Wydaje się, że sztuka dyplomacji na zawsze pozostanie obca przedstawicielom PiS. Dowidzi temu niewiarygodnie arogancki komentarz, którym w Brukseli podzielił się premier Mateusz Morawiecki. A przecież stara się on tam o przyznanie Polsce dziesiątek miliardów euro.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
– Podstawowy parametr to wymuszona przez grupę skąpych państw kwota wynegocjowana do dalszych rozmów. Tak należy skomentować nasze nocne rozmowy. Wstępnie na stole jest kwota 390 mld euro w dotacjach – powiedział Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej w Brukseli. Trudno przypuszczać, by nazywanie zachodnich partnerów "skąpymi" w jakikolwiek sposób mogło pomóc Polsce w negocjacjach, podczas których i tak występujemy w kiepskiej pozycji.
– Ta pula, którą nazywaliśmy kredytami i tak, która jest w dotacjach, jest długiem zaciąganym przez Unię Europejską. Warto wiedzieć, jaki jest mechanizm od strony finansowej, później ten mechanizm jest dzielony na poszczególne państwa wg pewnych parametrów – dodał Morawiecki. I wyraził opinię, że po pandemii koronawirusa "Unia Europejska wpadła w poważne tarapaty".
Przypomnijmy, że nowa propozycja przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela utrzymuje powiązanie praworządności z dostępem do funduszy unijnych. Tym samym polski rząd jest praktycznie bez szans na wykreślenie niekorzystnego dla siebie zapisu, o co usilnie zabiegał.
W przypadku naruszeń praworządności Komisja Europejska zaproponuje środki, które będą przyjmowane większością kwalifikowaną w Radzie Europejskiej. A to nie jest dobra wiadomość dla rządów Polski i Węgier, które w takiej sytuacji nie miałyby prawa weta. Taki rozwój spraw zapowiadają inni liczący się politycy unijni, między innymi premier Luksemburga.
A politycy PiS – poza Morawieckim między innymi Patryk Jaki czy Beata Szydło – w ogóle nie dopuszczali takiego scenariusza.