Amerykański dziennikarz David Begnaud przypomniał na Twitterze historię major Heather Penney, która 11 września 2001 roku gotowa była oddać życie, by nie dopuścić do ataku w Waszyngtonie. Choć w jej samolocie zabrakło amunicji, pilotka i tak wyleciała na misję – z zamiarem uziemienia porwanej maszyny poprzez uderzenie swoim F-16.
Tę historię w 2011 roku opisał "Washington Post". W swoim poście streścił ją Begnaud. "11 września dostała rozkaz, aby 'zdjąć' porwanego United Flight 93. Jej myśliwiec F-16 nie miał amunicji, ponieważ nie było czasu na uzbrojenie przed startem. Rozkaz: lecieć i tak. Plan: wykorzystać samolot, poświęcić ją" – czytamy w opisie.
Z artykułu dowiadujemy się dodatkowo, że wraz z nią życie miał poświęcić jej dowódca, pułkownik Marc Sasseville. On również otrzymał rozkaz wbicia się swoim myśliwcem w porwany samolot. Sasseville miał wlecieć w kokpit, Penney – w ogon. Co prawda oboje chcieli podjąć próbę katapultowania się tuż przed zderzeniem, ale wiedzieli, że szanse na powodzenie były niewielkie.
Jak wiemy, ostatecznie piloci nie musieli poświęcać życia. Pasażerowie zmierzającego w kierunku Waszyngtonu samolotu United Airlines 93 podjęli walkę z terrorystami, nie dopuszczając do uderzenia w cel, którym był prawdopodobnie Biały Dom lub Kapitol.
Samolot rozbił się na polu w Pensylwanii, zginęli wszyscy obecni na pokładzie – 44 osoby.
Jak podkreśla "Washington Post", przez 10 lat Penney nie opowiadała mediom o tej historii. Milczenie przerwała dopiero w 2011 roku. Udzieliła wtedy wywiadu telewizji C-SPAN. – Byłabym kamikaze – przyznała.
W zamachach z 11 września życie straciło 2996 osób. Terroryści z Al-Ka'idy przejęli wtedy cztery samoloty – dwa z nich uderzyły w wieże World Trade Center w Nowym Jorku, trzeci wbił się w waszyngtoński Pentagon. Jedynie United Airlines 93, dzięki bohaterskiej postawie pasażerów, nie dosięgnął celu.