Hollywood ma polskie korzenie - z tym stwierdzeniem nie ma co się spierać. Jednak jeśli zagłębimy się w temat, to odkryjemy, że nie tylko studio Warner Bros., czy 2/3 wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer zostało założone przez naszych rodaków, ale w znacznej część najważniejszych twórców Fabryki Snów płynęła lub płynie biało-czerwona krew. Nawet Oscary to polski wymysł!
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Wciąż zbyt mało znaną, lecz fascynującą i inspirującą historię powstania Hollywood pokazał w swoim dokumencie "Pollywood" Paweł Ferdek. Film, będący osobistą, nie pozbawioną przeszkód podróżą śladami założycieli Fabryki Snów oraz wywiadami z ich potomkami, będziemy mogli obejrzeć 14 marca na antenie HBO i w serwisie HBO GO. Tymczasem zapraszam do wywiadu z reżyserem o kulisach produkcji.
Czy spełnił się twój amerykański sen?
W pewien sposób tak. Dobrze poznałem Kalifornię, dowiedziałem się, jak się robi filmy w Hollywood i kto za tym stoi, a to było od dawna moim marzeniem. A jeśli mówimy o amerykańskim śnie w kontekście głośnej kariery, zarobieniu góry pieniędzy i zostaniu królem życia, to nie do końca ten sen jest dla mnie aktualny. Inaczej pozycjonuję się wobec świata i jego atrakcji. Ja po prostu robię swoje i chciałbym, żeby tak zostało.
Co jest według ciebie nie tak z amerykańskim snem? To, że stał się czystą propagandą?
Tak. To jest haczyk, który sprawia, że Stany odnoszą sukcesy ekonomiczne i kulturowe. To pomysł na to, jak ludzi skłonić do ciężkiej pracy i wytwarzania coraz większego PKB, ale nie ma w nim mowy o głębszym spełnieniu i satysfakcji z życia. Poznałem ludzi podążających za amerykańskim snem. Najczęściej były to osoby mocno zestresowane, pracujące po godzinach, które poświęcały inne aspekty życia dla efektywności.
Rzecz jasna nie ma nic złego w byciu efektywnym, jeśli realizujesz swoje cele, ale hasło "amerykański sen" stało się wytrychem do eksploatowania ludzi. Tak, żeby czerpać z nich coraz więcej energii i w dodatku, żeby oni sami o tym marzyli. To jest w tym wszystkim najbardziej przewrotne.
Jednak na pewno amerykański sen - w tym klasycznym znaczeniu - spełnili założyciele Hollywood. Dlaczego tak mało osób zdaje sobie sprawę, że to byli Polacy? O ile co jakiś czas słyszymy o pojedynczych gwiazdach z polskimi korzeniami jak np. siostry Wachowskie, Scarlett Johansson, czy Natalie Portman, o tyle o tym, że cała Fabryka Snów i amerykańska kinematografia to dzieło polskich emigrantów, wie garstka osób. Mnie na przykład nie uczono o tym w szkole. Podejrzewam, że w USA jest podobnie.
To nie jest powszechna wiedza ani u nas, ani w Stanach. Osoby występujące w moim dokumencie oczywiście doskonale wiedzą o swoich korzeniach i mówią o Polsce z mieszanką "dumy i uprzedzenia". Z jednej strony jest to w pewien sposób romantyczna historia z legend, przekazywana z ojców na dziadków. Z drugiej strony, zdają sobie sprawę, że to były trudne czasy, historie i przeżycia przodków.
Jeśli mówimy o samych założycielach Hollywood, to oni wyjeżdżali do USA pod koniec XIX wieku, kiedy Polski nie było na mapie. Uciekali więc z zaboru rosyjskiego. Władze carskie mnożyły wtedy utrudnienia i prześladowania wobec ludności żydowskiej. Również z perspektywy ekonomicznej, to nie była łatwa sytuacja. Mówimy bowiem o biednej społeczności i rodzinach wielodzietnych.
Dlaczego w takim razie my się tym nie chwalimy?
Szczerze powiedziawszy: nie wiem. Świadomość naszej tożsamości narodowej i historii jest w pewien sposób kształtowana przez władzę, szkoły, media i kulturę. Na jedne rzeczy kładzie się nacisk większy, niż na inne. Ja osobiście myślę, że jest to powód do dumy i powinno się mówić o tym zdecydowanie więcej.
Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że mówimy tu o garstce ludzi która stworzyła nową gałąź przemysłu o zasięgu globalnym, która przynosi nie tylko ogromne zyski, ale też rozpala wyobraźnię ludzi na całym świecie. To poważna sprawa i ogromny sukces!
Mam wrażenie, że tu może chodzić o fakt, że hollywoodzcy Mogule byli Żydami i nie do końca wiadomo oficjalnie jak ich traktować: nasi, nie nasi... Ale to nie wszystko, zobacz jakie postawy i wzorce promuje nasze państwo. W cenie są cierpienie, męczeńska śmierć za Ojczyznę, przegrane powstania, katastrofy. Wizja, przedsiębiorczość, odwaga, sukces - kogo to obchodzi? To jest bardzo dziwne i wymaga głębokiej zmiany.
Przytoczę anegdotę, której nie było w filmie. Od byłego burmistrza Krasnosielca usłyszałem o pomyśle, by miejscowej szkole nadać imię braci Warner. Placówka jest około 100 metrów od domu, w którym się urodzili i dorastali się pod nazwiskiem Wrona. Zostało to przegłosowane, patronem szkoły został Jan Paweł II.
Myślisz, że na to wszystko mogą mieć też wpływ uprzedzenia sporej części naszych rodaków? Już widzę te reakcje: „Szmul Gelbfisz? Przecież to nie polskie nazwisko!”. A przecież tak wcześniej nazywał się urodzony w Warszawie Samuel Goldwyn, współzałożyciel wytwórni MGM i reżyser pierwszego filmu nakręconego w Hollywood - "Męża Indianki".
No cóż, nie można zaprzeczyć, że była to ludność żydowska, ale urodzona w Polsce i mówiąca po Polsku. Wielu członków tej społeczności na przestrzeni lat całkowicie się spolonizowała, łącznie ze zmianą nazwisk brzmiących czysto polsko, a także wnieśli ogromny wkład w naszą kulturę, naukę i ekonomię. Jeśli podejście do Żydów byłoby wówczas bardziej sprzyjające, może studio nie nazywałoby się dziś Warner Bros., ale Bracia Wrona, a światowe hity kręcono by w Warszawie.
Z dokumentu wiemy, że nie tylko Goldwyn i Warner są Polski, ale bardzo wielu innych założycieli Fabryki Snów. Krótko mówiąc, to nie jest żaden mit, tylko fakt: kinematografię amerykańską i Hollywood założyli Polacy.
Tak, to prawda. Do Stanów z terenu nieistniejącej wtedy Polski wyemigrowała rzesza ludzi. Oprócz producentów, byli też słynni reżyserzy np. Billy Wilder, twórca "Bulwaru Zachodzącego Słońca" i "Pół żartem, pół serio", urodził się w Suchej Beskidzkiej. Fred Zinnemann, reżyser "W samo południe", pochodzi z Rzeszowa. Nawet korzenie niesławnego Harveya Weinsteina sięgają na Podkarpacie. Mało tego: Oscary to pomysł Polaka - Louisa B. Mayera z Mińska Mazowieckiego.
A to i tak tylko wycinek. Z tego miejsca odsyłam też do dwóch tomów książki "Pollywood” Andrzeja Krakowskiego, który opisał biografie tych i innych osób. Według niego, cała amerykańska popkultura – nie tylko film, ale i np. Broadway, radio, telewizja, to dzieło polskich emigrantów.
Dlaczego po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nie przenieśli Hollywood do swojej ojczyzny?
Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że kupuje bilet w jedną w stronę i będzie budował swoje życie od nowa. Sam fakt wyjazdu za ocean, do kraju, który też dopiero powstawał, miał ogromne znaczenie. To wszystko zmieniało nastawienie do siebie i swoich planów. Czasem łatwiej jest otworzyć nowy rozdział i iść przed siebie, niż zmagać się z trudnościami starego życia.
Oto przykład: pod koniec XIX wieku był ukaz carski, który kierował synów z żydowskich rodzin do obowiązkowej służby wojskowej na 24 lata. Jak w takich warunkach można planować otwarcie studia filmowego? Uważam, że był też ważny aspekt mentalny. W USA na każdym kroku słyszeli, że wszystko ci się może udać, ludzie chcieli zobaczyć co zrobisz. Panowała otwartość i płynął swoisty prąd innowacji i przedsiębiorczość. Stany Zjednoczone to kraj nastawiony na patrzenie w przyszłość, podczas gdy Polska patrzy w przeszłość.
Co tak naprawdę chciałeś, a co ostatecznie udało ci się pokazać w "Pollywood"?
Uważam, że szansa na ciekawy i żywy film dokumentalny jest wtedy, kiedy rusza się za tematem bez sztywno założonego efektu końcowego. Dopiero po drodze okazuje się, co tak naprawdę z tego wynika i po co to wszystko. Kiedy jesteś w punkcie wyjścia, nie masz jeszcze tej wiedzy i doświadczeń, które nabywasz w trakcie. W podobny sposób podszedłem do tego filmu. Wiadomo, jest to obarczone pewnym ryzykiem, ale przebyta droga jednak gdzieś mnie zaprowadziła.
Jednym z ważniejszych wniosków i odkryć jest to, jak bardzo historie, opowieści, kierują naszym życiem. W dokumencie mówimy o tym w kontekście filmów, które mają pewnie wpływ na świadomość odbiorców. Potraktowałbym to jednak w szerszym kontekście. Ojciec braci Warner usłyszał legendę o Ameryce, że jest to kraj wolności i możliwości. Na podstawie tej opowieści została podjęta bardzo ważna, życiowa decyzja o emigracji.
Opowieścią jest też religia, która mówi nam co jest dobre, a co złe, w jaki sposób urządzony jest świat wieczysty. Chrześcijaństwo zresztą opiera się w dużej mierze na opowieści o Jezusie i innych postaciach, sam Jezus chętnie operował przypowieściami, żeby nauczać. Cała nasza kultura jest zbiorem historii, które skłaniają nas do robienia pewnych rzeczy, a do innych zniechęcają. To składa się na "software" naszego gatunku. Ważne, by do tworzenia historii podchodzić w sposób świadomy, bowiem mają ogromną siłę wpływu na umysły.
W "Pollywood" słuchamy twoich rozmów z różnymi tuzami Hollywood, ale domyślamy się, że nie było tak łatwo do nich dotrzeć – zresztą wynika to też z samego filmu. Potrzeba było na to mnóstwo czasu i starań, a dokument jest zgrabnie zmontowany. Ile go kręciłeś?
Prace nad filmem zajęły mi 6 lat. To było kilka dłuższych wyjazdów do Stanów. Materiał pokazany w filmie to tylko cząstka tego, co udało mi się zebrać. Mówię tu zarówno o wywiadach, jak i moich własnych doświadczeniach. Dlatego rozważam napisanie książki, która znacznie rozszerzy całą historię.
Paweł Ferek to urodzony w 1977 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim reżyser filmów dokumentalnych, scenarzysta i podróżnik. Jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego (stosunki międzynarodowe) oraz Akademii Praktyk Teatralnych "Gardzienice". Uczestnik programu "EKRAN" Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Na swoim koncie ma takie produkcje jak m.in. "Ki", "Szkoła życia", "Przywódcy", "Odyseja złomowa" i najnowszy: "Pollywood". Czytaj więcej
Premiera "Pollywood" odbędzie się w HBO i HBO GO w niedzielę, 14 czerwca. W serwisie film będzie dostępny od rana, na antenie HBO zostanie wyemitowany o godzinie 22:10.