Pomoc żywnościowa za wstrzymanie testów nuklearnych, produkcji wzbogaconego uranu oraz moratorium na testy rakiet dalekiego zasięgu - taką umowę zawarły Korea Północna i USA. Phenian ma też wpuścić międzynarodowych inspektorów do swego głównego kompleksu jądrowego w Jongbjon. Część mediów okrzyknęła to już przełomem. Nicolas Levi, ekspert ds. Półwyspu Koreańskiego z Centrum Studiów Polska-Azja, studzi w rozmowie z nami rozgrzane emocje.
Nicolas Levi: Na swój sposób tak. Kilka dni temu USA i Korea Południowa przeprowadzały wspólne manewry wojskowe, Phenian straszył, że w każdej chwili może rozpocząć wojnę, a rządowa propaganda wyzywała Amerykanów od najgorszych. Z drugiej strony, takie zwroty są w historii z negocjacji w Phenianem dosyć częste.
Korea Północna rozpoczęła pierwsze przymiarki do prac nad bronią atomową już w latach 50. W 1993 roku pojawiły się pierwsze poważne podejrzenia, że jej program jądrowy osiągnął zaawansowaną fazę. W następnym latach Phenian wielokrotnie zwodził społeczność międzynarodową wstrzymując i wznawiając badania nad atomem, zazwyczaj uzależniając to od otrzymania pomocy humanitarnej. W 2006 roku Koreańczykom udało się jednak przeprowadzić pierwszy, podziemny test broni jądrowej. Trzy lata później w tym samym miejscu udało im się to powtórzyć.
A czy to moratorium może przynieść jakieś trwałe efekty?
W przeszłości Korea Północna podpisywała już rozmaite umowy, a krótko potem się z nich wyłamywała. Tak było m.in. z Traktatem o Nierozprzestrzenianiu Broni Atomowej w 1985 roku, który zerwała dziewięć lat później i z umową o zaprzestaniu prac nad rakietami dalekiego zasięgu z 1999 roku. Teraz też mam wrażenie, że to moratorium zostało nieco na gwałt wymuszone przez Amerykanów.
Dlaczego?
W tym roku w USA odbędą się wybory prezydenckie, a Obamie zależy na pokazaniu, że prowadzi skuteczniejszą politykę zagraniczną od swojego poprzednika i może doprowadzić do pokoju na Półwyspie Koreańskim. A do tego to ma zademonstrować, że Stany Zjednoczone, mimo siły Chin, ciągle mają sporo do powiedzenia w tym regionie. Amerykańska administracja wie, że Phenian jest nieprzewidywalnym partnerem, który za jakiś czas może zmienić zdanie, ale teraz jest to dla niej bardzo przydatny sukces.
Ale co zyskałaby na tym Korea? Czy ta pomoc żywnościowa – 240 tysięcy ton batonów, sucharów i kleików – była tak kuszącą ofertą?
Nie, właśnie nie. To może wielu zaskoczyć, ale w zeszłym roku, według danych Centralnego Banku Południowokoreańskiego, PKB Korei Północnej zwiększył się o 4 proc. W tej chwili problemem tego kraju nie jest fizyczny brak żywności, a raczej jej nierówna dystrybucja – dużą część jedzenia przekazuje się armii. Tak zresztą może być też tym razem. Główną zaletą tego porozumienia jest dla Phenianu to, że Amerykanie, mówiąc o moratorium na testy nuklearne, nijako oficjalnie przyznali, że Korea Północna jest potęgą nuklearną, a więc ważnym graczem. Nawet jeśli Koreańczycy się za rok czy dwa z tej umowy się wycofają, to ten status już zostanie. A to tylko legitymizuje władzę nowego przywódcy, Kim Dzong Una.