Widywałem go na plakatach z najbardziej dzikich zakątków świata. Albo na nagraniach, jak przedzierał się przez błoto czy pustynię. Land Rover Defender to samochód do zadań specjalnych. A ja miałem okazję jako jedna z pierwszych osób w Polsce sprawdzić, co potrafi kultowa terenówka w najnowszej odsłonie. Trzymajcie się mocno.
Wcale nie podgrzewam sztucznie napięcia tym wstępem. Są samochody, które służą do przemieszczania się bez większych emocji. A są też takie, które sprawiają, że sam ich widok wyzwala uśmiech. Taki jest właśnie nowy Land Rover Defender.
Nie będziemy zagłębiać się za bardzo w historię, ale jedno trzeba oddać: Defender to samochód legendarny. Pierwszą generację tego modelu zaprezentowano 37 lat temu. Od tego czasu, po serii liftingów nabierał coraz bardziej nowoczesnych cech.
Jednocześnie Land Rover pracował nad kolejną generacją auta, którą oficjalnie pokazano w 2019 r. Proces testowy i konstrukcyjny trwał siedem lat, jednak warto było czekać. Kiedy porównacie obie generacje, złapiecie się za głowę. Nowy Defender produkowany w Nitrze na Słowacji to tak naprawdę samochód nie do poznania w kontekście poprzednika.
Pierwsza zmiana rzuca się w oczy od razu. Defender już nie wygląda jak toporna terenówka do zanurzania w błocie, bo Land Rover puścił oczko do kierowców, którzy niekoniecznie muszą przeprawiać się na co dzień przez bezdroża. To teraz bardziej lifestyle’owy wóz, którym komfortowo przemieścicie się do pracy w centrum miasta. Musicie liczyć się jednak z tym, że przyciągniecie wiele ciekawskich spojrzeń. Auto o długości ponad pięciu metrów i wysokie na blisko dwa metry nie przejedzie niezauważone.
Kiedy jeździłem Defenderem po Warszawie, co chwilę widziałem odwracające się głowy w moją stronę. I wcale się nie dziwię, bo jego kanciasta, jednak efektowna sylwetka przykuwa uwagę. Znajomi śmiali się, że wjechałem czołgiem do stolicy. Nadwozie miałem w kolorze Pangea Green, więc militarne odniesienia były nawet uzasadnione. W dodatku mój testowy egzemplarz był 5-drzwiowy. Krótsza wersja nie robi już takiego wrażenia.
Nowy Defender, chociaż bardzo odmieniony, utrzymany jest w prostej stylistyce. Z przodu wygląda trochę jak modny miejski SUV. Pojawiły się w pełni LED-owe okrągłe lampy oraz dość skromne – jak na to auto – wloty powietrza. Bardziej terenowy charakter dostrzegłem z tyłu. Drzwi bagażnika otwierane są na bok, w dodatku zamontowano na nich 19-calowe koło zapasowe. Spodobały mi się opcjonalne boczne szyby dachowe, które pomagają w doświetlaniu wnętrza.
Środek to zderzenie surowego designu z nowymi gadżetami. Na pewno nikt nie silił się, by Defender udawał luksusowe auto dla krawaciarza – i całe szczęście. O terenowym DNA tego auta przypominały mi śruby na drzwiach, których zdecydowano się nie ukrywać. Znalazło się też mnóstwo głębokich schowków, by bezpiecznie ukryć rzeczy na czas jazdy w trudnych warunkach.
Na multimedialnej kierownicy w centralnej części znalazł się napis z nazwą modelu. Kierowca przed oczami ma bardzo czytelny, wirtualny kokpit.
Z kolei w centralnej części umieszczono 10-calowy wyświetlacz z nowym systemem informacyjno-rozrywkowym Pivi Pro. Niżej mamy dźwignię zmiany biegów, pokrętła od klimatyzacji, a także kluczowe przyciski do zarządzania pojazdem. Zamontowano nawet dwa gniazda USB – to tradycyjne, a także wejście "C".
Defender – jazda w mieście
Po zajęciu miejsca za kółkiem, poczułem się… jak w ciężarówce. A pasażerowie z tyłu mieli tyle przestrzeni, że mogli układać się w każdej możliwej pozycji. Minusy? Defender jest jednak plastikowy. Oczywiście nie spodziewałem się w środku drewna i skóry, ale część elementów (również na zewnątrz), zużyje się błyskawicznie nawet przy ostrożnym użytkowaniu. A mówimy przecież o aucie, które ma być wystawiane na ciężkie próby.
Kiedy uruchomiłem silnik, naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać. Pod maską miałem 2-litrowego diesla o mocy 240 KM, a do tego stały napęd 4x4. Defender waży prawie 2,5 tony i w takiej opcji rozpędza się do setki ponad 9 sekund. Niektórzy powiedzą, że to ospały niedźwiedź, ale ja w ogóle nie miałem takiego wrażenia.
W ruchu ulicznym zachowywał się nadspodziewanie żwawo, co odczułem choćby ruszając na zielonym świetle. Po mocniejszym dociśnięciu gazu jest taki moment, który nazwałem zbieraniem siły. Land Rover w ułamku sekundy wyrywa do przodu. Wtedy naprawdę czuć jego masę. Przy takim dynamicznym przyspieszaniu efektownie słychać też jego silnik. Wiem, bo kierowcy z boku podpatrywali, co to za monstrum.
Spalanie? Producent jako średnią wartość podaje 7,6 l. W miejskim ruchu u mnie wyszło nawet 10 l, a w trasie udało mi się zejść do 8.
Dodajmy, że nie testowałem auta w najmocniejszej konfiguracji. W ofercie dostępny jest choćby 3-litrowy silnik benzynowy o mocy 400 KM, który na pewno robi różnicę, bo do 100 km/h rozpędza się o trzy sekundy szybciej niż mój egzemplarz. W każdej wersji pracuje z kolei 8-biegowy automat.
Warto zaznaczyć, że w moim Defenderze nie zabrakło znanych systemów wspomagających kierowcę, tj. asystenta pasa ruchu, automatycznych świateł drogowych czy monitorującego zmęczenie. Znacie to z nowych miejskich aut, ale okazuje się, że może świetnie działać także w terenówce.
Defender – jazda w terenie
Najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Asfaltowe drogi dla Defendera de facto są tylko po to, by dojechać nimi do jego środowiska naturalnego. Czyli błota, piachu, skał i wszystkiego, gdzie poległoby zwykłe "auto dla ludu".
To teraz parę faktów, które laikowi nie powiedzą nic, ale docenią je kierowcy doświadczeni w terenie. Przede wszystkim Defendera zbudowano na nowej platformie D7x – przystosowanej specjalnie do ekstremalnej jazdy. Nie ma tu standardowej konstrukcji ramowej. Zamontowano reduktor, centralny dyferencjał i opcjonalny, aktywny tylny mechanizm różnicowy. Ustawienia off-roadowe każdy może dostosować pod siebie dzięki systemowi Terrain Response.
O tym, że Defender łatwo nie skapituluje w terenie, mówią też liczby. Prześwit wynosi maksymalnie 291 mm, kąt natarcia 38 stopni, a kąt zejścia 40 stopni. Jeśli się nie znacie, to wam powiem, że wyniki robią wrażenie.
Największy szok z tym autem przeżyłem w momencie, kiedy zobaczyłem głębokość brodzenia, wynoszącą 900 mm. To oznacza, że Defender przejechałby przez wodę, która sięgałaby mi prawie do pasa. Dodam, że nie należę do niskich osób. Jeśli jeszcze wam mało, dorzućmy do tego możliwość ciągnięcia przyczepy o masie do 3,5 tony i ładowność do 900 kg.
Kiedy bawiłem się ustawieniami terenowymi doszedłem do wniosku, że ten samochód prowadzi mnie za rękę. Możecie nic nie wiedzieć o jeździe w błocie, ale dzięki automatycznemu trybowi Defender sam sobie poradzi. Podobnie jest ze żwirem, pochyłą nierówną nawierzchnią czy piaskiem.
A teraz dwa gadżety, które absolutnie mnie zachwyciły. Po pierwsze, Defender ma naprawdę rewelacyjny system kamer, dzięki którym można kontrolować w każdych warunkach to, co dzieje się wokół pojazdu.
Ale najlepsze znalazło się w środku. Zobaczcie poniżej, tak wygląda elektroniczne lusterko wsteczne. Działa dzięki kamerze zamontowanej na tylnej części dachu i sprawdza się w ruchu ulicznym, jak i na bezdrożach.
Ile kosztuje Land Rover Defender?
Najtańszego Defendera możecie mieć za 241 900 zł. Tyle że to najsłabsza wersja 3-drzwiowa ze standardowym wyposażeniem. Auto, którym ja miałem okazję jeździć, wyceniono dokładnie na 348 380 zł. Znalazły się w nim dodatki za prawie 40 tys. zł, dzięki którym auto nadawało się do swobodnej i bardzo komfortowej jazdy w mieście i w terenie. Dla tych, którzy dalej czują niedosyt, jest jeszcze wspomniany parę akapitów wyżej 3-litrowy benzyniak, który w najbogatszej wersji kosztuje, uwaga: 488 600 zł.
Czas na małe podsumowanie. Defender to wybór przede wszystkim świadomego kierowcy. Jeśli ktoś naprawdę potrzebuje auta do zadań specjalnych, raczej się nie zawiedzie. Chwytliwe hasło producenta, że to najsprawniejszy w terenie Land Rover w historii, nie jest tylko reklamową sztuczką.
Trudno mi jednak wyobrazić sobie, że ktoś nabędzie Defendera do jazdy na co dzień w miejskim ruchu. Chyba że wcześniej zasmakował wrażeń prosto z Jeepa Wranglera czy Mercedesa Klasy G, ale chciałby coś z mniej surowym designem.
+ Niesamowity komfort jazdy i przestrzeń w środku
+ Imponujące parametry, choćby głębokość brodzenia
+ To dalej rasowa terenówka, ale bardziej lifestyle’owa
+ Dopracowane gadżety i system. Nic nie działa na pół gwizdka
- Miejscami za bardzo plastikowo
- Trwałość części elementów na zewnątrz jest wątpliwa