Owocem pierwszego romansu Netflixa z Polską był nieudany serial "1983". Po drodze był półpolski "Wiedźmin" – znacznie lepszy, nieperfekcyjny, jednak satysfakcjonujący. Teraz Netflix zaprezentował "W głębi lasu", produkcję rodzimą, chociaż opartą na powieści Amerykanina Harlana Cobena dziejącej się w Nowym Jorku. Efekt? Kryminalnym tytułem z Grzegorzem Damięckim możemy bez wstydu chwalić się za granicą, a serial jest o lata świetlne lepszy niż "1983". Nie, idealnie niestety nie jest. Ale jest naprawdę dobrze. W końcu.
"W głębi lasu" to kryminał. Warto o tym pamiętać przed włączeniem serialu Netflixa, żeby potem nie narzekać, że "to już było", "znowu to samo", "ile można". Serial kryminalny – i powieść kryminalna, a polska produkcja Netflixa jest oparta na powieści Harlana Cobena z 2007 roku – rządzi się własnymi prawami. Motywy i wątki się regularnie powtarzają, a zniszczony życiem bohater, która wraca myślami do mrocznej przyszłości, to już niemal obowiązek. Tak być musi, a jeśli nie musi – tak jest.
Jeśli jesteście fanami kryminałów, nie powinna wam przeszkadzać wtórność "W głębi lasu". W końcu z jakiegoś powodu oglądacie kolejne mroczne produkcje o morderstwach i tajemnicach. Polski serial Netflixa reżyserowany przesz Leszka Dawida ("Jesteś Bogiem") i Bartosza Konopkę ("Królik po berlińsku") jest więc dedykowany głównie wam, czyli osobom, którym kryminały się nie znudziły oraz tym, którzy dopiero zaczynają z nimi przygodę. Kryminalni koneserzy, którzy mają dość skandynawskiego smutku i snującego się zagubionego bohatera, niech lepiej zmienią repertuar.
Mnie osobiście kryminały nie nudzą, dlatego sześć odcinków "W głębi lasu" połknęłam za jednym zamachem. Była to uczta smakowita, chociaż nie na miarę restauracji z gwiazdką Michelin. Ot, dobra kolacja w polskim lokalu z międzynarodową kuchnią w menu i niezłymi recenzjami w Google. Ale od początku.
O czym jest "W głębi lasu"?
Jest rok 1994. Lato. Paweł Kopiński (Hubert Miłowski) jest opiekunem na obozie dla nastolatków, pracę załatwiła mu surowa matka (Ewa Skibińska), a domek dzieli z wścibską siostrą Kamilą (Martyna Byczkowska). Jest sielankowo, lata 90. w pełni, w tle zielony las, polskie muzyczne szlagiery i letnie miłości. Również Paweł zakochuje się w Laurze Goldsztajn (Wiktoria Filus), córce dyrektora obozu (Jacek Koman).
Idealne wakacje – a wraz z nimi dzieciństwo Pawła, o czym wprost mówi później bohater – kończy się ostatniej nocy. Noc przeszywa przerażający krzyk, znika czworo nastolatków: siostra Pawła, Kamila oraz Daniel (Jakub Gola), Artur (Adam Wietrzyński) i Monika (Kinga Jasik). Policja szybko odnajduje dwa ciała, dwie osoby nigdy się nie odnalazły. Wśród nich jest Kamila.
Mija 25 lat. 2019 rok, Warszawa. Paweł Kopiński (teraz grany przez Grzegorza Damięckiego) jest prokuratorem oddanym swojej pracy. Po śmierci żony samotnie wychowuje córkę, wciąż zmaga się z porzuceniem go przez matkę i zaginięciem siostry. Mimo że przez lata odrzucał wspomnienia z 1994 roku, tajemnicze ciało znalezione pod jednym z warszawskich mostów błyskawicznie je przywraca. Kopiński jest pewny, że jego siostra wciąż żyje, a do przeszłości wraca również wraz z nim dorosła Laura (Agnieszka Grochowska).
"W głębi lasu" jak skandynawski kryminał
Fabuła "W głębi lasu" jest niespieszna, co przywodzi na myśl skandynawskie seriale kryminalne. Mroczny las, bohater z przeszłością i duszny klimat te skojarzenia jeszcze potęgują. A to duży plus dla polskiej adaptacji powieści Cobana, w końcu Skandynawowie umieją w kryminały. Do tego stopnia, że reszta świata nie waha się ich naśladować, co widać i tutaj.
Serial wciąga, po każdym odcinku chce się włączyć kolejny, a zakończenie jest satysfakcjonujące. Nie ma nudy, mimo że wolne tempo z pewnością nie wszystkim będzie odpowiadać. Dwa plany czasowe umiejętnie się przeplatają, tworząc spójną całość, chociaż niestety nie brakuje dziur, uproszczeń i błędów logicznych. To największa wada netflixowej produkcji. Pozostają również otwarte wątki, ale wolę myśleć, że to celowy zabieg twórców mających nadzieję na kontynuację, niż niedopatrzenie.
Wrażenie robi przeniesienie amerykańskiej powieści na polskie realia. Lata 90. niedługo po transformacji, polska muzyka, zachłyśnięcie Zachodem, walka klas, antysemityzm, nowoczesna Warszawa. Mimo że fabuła – z racji oparcia na zagranicznej powieści – pozostaje uniwersalna i z łatwością zrozumie ją zagraniczny widz, to lokalny koloryt nadaje serialowi szczególnego klimatu. Może nie jest to koloryt rodem z bieszczadzkiej "Watahy" czy podlaskiego "Kruka", ale polskość (momentami ciasna i dusza) jest tu namacalnie wyczuwalna.
Grzegorz Damięcki i Agnieszka Grochowska w serialu Netflixa
Pomijając fabularne niedociągnięcia "W głębi lasu" robi wrażenie szczególnie dwoma elementami. Pierwszy to zdjęcia. Mimo że nie jest to najmądrzejszy komplement – ale cóż zrobić? – to trzeba powiedzieć, że wizualna strona jest na miarę zachodniej produkcji. Widać tutaj wpływ Netflixa, który lubi "ładne" seriale. Jest bardzo "zachodnio", co może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale jednak wpływa na wysoką jakość realizacyjną produkcji.
Drugi świetny element to aktorzy. Twórcy serialu zgromadzili imponującą aktorską mieszkankę. Obok bardzo dobrych Damięckiego i Grochowskiej mamy również wspomnianych Ewę Skibińską i Jacka Komana, ale również Cezarego Pazurę, Arkadiusza Jakubika czy Adama Ferencego. Z kolei na planie w latach 90. wyróżniają się świetny Hubert Miłkowski i magnetyczna Wiktoria Filus, ich młode twarze idealnie wpisują się w nostalgię za epoką (w końcu to lata 90., a nie przejedzone już 80.).
Podsumowując, "W głębi lasu" to do tej pory najlepszy polski serial Netflixa – w porównaniu z "1983", bo rywalizacja z wysokobudżetowym, hitowym "Wiedźminem" w moim odczuciu nie byłaby tu fair. Oby więcej polskich produkcji oryginalnych platformy. I oby były jeszcze lepsze. "W głębi lasu" to smaczna przystawka, ale czekamy na ucztę.