Zero waste to styl życia polegający na unikaniu marnowania nie tylko jedzenia, ale ogólnie wszystkich produktów - jak np. ubrań i opakowań. Tak, by mieć jak najmniejszy negatywny wpływ na środowisko. Trend jednak zaczął się komercjalizować, a ludzie - zamiast faktycznie być eko - dorzucają kolejne kamyki do zanieczyszczonego ogródka.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
To nie tylko hipsterska moda czy dbanie o naszą planetę, ale po prostu praktyczność, oszczędność i logika. Nasze babcie pewnie nawet o tym nie wiedzą, ale są zero waste, bo używając tych samych słoików do robienia weków, są bardziej eko niż wnuki. Młodzi nie dość, że je kupują, to jeszcze bez sensu przepłacają.
Tam gdzie nowe trendy, tam i nowe firmy
Wielu powie, że to właśnie kapitalizm przyczynił się do zanieczyszczenia środowiska. Nie naprawiamy butów, tylko kupujemy nowe. Sprzęt elektroniczny wymieniamy co sezon. Przez wiele lat nie przejmowaliśmy się odpadami, bo żyjąc w dobrobycie myśleliśmy o tu i teraz. To się na szczęście zmienia. Zdecydowana większość ludzi segreguje śmieci z własnej woli.
Inni idą o krok dalej i nie chcą generować żadnych odpadów. Wyczuły to przedsiębiorcze osoby, które wyszły na przeciw oczekiwaniom konsumentów - biznes od zawsze szedł w parze z modą. I jak grzyby po deszczu pojawiły się w Polsce sklepy oferujące produkty "zero waste" (cudzysłów zamierzony). Można je bez problemu wyszukać w internecie.
Już chyba każdy domyśla się, co jest z nimi nie tak.
W internecie można kupić np. za 15 złotych opakowania aluminiowe na własnoręcznie zrobione kosmetyki, designerskie butelki na wodę za niemal 100 złotych, a za 50 zł - pudełka na drugie śniadanie i bambusowe sztućce. Wszystko oczywiście z etykietką "zero waste", które stało się jakby mylnym synonimem braku plastiku lub biodegradacji (co jest rzecz jasna zaletą).
Temat podchwycili też blogerzy, którzy prezentują ów gadżety. Oczywiście nie wszystkie są faktycznie "zero waste". Np. mata do pieczenia z poniższego filmiku, wydaje się być lepszym rozwiązaniem niż papierowy odpowiednik, który wyrzucamy po praktycznie jednym użyciu.
Mądry zero waste jest prosty i darmowy
Abstrahując od samych horrendalnych cen, to kupując takie produkty, tylko przyczyniamy się do produkcji następnych śmieci. Tymczasem podstawowymi zasadami zero waste są m. in. reusing (ponowne użycie) i recycling, a w domu mamy lub wkrótce będziemy mieć (oczywiście starajmy się to ograniczać) wystarczająco dużo skarbów, które czekają na drugie życie.
Plastikowe butelki, słoiki po ogórkach, torby z marketów. No i te słynne pudełka po lodach na koperek. Mleko się już rozlało, minimalizujmy więc straty i korzystajmy z nich - zupełnie za darmo. Może i nie prezentują się na półce tak jak te ze sklepu, ale nikt nikomu nie broni, by je udekorować.
Warto też znaleźć nowe zastosowania dla starych rzeczy - znoszony t-shirt można użyć jako ścierkę do kurzów lub podłogi. Na marginesie dodam, że radykałowie zero waste w ogóle nie kupują nowych ubrań, tylko stroją się w lumpeksach.
Kwintesencję absurdu sklepów "zero waste" opisała członkini grupy facebookowej Zero Waste Polska. Pozwoliłem sobie wkleić cały post, by się nie zmarnował. Są w nim alternatywy dla drogich i bezsensownych gadżetów.
Świetny filmik (po angielsku), który pozwoli być mądrym zero waste, zamieszczam poniżej. Jest w nim 12 prostych trików, które sprawią, że możesz się tytułować prawdziwym zbawcą planety.
I jeszcze na wszelki wypadek napiszę: nie wyrzucajcie już zakupionych produktów "zero waste". To dopiero byłoby marnotrawstwo.