
Na karku, plecach, pośladkach i udach widniały głębokie ran, których było tyle, że całość przypominała galaretę albo krwawy bohomaz jakiegoś wynaturzonego artysty.
Strzępy tkanek walały się nawet kilkadziesiąt centymetrów od ciała, a w niektórzych miejscach mięso niemal całkiem odeszło od kości, odkrywając kręgosłup, żebra i kości miednicy. Wszystko tonęło w morzu krwi i ekskrementów.
– Ta sprawa znów trafi na czołówki gazet. Jak go teraz nazwą? Rzeźnik już był. Bestia i Kanibal też. O! Kat! Kat z Zielonej Góry to by było coś. K**wa mać!
– Będziesz miała szansę się wykazać.
– Nie pier**l, Igor. Ta ironia nie jest w twoim stylu.
– Tak jak efekciarstwo w twoim.
– To, że naczytałeś się o prowadzonych przeze mnie sprawach, nie znaczy, że mnie znasz.
– I vice versa.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Czarna Owca