
Tymczasem polski Kościół wymaga od nauczyciela religii roli inkwizytora mającego błogosławieństwo Kościoła i państwa do krzewienia jedynej prawdziwej wiary, a nie różnorodności i bogactwa wiedzy, z której dopiero później, przez wolny wybór ucznia, wyłoni się wiara.
Zdaniem byłego katechety, od nauczyciela religii wymaga się "tresury katechetycznej", zmuszania młodzieży do wykuwania katechizmu na pamięć i kontrolowania, czy uczniowie chodzą na mszę. – Dlaczego ja, nauczyciel religii, mam formować wiarę danej osoby, a nie jej wiedzę? – zastanawia się katecheta.
Katecheza w takim wydaniu, jakie ma miejsce w państwowej szkole, wywiera zresztą skutek odwrotny do zamierzonego – nie pogłębia religijności, wiary, ale wręcz do niej zniechęca.
Zdaniem Bugla polska młodzież mimo wszystko przychodzi na religię w szkole, bo inaczej nie ma szans na uczestnictwo w kościelnym życiu. W rozmowie z "GW" podaje przykład chłopca, którego nie dopuszczono do pierwszej komunii, bo pochodził z patologicznej rodziny i nie miał kto przypilnować, by spełnił wymagania katechety.
O dopuszczenie chłopca prosili rodzice innych dzieci, prosili nauczyciele, prosił chłopiec. Nic nie pomogło. Chłopiec miał być przykładem dla całej parafii, choć trudno mi jest określić, przykładem czego.
Według byłego katechety, rodzice nakazują dzieciom chodzić do kościoła, "bo inaczej będzie wstyd na całą wieś".
Jaka, zdaniem Bugla, powinna być lekcja religii, żeby spełniała swoje zadania?
Chciałbym, by lekcje religii były czysto teoretycznym przygotowaniem człowieka do dokonywania wyborów, tak by wiedza, którą posiądzie, pomogła mu w odkrywaniu prawdy. Wtedy sam zdecyduje, czy pójdzie dalej w kierunku religii katolickiej, czy nie.