W cywilizowanych krajach rządy nie kupują mediów. Nic już w Polsce nie będzie dobrze
Eliza Michalik
11 grudnia 2020, 09:42·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 grudnia 2020, 09:42
Przejęcie przez rząd ponad stu tytułów regionalnej prasy i pięciuset witryn internetowych, dających dostęp do ponad 17 milionów użytkowników - bo o tym trzeba mówić, a nie o „przejęciu ich przez Orlen” - doprowadzi, i to całkiem niedługo, do całkowitego zaniku uczciwej debaty publicznej, autocenzurowania się dziennikarzy i zastraszenia ludzi, którzy widząc, co się dzieje, będą się bali krytykować władzę.
Reklama.
Dywagacje niektórych komentatorów, że tak naprawdę to nic bardzo złego, bo przecież media to odbiorcy, a odbiorcy nigdy nie zaakceptują tępej prawicowej propagandy w lubianych przez siebie i neutralnych dotąd gazetach, uznaję za złą wolę lub naiwność i uważam za szkodliwe - nie tylko dlatego, że są nieprawdziwe, ale także dlatego, że mogą prowadzić do usypiania czujności ludzi.
A tak się składa, że teraz - obywatelsko i politycznie - to nie jest czas na spanie, tylko na działanie. Im szybciej tym lepiej.
Rozumiem oczywiście, że u niektórych działa efekt „trudno mi w to uwierzyć”, który z psychologicznego punktu widzenia nie jest niczym nowym i polega na tym, że kiedy dzieją się rzeczy przekraczające naszą zdolność pojmowania, w dodatku dzieją się szybko i niespodziewanie, często stajemy jak słup soli i nie reagujemy, bo nie wierzymy własnym oczom.
Bo to, co się wydarzyło jest tak niesłychane, że nic we wcześniejszym życiu nie przygotowało nas na taką sytuację, nie sądziliśmy wręcz, że jest możliwa.
Ze społecznego punktu widzenia czymś takim jest zmiana, w ciągu zaledwie kilku lat, porządnego państwa prawa w dyktaturę, przejście z porządku i przewidywalności do gangsterskiego mentalu władzy (określenie Gretkowskiej) i kompletnego bezhołowia. Wtedy właśnie działa wyparcie, z którego korzystają dyktatorzy. I wtedy człowiek może być podatny na sugestie usypiaczy, szepcących mu uspokajająco do ucha „to nic, śpij, to nic takiego, wszystko będzie dobrze”.
Otóż nie będzie.
Oświadczam Państwu, że jeśli sami do tego nie doprowadzimy, nic już w Polsce przez bardzo długi czas nie będzie dobrze. Bo to po prostu niemożliwe bez niezależnego wymiaru sprawiedliwości i wolnej uczciwej debaty publicznej, a obu tych rzeczy już dziś w Polsce nie mamy.
Określeniem „debata publiczna” wszyscy lubimy się zresztą posługiwać, słusznie przeczuwając, że to jedna z najważniejszych rzeczy w demokracji. Mam jednak wrażenie, że często nie zastanawiamy się, na czym właściwie taka dobra jakościowo debata polega i jakie warunki musi spełnić, żeby w ogóle nazwać ją debatą.
Bo przecież nie każdy przekaz płynący z mediów jest debatą publiczną - może być też, czego przykład często daje TVP, fake newsem lub czystą propagandą. Dobra jakościowo dyskusja nie jest też bezładnym krzyczeniem na siebie w studiu dwóch panów lub pań, przeciwnie, musi być zorganizowana i spełniać bardzo konkretne warunki.
Ponieważ obywatele uczestniczą w życiu politycznym zazwyczaj (poza wyborami) pośrednio, poprzez reprezentujących w mediach ich punt widzenia i poglądy polityków, działaczy społecznych i dziennikarzy - nieodzowny jest pluralizm opinii i prawdziwa, głęboka różnorodność zapraszanych do studia czy na łamy gości.
Należy też zapewnić wszystkim uczestnikom sporu (bo tym właśnie jest debata, sporem o ważne rzeczy, dlatego zawsze śmieszą mnie nawoływania do zgody narodowej, która jest zaprzeczeniem demokracji, ale o tym innym razem) uczciwą możliwość przedstawienia swoich racji.
Uczciwą, czyli taką, w której żadnego uczestnika polemiki publicznie się nie poniża ani nie zastrasza, ani nie prowadzi się na niego równolegle w TVP ani w regionalnej prasie nagonki, żeby umniejszyć go w oczach opinii publicznej i ten sposób przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Rzetelna debata musi być także autentyczna i autonomiczna, co oznacza, że w przestrzeni publicznej poruszane są tematy naprawdę ważne dla ludzi, a nie podrzucane przez władze, a programy radiowe czy telewizyjne prowadzone są przez niezależnych od nacisków dziennikarzy, którzy nie boją się pytać o wszystko i wypowiadać własnych opinii.
Dlatego właśnie w cywilizowanych krajach rządy nie kupują mediów - bo w sposób oczywisty po takiej transakcji żaden z powyższych warunków nie zostanie spełniony, a debata publiczna w Polsce, a wraz z nią wolne media, będą powoli konać.