Myszy polne grasują w Niemczech oraz na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Spowodowały już takie straty, że rolnicy chcą ogłoszenia stanu klęski żywiołowej.
W zachodniej części Polski oraz na terenie Niemiec pojawił się poważny problem z myszami polnymi. Gryzonie doprowadziły do takich strat, że rolnicy chcą ogłoszenia stanu klęski żywiołowej. Fot. Mert Guller/Unsplash.com
Reklama.
W Niemczech największy kłopot z plagą myszy pojawił się w takich landach jak Saksonia, Turyngia i Saksonia-Anhalt, gdzie straty zanotowano na obszarze liczącym ponad 120 tys. hektarów. W niektórych miejscach na metr kwadratowy przypada po kilka, a nawet kilkanaście nor wyrytych w ziemi przez myszy polne i nornice.

Plaga myszy w Niemczech i w Polsce

Na terenie naszego kraju na zmasowany atak tych gryzoni skarżą się przede wszystkim osoby prowadzące działalność rolniczą na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Łagodne zimy oraz pogłębiające się anomalie klimatyczne doprowadziły do tego, że myszy mnożą się tam na potęgę.
Na dodatek z powodu coraz większych restrykcji dotyczących m.in. polowań na lisy w niektórych niemieckich landach nie zagrażają im już nawet te drapieżniki, dla których zwykłe myszy polne stanowiły naturalne pożywienie (lisy mogą zjadać od 3 do 5 tys. sztuk gryzoni rocznie).
Unijne obostrzenia dotyczące stosowania silnych pestycydów i środków ochrony roślin spowodowały zaś, że obecnie do walki z plagą myszy polnych rolnikom wolno stosować wyłącznie zatrute ziarno. Zupełnie mija się to z celem w miesiącach letnich, kiedy gryzonie mają łatwy dostęp do plonów na polach.

Łagodne zimy i... unijne przepisy – przyczyny inwazji myszy w Europie?

Wielu rolników uważa, że co najmniej od lat 70. XX wieku myszy nie rozmnażały się w tak szybkim tempie. Obwiniają za to nie tylko anomalia pogodowe i coraz wyższe temperatury powietrza zimą, ale także obostrzenia dotyczące stosowania silnych chemikaliów, które wprowadzono ze względu na unijne restrykcje w 2019 roku.
Chodzi o tzw. rodentycydy, czyli toksyczne dla gryzoni związki chemiczne wykorzystywane do deratyzacji, dzięki którym można kontrolować populację m.in. myszy polnych. Niestety przy okazji można zaszkodzić chomikom, zającom oraz ptakom wędrownym.
Po skargach ekologów unijne przepisy ograniczyły więc możliwość stosowania takich środków na masową skalę, co znacząco wpłynęło na wzrost populacji myszy polnych.
Nie ma wątpliwości, że najkorzystniejsze dla środowiska rozwiązanie wymagałoby tego, by w czasie najbliższej zimy można było liczyć na ostre przymrozki oraz ulewne deszcze w sezonie jesiennym. Niestety w ostatnich latach opadów jest coraz mniej a średnie dobowe temperatury powietrza są coraz wyższe, co wyraźnie sprzyja gwałtownemu przyrostowi liczebności myszy polnych.
Szacuje się, że niektórzy farmerzy z Saksonii-Anhalt przez tegoroczną plagę gryzoni mogą stracić nawet do 50 proc. plonów.

Mysz polna (Apodemus agrarius) ma około 12 cm długości. Jej ogon ma zwykle od 5 do 9 cm. Waży od 10 do 39 g. Prowadzi dzienny tryb życia i żywi się korzeniami, nasionami, jagodami, ziarnem oraz owadami.

Nornica (Myodes) wyglądem przypomina mysz, ale jest od niej mniejsza. Liczy około 10 cm długości i waży około 20 g. Oprócz nasion i kory drzew zjada liście, porosty, owady, owoce oraz naziemne części roślin.

Ekologiczne metody zawodzą, a myszy mnożą się na potęgę

Nie wszyscy rolnicy wierzą w skuteczność naturalnych metod odstraszania gryzoni (m.in. sadzenie czosnku niedźwiedziego lub mięty, których zapach ma działać odstraszająco na myszy), a także stawianie słupków dla dzikich ptaków żywiących się gryzoniami.
Nie każdego stać też na regularną deratyzację, która sporo kosztuje. Cena za zastosowanie dopuszczalnych do użytku środków chemicznych zapobiegających inwazji myszy w Polsce obecnie waha się na poziomie 500-600 zł za hektar.
Właściciele gospodarstw rolnych skarżą się, że myszy polne zjadają gigantyczne ilości jęczmienia, żyta i rzepaku. Pochłaniają nie tylko całe ziarna, ale także wbijają się w głąb ziemi i podgryzają korzenie. Niszczą nawet buraki cukrowe.
W okolicach Legnicy rolnicy skarżą się, że z powodu tegorocznej inwazji myszy plony mogą być niższe nawet o połowę.
Przedstawiciele lokalnych związków zawodowych uważają, że plaga myszy rozprzestrzenia się w błyskawicznym tempie i wkrótce dotrze także na teren Śląska oraz Małopolski.

Klęska żywiołowa z powodu plagi myszy w Polsce?

Jak wyjaśnia w komentarzu dla swiatrolnika.info Bernard Burek, sołtys liczącej zaledwie 409 mieszkańców wsi Stare Kotkowice w gminie Głogówek na Opolszczyźnie, myszy jest już tak dużo, że nie mogą ich okiełznać nawet dużo większe zwierzęta.

To już jest plaga. Bociany i ptaki łowne nie są w stanie zjeść takiej ilości myszy. Trzeba temu jakoś konkretnie zaradzić, bo będzie bieda.

Pamiętam taką inwazję w 1992 roku, ale wtedy przyszła burza z gradem i wybiła gryzonie. Było ich jednak tak dużo, że gdy po burzy leżały na polach, to czuć było padlinę.

Jak temu zaradzić? Zdaniem rolników sytuacja jest już na tyle poważna, że wymaga pomocy ze strony państwa (np. na podobnej zasadzie jak w przypadku afrykańskiego pomoru świń). Coraz częściej słychać głosy, że z powodu plagi myszy polnych należałoby ogłosić stan klęski żywiołowej w miejscach najbardziej dotkniętych inwazją tych gryzoni.
Niemcy zastanawiają się nad zmianą przepisów ograniczających stosowanie rodentycydów. Jak wyjaśnia Joachim Rukwied, prezes Niemieckiego Związku Rolników w komentarzu dla "The Guardian", obecne restrykcje dotyczące możliwości używania niektórych pestycydów uniemożliwiają skuteczną kontrolę populacji myszy.
Nasi sąsiedzi z zachodu wcale nie chcą jednak pozwolić na używanie silnych chemikaliów, które zdaniem ekologów oprócz unicestwienia myszy mogą zaszkodzić innym zwierzętom.
Coraz głośniej mówi się więc o konieczności zastosowania innych metod, które miałyby ograniczać się do zmniejszenia obszaru pól uprawnych – m.in. sadzenia żywopłotów, stanowiących naturalne siedlisko dla drapieżników polujących na te gryzonie.

Dowiedz się więcej na podobne tematy:

Dżuma zabiła kolejną osobę. Rozpoczęto masowe szczepienia mieszkańców zagrożonych epidemią
źródło: "The Guardian"/ farmer.pl