Na pierwszy rzut oka "Mrs. America" to po prostu historia o gospodyni domowej walczącej z ruchem feministycznym. Na szczęście są to tylko pozory. Serial nie jest jedną z tych produkcji, gdzie twórcy wskazują widzowi palcem, która ze stron konfliktu jest dobra, a która zła. U scenarzystki Dahvi Waller wszystkie kobiety są równe, ponieważ są tak samo dyskryminowane. Konserwatywna aktywistka Phyllis Schlafly też.
Cofnijmy się do roku 1923. Dwa lata po tym, jak amerykańskim kobietom przyznano prawa wyborcze, Kongresowi Stanów Zjednoczonych zaprezentowano poprawkę nakazującą równe traktowanie obu płci. W obliczu ówczesnych sukcesów ruchu emancypacyjnego wszystko zdawało się być możliwe. Niestety, przez kolejnych 48 lat poprawka ta pozostawała jedynie w sferze marzeń wielu kobiet.
ERA (Equal Rights Amendment) wróciła na wokandę dopiero w 1971 roku. O przepchnięcie poprawki zaciekle walczyła kongresmenka z Nowego Jorku z ramienia Partii Demokratycznej Bella Abzug, feministki Gloria Steinem i Betty Friedan oraz Shirley Chisholm, pierwsza Afroamerykanka wybrana do Kongresu USA.
Wizja zmian w konstytucji przerażała amerykańskie gospodynie domowe, które obawiały się, iż w wyniku politycznych przemian będą musiały same siebie utrzymywać i stracą takie przywileje jak zwolnienie z obowiązkowej służby wojskowej. Powstał więc nowy ruch będący zupełnym przeciwieństwem feministek. Na jego czele stanęła Phyllis Schlafly.
Kobieca wersja "Mad Mena"
W "Mrs. America" Schlafly przedstawiono jako dość stonowaną, ale upartą osobę, której - chcąc nie chcąc - nie odpowiadało to, jak była traktowana przez mężczyzn. Już w pierwszym odcinku serialu pokazano scenę, w której postać grana przez znakomitą Cate Blanchett z drżącą powieką słuchała pewnego polityka zwracającego się do niej jak do zwykłej sekretarki.
A warto dodać, że Schlafly żadną sekretarką nie była. Najpierw pobierała naukę w katolickiej szkole dla dziewcząt, zaś w 1944 roku zdobyła tytuł licencjata z politologii na Uniwersytecie Waszyngtona w St. Louis. Po roku obroniła natomiast tytuł magistra nauk politycznych.
Choć Schlafly miała męża, szóstkę dzieci oraz spełniała się w roli perfekcyjnej pani domu, to i tak chciała podążać za swoimi ambicjami. Niestety, każda nieudana próba dostania się do Kongresu spotykała się z radością ze strony jej partnera. W końcu co gospodyni miałaby robić w Waszyngtonie z dala od swojej rodziny?
Schlafly początkowo nie interesowały działania grup feministycznych (okazjonalnie tylko z nich kpiła). Ważniejsza od kwestii społecznych była dla niej polityka nuklearna. W serialu, gdy aktywistka dowiedziała się od swojej przyjaciółki, że po przyjęciu ERA gospodynie czeka obowiązkowy pobór do wojska, szybko zmieniła swoich wrogów z komunistów na feministki.
I żeby było jasne, w "Mrs. America" nie przedstawiono Schlafly i jej popleczników jako tę właściwą stronę barykady. Nie zrobiono z niej też głównego złoczyńcy. Dahvi Waller starała się pokazać siłę wszystkich kobiet, niezależnie od ugrupowań, które reprezentują.
Po jednym odcinku dla każdej
Podobnie było chociażby w przypadku Glorii Steinem (Rose Byrne), Betty Friedan ( Tracey Ullman) czy Shirley Chisholm (Uzo Aduba), które w serialu także otrzymały własne odcinki, a żadna z nich nie była bowiem ani demonizowana, ani zbytnio wychwalana.
Widać też, że "Mrs. America" to pozycja stworzona przez kobietę i nie ma w niej miejsca na "male gaze". Żadnej bohaterki nie przedstawiono bowiem w sposób seksualny, co jest rzadkością w tego typu produkcjach. Nie będzie więc przesadą, jeśli napiszę, że dzieło Waller to najbardziej kobiece i zarazem feministyczne show, jakie możemy teraz oglądać w telewizji.
Serial "Mrs. America" jest dostępny w ofercie HBO GO