Rolnicy protestujący przeciwko drożyźnie na sklepowych półkach i ogromnym marżom naliczanym przez sieci handlowe, przypłynęli do stolicy tratwą, aby spotkać się z ministrem Kalembą. Wśród producentów warzyw i owoców są jednak i tacy, którzy przyjeżdżają do Warszawy, aby sprzedawać swoje produkty na ulicy.
“Rolnicy w skupie za kilogram ziemniaków dostają 10 groszy! Zarobek ze sprzedaży nie pokrywa nawet kosztów paliwa potrzebnego do wykopania kartofli i dowiezienia ich do skupu.” - skarży się na swoim blogu marszałek województwa świętokrzyskiego Adam Jarubas, który wspiera akcję “Od rolnika do pośrednika 3000 procent znika”, przypłynęli do Warszawy tratwą. Pod takim hasłem rolnicy ze świętokrzyskiego i podkarpackiego przypłynęli protestować do Warszawy tratwą. Dziś ma się z nimi spotkać minister Kalemba.
Pan Ziółko polecany przez pocztę pantoflową
Inni producenci produktów rolnych do problemu podchodzą jednak odmiennie. Gdy nie działają rozwiązania systemowe, muszą wdrażać indywidualne strategie radzenia sobie na rynku. Aby uniknąć pośredników, szukają alternatywnych kanałów dystrybucji. Właściciele małych gospodarstw omijają duże giełdy, sprzedając swoje plony na tradycyjnych, lokalnych targach i bazarach. Niektórzy wybierają specjalizację i stawiają na jakość - taką strategię przyjął Piotr Rutkowski, znany także jako Pan Ziółko, który wraz z żoną Marylą prowadzi w Warszawie bezpośrednią sprzedaż hodowanych organicznie warzyw i ziół. Spotkać go można co środę na placu przy warszawskiej Cytadeli, gdzie wraz z rodziną sprzedaje swoje produkty.
Wieść o działalności państwa Rutkowskich rozniosła się po Warszawie pocztą pantoflową i dziś kupują u niego liczni w stolicy amatorzy zdrowego, ekologicznego stylu życia. Produktami zachwycają się znani kucharze i restauratorzy. O “Panu Ziółko” m.in. pisał na naszych łamach Grzegorz Łapanowski. W Warszawie przybywa tego typu inicjatyw i cieszą się one dużym zainteresowaniem warszawiaków - wczoraj na Facebooku powstał fanpage “Pana Sandacza” - sprzedawcy mazurskich ryb, którego również można spotkać z jego stoiskiem na ulicach stolicy.
Wyjątkowo tanie ziemniaki
Maryla Rutkowska sprzyja protestującym rolnikom ze świętokrzyskiego i rozumie ich problem, nie wierzy jednak, że protest może przynieść realny efekt. - Rynek to rynek, wszyscy wiemy jak działa, dlatego my nie narzekamy i radzimy sobie sami. Mamy wielu zadowolonych klientów, których nie odstraszają nawet względnie wysokie ceny - mówi.
Michał Koleśnikow, analityk rynków rolnych z BGŻ, ocenia jednak, że bezpośrednia sprzedaż drogiej żywności ekologicznej to biznes niszowy. - Taka działalność funkcjonuje np. w Anglii, gdzie rolnicy przywożą bezpośrednio do domów wyselekcjonowane, elegancko zapakowane, ale drogie produkty. To dobry pomysł na biznes, ale nie można zakładać, że ten model działania jest w stanie uzdrowić sytuację na całym rynku rolnym - mówi ekspert. Dodaje, że większy efekt może przynieść wspieranie rozwoju lokalnych, niewielkich targowisk w mniejszych miejscowościach, choć też niestety całkiem problemu nie rozwiąże.
- Ceny warzyw rzeczywiście są w tym roku wyjątkowo niskie. Dotyczy to zwłaszcza ziemniaków, za które płaci się w skupie znacznie poniżej złotówki za kilogram. Dlatego solidaryzuję się z rolnikami, którzy protestują - mówi Koleśnikow - ciężko pracują na swoje swoje plony, a teraz na rynku oferuje się im cenę poniżej granicy opłacalności.
Spółdzielnie rozwiązaniem?
Władysław Serafin, Prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych, twierdzi, że rozwiązaniem problemu jest spółdzielczość rolnicza. Dzięki niej, producenci dysponują większą siłą w negocjacjach z pośrednikami, a także zmniejsza się ilość ogniw łańcucha dystrybucji, więc cena w sklepach z definicji musi być niższa. Serafin oskarża jednak państwo o bierność i brak wsparcia dla rolniczych spółdzielni: - Ten problem nie jest nowy, pojawia się rokrocznie, a ciągle brakuje realnych działań, żeby to zmienić. Istnieją dobre, sprawdzone modele francuskie i holenderskie, lecz państwo z nich nie korzysta. Co więcej, rolnicze spółdzielnie są prześladowane i odcina się od nich strumień środków z Unii - twierdzi Serafin.
Małgorzata Książek z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju wsi dowodzi jednak, że rząd robi wiele w sprawie cen skupu płodów rolnych. Kilka lat temu powołano specjalny, międzyresortowy zespół zajmujący się analizą przejrzystości rynku produktów rolnych i systemu kształtowania się ich cen. Ostatnio działania w tym kierunku prowadzone są także na szczeblu unijnym - kwestią zainteresowała się bowiem Komisja Europejska. Nowy szef resortu, Stanisław Kalemba, ma po spotkaniu z protestującymi rolnikami przedstawić swoje stanowisko w sprawie ich postulatów.
Z postulatami promocji zrzeszania się rolników zgadza się też Michał Koleśnikow z BGŻ. - Jest to dobre rozwiązanie, wszelkiego typu grupy, klastry i spółdzielnie, jeśli rzeczywiście cele członków są zbieżne, mogą pomóc rolnikom - mówi. Analityk przestrzega jednak przed nieprzemyślaną ingerencją w mechanizmy rynkowe i podkreśla, że problem nie jest łatwy do rozwiązania: - Nieostrożne majstrowanie przy rynku też może skończyć się źle – stracić mogą na tym konsumenci, a nawet sami rolnicy - puentuje Koleśnikow. Nie zgadza się z nim Władysław Serafin, który twierdzi, że to w obecnej sytuacji wszyscy tracimy najwięcej, bo kupując w sklepach płacimy ogromną marże licznym pośrednikom.