powinny definiować całą produkcję? Postanowiłem sprawdzić to w 2019 roku, przebierając przy tym nogami w oczekiwaniu na amerykańską superprodukcję z Henrym Cavillem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Pełny zwiastun netflixowego "Wiedźmina" uspokoił już większość fanów Geralta z Rivii. To może być naprawdę udana adaptacja opowiadań Andrzeja Sapkowskiego. Jako pierwsze do podobnego materiału źródłowego podeszło polskie studio Heritage Films i Telewizja Polska. Najpierw do kin wszedł film (w 2001 roku), a potem na ekranach telewizorów mogliśmy oglądać 13-odcinkowy serial (rok później). Jak ogląda się to po niemal dwóch dekadach?
Fantastyczne guilty pleasure
Wcześniej oglądałem tylko film... i to mi wystarczyło. Serialu nigdy nie ruszałem, choć wiedziałem, że może być odrobinę lepszy od długometrażowej, chaotycznie zmontowanej i skondensowanej wersji kinowej. I faktycznie, pod tym względem wypada ciut lepiej, wątki nie skaczą jak wściekła bruxa, ale i tak serialowi daleko do ideału. Najpierw jednak skupmy się na zaletach.
Po pierwsze: Michał Żebrowski
Chyba nikt finalnie nie podważał umiejętności aktorskich i kreacji Geralta. Jego wiedźmin przechodzi w serialu ewolucję z zahukanego mięczaka w zgorzkniałego zabójcę potworów. Żebrowski pasuje również pod względem fizycznym - nie przypakowany, ale umięśniony, przystojny, ale lekko styrany życiem. Do postaci śpiącego gdzie popadnie, wiecznie biednego i obitego Białego Wilka został wybrany idealnie.
Geralt Żebrowskiego podobał się też samemu pisarzowi. – Po premierze "Wiedźmina" dostałem niezwykle miły list od Andrzeja Sapkowskiego, który bardzo mnie komplementował, powiedział, że tak sobie to właśnie wyobrażał – powiedział w wywiadzie aktor.
Po drugie: obsada, ogólnie
Kiedy oglądamy słabiutkie efekty, możemy się bardziej skupić i docenić starania pozostałych aktorów, którzy rzeźbią w błocie. Ok, Zbigniew Zamachowski jest pod względem fizjonomii zupełnym przeciwieństwem książkowego Jaskra, ale pasuje do serialowego świata. Większość drugoplanowych, a nawet epizodycznych postaci, naprawdę daje radę, a często i zachwyca.
Trudno oderwać wzrok od charyzmatycznej Ewy Wiśniewskiej (Calanthe), czy Andrzeja Chyry (Trzy Kawki). Są też rzecz jasna nie do końca trafieni aktorzy, którzy psują odbiór (jak dziewczynka, która gra Ciri, a jej głos był potem dograny w studiu, przez co nie zgrywa się z mimiką), a także tacy, co powodują niezamierzony uśmiech, jak Ryszard Kotys czy Michał Milowicz.
Po trzecie: muzyka
Udźwiękowienie dialogów to oczywiście dramat, ale ścieżka dźwiękowa jest wprost wspaniała. Nic dziwnego, gdyż muzykę napisał sam Grzegorz Ciechowski (w 2002 roku pośmiertnie dostał za album Orła w kategorii "Najlepsza muzyka"). Nie jest zwykłym, generycznym tłem, ale jednym z najmocniejszych punktów produkcji. To właśnie te monumentalne, tajemnicze melodie najbardziej budują klimat fantasy całego serialu. Wisienką na torcie są też wpadające w uchu ballady, śpiewane przez barda Zamachowskiego.
Po czwarte: przaśno-mroczny klimat
Niedawno powróciłem do lektury "Ostatniego życzenia" i "Miecza przeznaczenia", by być na bieżąco z pierwowzorem. To nadal świetne dzieła pełne sarkastycznego humoru, ale i poruszające niezwykle aktualne tematy (m.in. rasizm, równouprawnienie, ksenofobia). Czytając oba zbiory opowiadań wyobrażałem sobie całą scenografię i krajobrazy (no, może z wyjątkiem zamieszkałego przez driady Brokilonu, który w serialu jest trzema krzakami na krzyż) tak, jak te przedstawione w polskim "niewypale".
Andrzej Sapkowski nie stworzył tak drobiazgowego świata jak J.R.R. Tolkien i sporą część wizji uniwersum pozostawia wyobraźni czytelnika. Kiedy bohaterowie trafiają na wieś, błądzą przez lasy lub odwiedzają zamkowe mury, w głowie widziałem zabite dechami wioski, przyrodę, czy średniowieczne budowle - z Polski. Dlatego surowe, nieepickie, niemagiczne scenerie w serialu pokrywały się z moimi wyobrażeniami.
Po piąte: wciąga
Serial na dłuższą metę jest niestety męczący. Nie polecam zatem planowania 13-godzinnego maratonu, ale przy dawkowaniu sobie jednego odcinka dziennie to całkiem przyjemne doświadczenie. Naprawdę byłem ciekaw, co tam twórcy mają jeszcze do zaoferowania, a przez to, że jest całkiem dobrze zagrany i ma świetny soundtrack, to przymykamy oko na kwestie wizualne, które z perspektywy lat nie mają już takiego znaczenia.
Smok to pikuś
Biorąc pod uwagę fakt, że w tym samym czasie na ekrany kin wchodziła trylogia "Władca Pierścieni", nasz polski "Wiedźmin" wypada fatalnie. Trudno jednak obecnie oceniać serial pod względem efektów specjalnych i komputerowych. To nie one zresztą są największymi wadami polskiej produkcji.
Karygodnym grzechem twórców jest nie tylko dodawanie swoich, naciąganych wątków (jak dzieciństwo Geralta), czy postaci (wiedźminka Adela), ale nagminne odchodzenie od książkowego pierwowzoru. Okrojenie i spłycenie tak doskonałej i "adaptowalnej" historii jak ta z Dudu (w długim opowiadaniu zmiennokształtny doppler m.in. wzbogaca się niczym spekulant giełdowy, zamienia się Geralta i z nim walczy, lecz w serialu zupełnie to wszystko pominięto i zamknięto w kilku scenach), jest niezrozumiałe.
Podobnie jest z Renfri (to właśnie przez wyeliminowanie jej bandy otrzymał miano "Rzeźnika z Blaviken", ale poprzedziła to pełna napięcia i dylematów historia, która w serialu została sprowadzona do krótkiej walki wyrwanej z kontekstu), której epizod jest nieporozumieniem jeszcze większym niż wyjaśnienie prawdziwej tożsamości złotego smoka. Z kolei wątek odczynienia klątwy Jeża został tak poprzekręcany, że stracił swoją książkową spektakularność, logikę i niezwykły zwrot akcji. A wystarczyło się trzymać prozy Sapkowskiego...
Film sprawiał wrażenie pociętego tępym mieczem. Przy serialu twórcy mieli więcej czasu ekranowego i przez to przeginali w drugą stronę - przynudzając przeciągniętymi scenami z drętwymi dialogami. Przy tylu okrojonych wątkach, dłużyzny, które nic nie wnoszą to niewybaczalne posunięcie. Scenariusz też w wielu miejscach kuleje - np. Yennefer pojawia się po raz pierwszy, Geralt widząc ją na koniu ma retrospekcję, wracamy potem do serialowej teraźniejszości i... już nie ma Yennefer, tylko przenosimy się w zupełnie inne miejsce i akcję. Choreografie i montaż walk również pozostawiają wiele do życzenia, tak jak i "szablonowe" odgłosy uderzeń rodem z filmów kung-fu.
Na polskim "Wiedźminie" nie zawiodłem się, bo trudno było mieć niższe oczekiwania. Nie jest to może najambitniejsza forma spędzania wolnego czasu, ale niezwykle swojska i relaksująca, wręcz przypominająca seanse horrorów klasy B. Aczkolwiek nie jest to również rozrywka skierowana dla masochistów - co innego oglądanie serialu w poszatkowanym licznymi reklamami playerze TVP VOD, na którym możemy obejrzeć bezpłatnie online. I przynajmniej po premierze netfliksowej adaptacji (20 grudnia), nikt mi nie powie: "cudze chwalicie, swego nie znacie".