Nominacje dla Pawłowicz i Piotrowicza są tak bezczelne, że aż nieprawdopodobne
Karolina Lewicka
05 listopada 2019, 06:10·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 listopada 2019, 06:10
To było tak bezczelne, że aż nieprawdopodobne. Fejk, żart, kpina? Nie, to Ryszard Terlecki poinformował o pisowskich nominacjach do Trybunału Konstytucyjnego. Zupełnie na poważnie formacja Jarosława Kaczyńskiego zgłasza naczelną hejterkę Krystynę Pawłowicz, prokuratora stanu wojennego i twarz „reformy” wymiaru sprawiedliwości Stanisława Piotrowicza oraz Elżbietę Chojnę-Duch, która komisji śledczej ds. VAT zeznawała akurat po jej myśli.
Reklama.
Poczuli się Państwo, jakby dostali w twarz? Przecież to nic nowego, stara metoda działania PiS-u, doskonale znana: na rympał i na chama. Mają większość w Sejmie, więc mogą sobie wybrać do Trybunału Konstytucyjnego kogo chcą. Przecież Kaligula konia zrobił senatorem, więc o co chodzi?
Ten gest PiS to także jasny i czytelny komunikat dla „swoich” - zasłużyliście się dla ugrupowania na froncie walki? Ponieśliście przy tym straty (np. nie zdobyliście mandatu poselskiego)? Partia-matka nie zostawi was w potrzebie, tym bardziej, że miejsc, w których można ulokować zasłużonych towarzyszy jest w państwie całe mnóstwo. Jarosław Kaczyński z jednej strony wynagradza swoich ludzi za czynienie złych rzeczy, z drugiej informuje całą resztę – bądźcie lojalni, róbcie, co każę, a zawsze coś dla was znajdę.
Z takiego podejścia prezes PiS słynie od lat – nigdy nie zostawia wiernych towarzyszy swej drogi na pastwę losu. Tę filozofię dobrze oddają słowa Jacka Kurskiego sprzed lat, kiedy jako lider pomorskiego PiS deklarował, że „po kilkunastu miesiącach od wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku”. To nadal obowiązuje.
Jest też w tych nominacjach coś z zachowania się grupy, która popełnia rzeczy wątpliwe moralnie, etycznie czy prawnie – taka wspólnota w „zbrodni”. W „Szkicach o (polskiej) polityce” Marek Migalski pisze, że trwałość układu politycznego bardzo często jest cementowana takim właśnie wspólnym udziałem w jakimś brzydkim procederze i przypomina „Biesy” Dostojewskiego: „Tak, jak zabójstwo Szatowa miało wiązać ze sobą grupę Wierchowieńskiego, tak i w polityce wspólne „morderstwa” scalają patrona ze swoimi ludźmi”. Piotrowicz i Pawłowicz zostali scaleni z Kaczyńskim.
PiS hojnie wynagradza też za zdradę. Prezes nie traktuje zdrajcy - jak to ongiś bywało - jako postaci trafiającej po śmierci – opisywał to Dante w „Boskiej Komedii” - do ostatniego, dziewiątego kręgu piekielnego. Bo zdrajcy w dawnych czasach nikt nie szanował: ani ten, który został zdradzony (co oczywiste), ani też ten, dla którego zdradzono - skoro ktoś raz zdradził, nie można mu zaufać, nie jest człowiekiem honoru.
A Kaczyński zdrajców nadzwyczaj ceni. Gdzie jest teraz Angelika Możdżanowska, która opuściła ludowców za stanowisko w ministerstwie, by pomóc Kaczyńskiemu pozbawić Polskie Stronnictwo Ludowe klubu poselskiego? Ano na ciepłej posadzie europosłanki w Brukseli. A prof. Chojna-Duch, najważniejszy świadek w całej tej operacji przekonywania Polaków, że PO pozwoliła ukraść 250 mld zł mafii vatowskiej, będzie teraz pobierać sowite uposażenie w Trybunale Konstytucyjnym.
Ostatnia moja refleksja po tych nominacjach jest taka, że kadry PiS to generalnie zaciąg po selekcji negatywnej. Kaczyński celowo otacza się ludźmi nieprzyzwoitymi, złamanymi, z czarnymi kartami w biografii, bez kompetencji, umiejętności, wiedzy i osiągnięć, bo tacy są skłonni do wszelkich podłości, byle się tylko wybić czy zarobić. Prezes daje im szansę na stanowiska i na karierę. Oni są wdzięczni. On o nich nie zapomina. Układ zamknięty.