Uwielbiamy zapach grilla latem. To jedna z tych rzeczy, która nieodłącznie kojarzy się z wakacjami, urlopem i weekendowymi wypadami ze znajomymi. Nie zawsze jednak mamy możliwość targania ze sobą dużego grilla z torbą węgla. Idealnym rozwiązaniem wydaje się wtedy tani, jednorazowy zestaw z marketu. Czy na pewno? Przetestowałem to na własnej skórze (i brzuchu).
Spodziewałem się, że skoro Polacy kochają grillować, to w sklepach będę przebierał wśród jednorazówek. Okazało się, że wcale nie miałem tak dużego wyboru - jeden z modeli był dostępny w kilku różnych sieciach. Zastrzegam jednak, że na shopping wybrałem się tylko na warszawską Wolę, więc możliwe, że w waszej miejscowości lub innej dzielnicy będziecie mieć większy wybór lub zupełnie inną ofertę.
Grille biorące udział w teście
Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem jak jedna z firm "zmonopolizowała rynek". Zestaw od Dancoal był bowiem dostępny w Biedronce (gdzie był najtańszy), Żabce (najdrożej), Lidlu i Castoramie. Wydawało mi się, że każdy sklep będzie mieć własną markę. Grilla z Lewiatana nie widziałem nigdzie indziej, z kolei Fire & Flame Picknick Grill był do kupienia w Auchanie i Groszku.
1. Grill Dancoal (Biedronka: 5,99 zł)
2. Grill Flambit (Lewiatan: 13,99 zł)
3. Grill Fire and Flame Picknick Grill (Auchan: 7,99 zł)
Jednorazowy grill to niemal kompletny zestaw na piknik
Założeniem takiej formy biwakowania jest to, by nie brać ze sobą nic innego - z wyjątkiem zapałek lub zapalniczki. I oczywiście jedzenia. Zatem to idealne, bo tanie, poręczne i lekkie rozwiązanie dla osób, które np. grillują raz na ruski rok lub jadą na wycieczkę rowerową.
Wszystkie grille jednorazowe mają praktycznie te same elementy: tackę wypełnioną węglem, ruszt, łatwopalną kartkę i druciany stojak, który stabilizuje go na twardym podłożu. Zalecam ustawiać go w jednym, konkretnym miejscu, bo mocno się nagrzewa i potem może być problem.
Zasada działania jest prosta. Najpierw odginamy kawałek rusztu i podpalamy "papierek" nasączony substancją łatwopalną. Płonąca kartka ma za zadanie zająć ogniem węgiel (który również jest ponoć nasączony podpałką). Następnie czekamy aż węgiel stanie się biało-szary i możemy ustawiać na ruszcie nasze smakołyki.
Niestety dwa kupione przeze mnie grille (numer 1 i 2) zawiodły już na wstępie. Papiery szybko spłonęły, jednak nie zdążyły odpowiednio podgrzać węgla. Zwłaszcza zestaw od Dancoal "wyłączył się" w kilka sekund. To zresztą już druga moja przygoda z grillem tej firmy – nie był to zatem felerny egzemplarz. Musiałem użyć na nim płynnej rozpałki. I to dwa razy, by cokolwiek w ogóle zaczęło się dziać. Węgiel "lewiatanowy" płonął nieco dłużej (papierek, a raczej karton, był grubszy i sowicie nasączony), ale też musiałem potraktować go dodatkowym "dopalaczem".
Ocenę 10/10 mógłbym przyznać numerkowi 3, czyli Fire & Flame Picknick Grill. Byłem zdumiony jego możliwościami. Węgiel od razu elegancko zajął się ogniem z papierka i nic nie trzeba było przy nim robić. Nawet zbytnio dmuchać - wystarczył zwykły wiatr. Grill palił się łącznie około dwóch godzin. To spokojnie wystarczy na kilka podmianek jedzenia dla niewielkiego grona osób.
Zwycięzca: Fire and Flame Picknick Grill
Część chleba i talarki z cukinii podpiekły się w miarę ładnie na na "Flambicie". Grill Dancoala leżał w czasie uczty odłogiem, poddałem się po kilku dolewkach podpałki. Boczek, kotlety wege, chleb, ser pleśniowy i żółty - to wszystko udało nam się upiec, a nawet trochę spalić (jak widać na zdjęciach) właśnie na "Picknicku" (to nie literówka, ale piknik po... niemiecku).
Upieczone produkty nie różnią się niczym (no chyba, że przesadziliśmy z podpałką) od takich z "normalnego" grilla. Jest chrupko, jest ciepło, jest pysznie. Kupno dwóch grillów nie będzie też dużym wydatkiem i przyspieszy cały proces. A po wystudzeniu możemy wyrzucić wszystko bez wyrzutów sumienia do kosza. Może nie jest to całkowicie zgodne z duchem
zero waste, ale też nie dajmy się zwariować.
Czy pozostałe grille jednorazowe nie są warte kupna? Nie do końca, o ile weźmiemy ze sobą podpałkę. Musimy jednak brać również pod uwagę to, żeby nie przesadzać z ilością i odczekać wystarczająco długo na ulotnienie się specyficznego aromatu z węgla. Tak, by nasze potrawy nie smakowały jak benzyna. Dla większości osób takie komplikacje są jednak równoznaczne z dyskwalifikacją.