Jeżdżą za szybko, blokują lewy pas i "siedzą" na zderzakach. "Patokierowcy" w Polsce to odwieczny problem, ale w wakacje jak zwykle mamy jeszcze większy pokaz brawury. Popisy kierujących często trafiają do sieci. A od tego już tylko krok, by spotkała ich kara. O największych grzechach kierowców rozmawiałem z policjantem, który nawet nie ukrywa, że jest bardzo źle.
Przez pandemię koronawirusa wielu Polaków zrezygnowało z zagranicznych wczasów. W wakacje na polskich drogach zawsze było tłoczno, ale w tym roku trasy nad Bałtyk czy w Tatry są jeszcze popularniejsze. A co za tym idzie, przybyło "patokierowców". To grupa tych uczestników ruchu, którzy za nic mają podstawowe przepisy. Stwarzają zagrożenie dla siebie i innych.
Niedawno do sieci trafiło nagranie, które świetnie pokazuje realia podróżowania autem po Polsce. "Droga ekspresowa S8. Jestem w trakcie prawidłowego manewru wyprzedzania szeregu pojazdów z maks. dopuszczalną prędkością 120km/h. Czarne BMW przegania mnie światłami i siedzi mi na zderzaku. Biały mercedes po wyprzedzeniu z prawej nagle hamuje, aby mnie ukarać" – opisywał jeden z użytkowników Twittera.
To wideo to drogowa patologia w pigułce. Rozgorzała pod nim dyskusja, kto tak naprawdę zawinił. Pokazałem ten materiał policjantowi ze stołecznej drogówki, który rozwiał wątpliwości.
– Kierujący lewym pasem cały czas popełnia wykroczenie, bo miał możliwość zjechania na prawy pas. W przepisach mamy przecież zapis o tym, by nie nadużywać lewego pasa. Ten kierowca robił to z premedytacją. Zachowanie kierującego mercedesem też było naganne. Nie chodzi nawet o to, że wyprzedzał prawym pasem, ale zjechał na lewy i depnął na hamulec – wyjaśnia mój rozmówca.
No dobrze, ale autor nagrania bronił się, że jechał 120 km/h i manewr wykonywał prawidłowo. – Ewidentnie nie było tam wyprzedzania szeregu pojazdów. Widać luki na prawym pasie, kiedy miał obowiązek zjechać. Jeśli widział pojazd poruszający się szybciej, nie miał prawa go blokować. Nawet jeśli jechał z przepisową prędkością, to nie uprawnia go do regulowania ruchu. To policja jest od wyłapywania tych, którzy jadą za szybko – dodaje mój rozmówca.
Wyszło na to, że w tej sytuacji każdy miał swoje za uszami, ale innych przykładów skrajnej nieodpowiedzialności jest cała masa. "Terroryści z autostrady A1. Ci na lewym pasie. Grzeją ponad 150 na godzinę. Odległości między nimi to 10, może 15 metrów. Popędzają się światłami. Są zagrożeniem dla siebie, rodzin które wiozą z wakacji i tych którzy jadą normalnie" – alarmował niedawno inny kierowca.
Ktoś powie: przecież na polskich drogach tak było, jest i będzie, więc po co wałkować temat? No właśnie po to, by pokazać, co każdego dnia dzieje się na autostradach, ekspresówkach i lokalnych drogach. Lista grzechów w zasadzie się nie zmienia. – Jest bardzo źle. Kierujący nie stosują się do jazdy prawym pasem, czasem bez spojrzenia w lusterko zaczynają wyprzedzać. Poza tym, kierowcy bardzo często podjeżdżają zbyt blisko, nie trzymają odległości – wylicza stołeczny policjant.
Warto zaznaczyć, że niektórzy wspomnianych lusterek... nie mają. Decydują się na podróże wrakami, co nagłośniła ostatnio olsztyńska policja. Ten kierowca próbował dojechać nad morze.
Policjant, z którym rozmawiałem nie ukrywa, że wielu piratów drogowych udało się namierzyć dzięki temu, że ktoś wrzucił do sieci nagranie. Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale mundurowi są w stanie wyliczyć z filmiku, z jaką prędkością poruszał się pojazd. – Wtedy taki materiał bardzo łatwo może służyć nam za dowód, że ktoś łamał przepisy. Wielu kierowców zostało ukaranych tylko dlatego, ze w innym samochodzie ktoś miał włączoną kamerkę i wysłał wideo policji lub wrzucił do sieci – słyszę od rozmówcy.
"Patokierowców" coraz częściej dosięga sprawiedliwość, bo policja dobrze zareagowała na zmieniające się czasy. – W komendzie stołecznej działa specjalna grupa, która zajmuje się przestępstwami udokumentowanymi na kamerkę. Jej zadaniem jest przeszukiwanie mediów społecznościowych. Ludzie wrzucają różne rzeczy ze swoich wojaży na drogach. Wtedy rusza machina, by ukarać sprawcę zdarzenia – opowiada funkcjonariusz.
Z roku na rok jest lepiej o tyle, że policjanci dostali odpowiedni sprzęt do tego, by łapać "patokierowców". Dla przykładu, po tragicznym wypadku autobusu w Warszawie, częstsze są kontrole na obecność narkotyków. Jak się dowiedziałem, stołeczna drogówka otrzymała w tym celu więcej urządzeń. To dotyczy także tych, którzy łapią się za kluczyki pod wpływem alkoholu.
Kiedy pytam, kto najczęściej łamie przepisy, mój rozmówca twierdzi, że nie da się wskazać wprost. – Nie można powiedzieć, że tylko młodzi kierowcy jeżdżą bez wyobraźni. Jeśli chodzi o prędkość, nie ma reguły. Jest też grupa starszych kierowców, którzy nie domagają i powinni zastanowić się, czy powinni jeździć. Mamy też tzw. niedzielnych kierowców, dojeżdżających, jak to mówimy, do kościoła – wskazuje. – Młodzi chcą czasami zaprezentować swoje umiejętności. Prosta zweryfikowała, że samochód jest fajny, a zakręt pokazał, że kierowca jest słaby – dodaje.
Oczywiście nie wrzucamy wszystkich do jednego worka. Nie da się ukryć, że u wielu kierowców zaczyna też działać wyobraźnia. – Ludzie przeglądają internet, media udostępniają materiały z różnych sytuacji na drodze. Poprawia się świadomość kierowców, bo pokazujemy, jakie zachowania są złe – precyzuje policjant.
Najgorszym grzechem kierującego jest to, że nie zatrzymuje się do kontroli. Zrobił coś złego i wpada na pomysł, by odjechać. Zaczyna się walka na drodze. Policjant goniący taki pojazd też naraża swoje życie. Niektórzy nie potrafią wziąć na klatę, że zrobili coś złego. Było kilkanaście takich sytuacji.