Patryk Jaki zapowiedział pozwanie "Gazety Wyborczej" po tym, jak dziennik opisał błędy w przetłumaczonym na angielski liście do europosłów. Europoseł PiS twierdził, że błędów nie ma. Tymczasem aż zaroiło się od czerwieni po tym, gdy pismo Jakiego sprawdził Brytyjczyk Daniel Tilles,
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
List Patryka Jakiego do europosłów wywołał kpiny. W piśmie, którym Jaki opisywał polskie sprawy, między innymi tzw. taśmy Neumanna czy bronił pisowskiej reformy sądownictwa roiło się od błędów. Chodzi o to, w jaki sposób list ten został przetłumaczony na język angielski. Europoseł PiS twierdzi coś innego, że błędów nie ma i zapowiada... pozwanie "Gazety Wyborczej".
Jaki napisał, że list był tłumaczony przez bardzo doświadczonego tłumacza i nie ma w nim błędów. Zapowiedział, że Wyborcza i Wieliński znów będą pozwani. "W sądzi udowodnią, że są lepsi od fachowców. Dość tych pomówień. Znów wyborcza będzie przepraszać" – (pisownia oryginalna – red.) napisał. Łatwo zauważyć, że nawet w tweecie było wiele błędów. "Wyborcza" – małą literą, "w sądzi", "Wileliński" – z literówką.
A to, ile błędów wyliczył Daniel Tilles, a więc publicysta, który posługuje się angielskim w fachowej anglojęzycznej prasie, mówi wszystko o liście Jakiego. Tilles to redaktor naczelny Notes from Poland i współpracownik takich tytułów jak "Independent", Politico czy Haaretz. Po jego poprawkach w krótkim piśmie Jakiego aż roi się od czerwieni. Trudno znaleźć zdanie, w którym nie ma błędu.
"Wujek Google pomagał", "Tak samo wygląda przedostatni akapit rozpoczynający się od 'Please listen...' Chyba miało być don't listen", "Jaki tym listem pokazał Europie cały pisowski prymitywizm. A poziom jego angielszczyzny to tylko wisienka na torcie" – czytamy w komentarzach pod fragmentami listu polityka, którymi Polacy dzielili się na Twitterze.