Piotr M, były proboszcz z Ruszowa, został skazany na pięć lat więzienia za wykorzystywanie seksualne dwóch niepełnosprawnych intelektualnie dziewczynek. Parę miesięcy później sąd zdecydował, że ksiądz-pedofil na apelację zaczeka na wolności. Prosto z aresztu przyjechał do Ruszowa, gdzie nadal mieszkają jego ofiary.
W marcu matki dziewczynek molestowanych przez księdza Piotra M. odetchnęły z ulgą. Ich batalia o sprawiedliwość się zakończyła.
A głos ich niepełnosprawnych intelektualnie dzieci został usłyszany. Marysia i Danusia (imiona zmienione – red.) zeznały przed biegłą psycholog, że kiedy proboszcz je "dotykał, to nie były w ubraniu".
"Siedziałam przodem na kolanach kolanach księdza. (…) Dotykanie to było pukanie: w nos, brzuch, kolana, tak paluszkiem. To było dotykanie, ale bolało. (…) Bałam się" – zeznała w prokuraturze Marysia. Jej koleżanka ze szkoły – Danusia – mówiła biegłej psycholog, że ksiądz chwytał ją za ramiona, nogi, twarz, wkładał jej ręce pod koszulkę.
Ale nikt w najgorszych koszmarach nie śnił, że pedofil na apelację będzie czekał na wolności. A tak zdecydował Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze.
– Sąd uzasadnił to tym, że materiał dowodowy został przeciw księdzu zebrany w całości. I uznał, że wystarczające jest zachowanie wobec niego wolnościowych środków zapobiegawczych – tłumaczy nam Tomasz Skowron, rzecznik Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze.
Kapłan skazany za pedofilię ma dozór policji i musi zgłaszać się raz w tygodniu na komisariat w Pieńsku. Nie może też opuścić Polski i kontaktować się z pokrzywdzonymi.
Kolejny warunek sądu: to wpłata 80 tys zł. poręczenia. Oficjalnie pieniądze przekazała rodzina, nieoficjalnie mówi się, że dorzucili się też wierni.
Na razie nie wyznaczono terminu rozprawy apelacyjnej. Rzecznik Sądu Okręgowego odpowiada, że odbędzie się ona na przełomie października i listopada. Do tego czasu więc ksiądz pozostaje na wolności i nie ma sądowego zakazu przyjazdu do Ruszowa.
– Nasz spokój jest zaburzony, znów jest niepokój o to, co nas czeka – rozkłada ręce jedna z matek pokrzywdzonych dziewczynek.
Śledztwo prokuratury ws. księdza Piotra M. rozpoczęło się w maju 2019 roku, proces przed Sądem Rejonowym w Zgorzelcu ruszył w październiku. W sprawe
Trzy dni po komunii Marysia zaczęła płakać, jak miała iść do kościoła. Ela, jej matka, już wcześniej zauważyła, że coś jest nie tak. – Jak się bawiłyśmy i przebierałyśmy lalki, to one nawet przez moment nie mogły być rozebrane. Marysia płakała, że muszą być w ubraniach. Tak samo było podczas bilansu. Nie pozwoliła się rozebrać, nie dała sobie zrobić badania, ściągnąć koszulki – opowiadała nam Ela (imię zmienione – red.).
Z aresztu do Ruszowa
W czwartek – mimo zakazu biskupa – ksiądz Piotr M. prosto z aresztu przyjechał do Ruszowa, gdzie wciąż mieszkają skrzywdzone przez niego dziesięciolatki. – Wszyscy wiedzą, u kogo się zatrzymał. To pani R., jedna z jego obrończyń – słyszę.
Matka ofiary księdza-pedofila dodaje: – On jeździł busem i machał do ludzi.
Fragment oświadczenia diecezji legnickiej
(…) Ponadto informujemy, że niezwłocznie po zatrzymaniu został wydany dekret biskupa, na mocy którego ks. Piotr M. nie może przebywać w parafii w Ruszowie, nie może pełnić publicznych funkcji duszpasterskich i liturgicznych oraz ma zakaz kontaktów z dziećmi i młodzieżą.
Mecenas Artur Nowak, który reprezentuje poszkodowane: – Ksiądz Piotr M. złamał dekret biskupa, który zakazał mu przyjazdu do tej miejscowości. Został tam dobrze przyjęty.
– Kłamstwem jest, że była jakaś feta na cześć księdza Piotra M. w Ruszowie – utrzymuje ksiądz Waldemar Wesołowski, rzecznik prasowy Legnickiej Kurii Biskupiej.
Osoba od początku zaangażowana w sprawę z oburzeniem mówi: – Mało tego, ksiądz Piotr M. uczestniczył we mszy świętej.
Kapłan z kościoła Zmartwychwstania Pańskiego w Ruszowie nie chce odpowiedzieć na pytanie, czy ksiądz Piotr M. po wyjściu w aresztu zjawił się w kościele. Odsyła do rzecznika archidiecezji.
– To kłamstwo. Rozmawiałem z administratorem parafii, który jednoznacznie powiedział, że nie widział księdza Piotra – odpowiada ksiądz Waldemar Wesołowski.
Dodaje, że miał otrzymać zdjęcia, na których uwieczniono księdza Piotra M. w ruszowskim kościele. – Ale okazało się, że takich fotografii nie ma – zastrzega ksiądz Wesołowski.
– Prawdą jest – dodaje rzecznik archidiecezji legnickiej – że ksiądz Piotr pojawił się w Ruszowie. Z tego, co mi wiadomo, chciał zabrać swoje rzeczy z plebanii. Ale tego nie zrobił, ponieważ plebania była zamknięta, a administrator parafii odprawiał mszę. I oni się nawet nie widzieli – zapewnia duchowny.
Będzie przyjeżdżał
Matki krzywdzonych dziewczynek są przerażone, że pedofil wyszedł z aresztu. Ale mają związane ręce. – Nic właściwie nie możemy zrobić. Nie wyobrażam sobie, że po tym, co przeszła moja córka, teraz gdzieś na ulicy spotka oprawcę – mówi jedna z nich.
Jest pewna, że ksiądz Piotr M. – mimo zakazu – będzie przyjeżdżał do Ruszowa i zatrzymywał się u jednej ze swoich obrończyń. Kilka kobiet ściągało na każdą rozprawę w sprawie Piotra M. do sądu w Zgorzelcu. "Przepuśćcie świętego" – krzyczały, a dzieci nazywały "małymi prostytutkami", o czym informowały lokalne media.
– Po wyroku sądu ludzie w Ruszowie poszli po rozum do głowy – słyszę. Wcześniej nie wierzyli w winę księdza, powtarzali, że "diabeł dzieci opętał", a ich matki "smażyć się będą w piekle", bo wszystko uknuły, żeby dostać odszkodowanie. A przy okazji zniszczyły dobre imię nie tylko proboszcza, ale i całego Ruszowa.
– Ludzie są raczej zbulwersowani. Odmieniło się po wyroku. Nie wiem, jak teraz będzie to wyglądało, bo przecież ksiądz wyszedł z więzienia, a ludzie mają różną świadomość. Niektórzy mogą uznać, że skoro opuścił areszt, to jest niewinny – uważa Ela, matka jednej z ofiar księdza.
Matki boją się, bo już raz zostały same. Nikt ze strony Kościoła nie wyciągnął do nich ręki. – Nikt się z tymi pokrzywdzonymi nie kontaktował. Biskupi muszą się przyzwyczaić, że do ludzi trzeba jeździć nie tylko na odpusty, ale i w tak trudnych sytuacjach. To moment, kiedy biskup Zbigniew Kiernikowski mógłby się po prostu sprawdzić. Ale w tej sprawie się nie pofatygował – dodaje mecenas Artur Nowak.
Pomocną dłoń do ofiar i ich matek wyciągnęli tylko aktywiści z "Ogólnopolskiego Strajku Kobiet" i "Opowiemy wszystkim". I Stanisława Kuzio-Podrucka z "Ogólnopolskiego Strajku Kobiet" wkrótce planuje wrócić do Ruszowa. – Żeby ludzie wiedzieli, że matki nie są same. A ja jestem z nimi solidarna – mówi.