Sequel w wielu miejscach bezpośrednio nawiązuję do arcydzieła Stanleya Kubricka
Sequel w wielu miejscach bezpośrednio nawiązuję do arcydzieła Stanleya Kubricka Kadry z filmu "Lśnienie" i "Doktor Sen"
Reklama.
Słynna adaptacja książki Stephena Kinga do dziś robi wrażenie. Gra aktorska Jacka Nicholsona to czysta poezja, a charakterystyczne "kubrickowskie" ujęcia oraz "dziwne", niepokojące sceny połączone z odpowiednią muzyką jeżą włos na głowie, karku, rękach, wszędzie. Wiem o tym, bo przed seansem sequela odświeżyłem sobie "Lśnienie" z 1980 roku (jest m.in. na Netfliksie). I wam też to polecam, bo dostrzeżecie znacznie więcej "easter eggów". Film możemy oglądać w kinach od 15 listopada.
Czy to "Trainspotting 3", czy pomyliłem film?
"Doktor Sen" w reżyserii Mike'a Flanagana jest bezpośrednią kontynuacją z dosłownymi nawiązaniami do oryginału. Zaczyna się praktycznie po ostatniej scenie z "Lśnienia", ale szybko jesteśmy przerzucani do dorosłości Danny'ego (w tej roli Ewan McGregor) - czyli tego chłopca na rowerku. To on jest głównym bohaterem sequela.
logo
Niektóre sceny są odtworzone niemal 1:1 Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Dorosłego Danny'ego poznajemy w sytuacji, która jakby żywcem nawiązuje do innej postaci granej przez McGregora - Rentona z "Trainspotting". Budzi się po upojnej nocy obok kobiety leżącej w wymiocinach. No nie jest z nim najlepiej, bo hotelowa trauma nie chce mu odpuścić. Postawia wziąć sprawy w swoje ręce i zawalczyć z demonami - w różnej postaci.
logo
Demony powracają... i możemy to interpretować wielorako Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Po drugiej stronie mamy Rose (Rebecca Ferguson) - przywódczynię grupy przypominającej zachowaniem i stylem bycia wampiro-hippisów. Nie będę więcej zdradzać, ale to m.in. za ich sprawą lepiej poznamy całą mitologię i sens "Lśnienia", co jest świetnym ukłonem w stronę zdezorientowanych fanów filmowego klasyka, którzy są na bakier z książkowymi pierwowzorami.
logo
Powracają stare postacie, dlatego dobrze (i przyjemnie) jest odświeżyć sobie "Lśnienie" Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Trzecim wierzchołkiem fabularnego trójkąta jest Abra (Kyliegh Curran), która jest w posiadaniu mocy o jakiej się nawet najstarszym Indianom nie śniło. I o której marzą wszelkie złe duchy. I już chyba wiecie, co będzie motorem napędowym akcji. Losy tria będą się przeplatać przez cały film, który nieubłaganie dąży do finału finałów w przerażającym hotelu. Historia lubi zataczać koło i to też jest jeden z głównych motywów sequela.
logo
Powrócimy też do znanego labiryntu Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Danny sam w hotelu
"Doktor Sen" z premedytacją nie nazywa się "Lśnienie 2". Reżyser nie powiela schematów, scenariusz nie ma tego samego szkieletu, co w dziele Kubricka. To dwa zupełnie różne filmy. Nawet nie próbujmy go porównywać do pierwszej części z 1980 roku. Nie ma sensu i tylko popsujemy sobie seans. Trzeba do niego podejść jak do odrębnej historii w upiornym świecie Kinga.
logo
Hotel Overlook czasy świetności ma dawno za sobą Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Znów nie mamy do czynienia z oczywistym horrorem, opierającym się na nagłym przestraszeniu widza, bo tak sugerowały zwiastuny, ale bardziej na wywołaniu u niego uczucia niepokoju - a Flanagan ma w tym spore doświadczenie ("Nawiedzony dom na wzgórzu", "Gra Geralda", "Ouija"). Jest w nim też dramat, elementy tajemnicy, fantasy, wątek kryminalny, a nawet powiedziałbym, że... trochę "Kevina samego w domu".
logo
W filmie dowiemy się nie tylko o co chodziło w "Lśnieniu", ale też czym jest "lśnienie" Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Największe wrażenie zrobiła na mnie... ścieżka dźwiękowa. Wiolonczelowy, połamany soundtrack braci Newton, a także bas uderzający w rytm bicia serca, budują niesamowitą atmosferę. Film jest też nieźle zagrany - tzn. Ewan McGregor gra tradycyjnego siebie: trochę ciamajdowatego, ale odważnego człowieka o złotym sercu. Również młodziutka aktorka grająca Abrę budzi sympatię i rozładowuje napięcie. Jednak cały film kradnie demoniczna Rebecca Ferguson - dawno nie mieliśmy w kinie tak wspaniałej antagonistki.
logo
Rebecca Ferguson kradnie film. Dawno w horrorach nie było tak ciekawej, głównej antybohaterki Fot. Materiały prasowe Warner Bros
Sam "Doktor Sen" trwa dwie i pół godziny i bardzo powoli się rozkręca. Dla mnie było to przesadą charakterystyczną dla twórczości Stephena Kinga, ponieważ w scenariuszu nie ma aż tyle "gęstego", jest za to wiele sztucznie wydłużanych lub nie do końca wykorzystanych wątków (jak sam tytułowy motyw). Interesujący jest też zabieg obsadzenia innych aktorów w rolach dobrze znanych postaci. Nie zabraknie nawet samego Jacka, ale nie Nicholsona. Nadal potrafi wywołać ciarki.
"Doktor Sen" często romansuje ze "Lśnieniem", ale z pomysłem. Sam w sobie jest dobrym filmem, ale bez rewelacji. Jest w nim kilka świetnie nakręconych i zmontowanych scen, które wybijają go ponad horrorową średnią, ale generalnie niczym się nie wyróżnia wśród trwającego renesansu kina grozy. Daleko mu (nie tylko) do "kubrickowskiej" wybitności i trzeba go traktować w kategorii ciekawostki, o której za 40 lat będą pamiętać tylko najstarsi fani "Lśnienia". Jednak cieszę się, że powstał.