W środę 6 stycznia w Waszyngtonie doszło do wydarzenia bez precedensu. Tłum zwolenników Donalda Trumpa – krótko po jego przemówieniu o rzekomo sfałszowanych wyborach – wdarł się do Kapitolu. Osoby, które brały udział w wydarzeniu związanym z atakiem na siedzibę Kongresu USA, tracą teraz pracę.
6 stycznia Kongres USA miał zatwierdzić wyniki wyborów prezydenckich (już to zrobił), które wygrał kandydat Partii Demokratycznej Joe Biden. Przed posiedzeniem Donald Trump przemówił do swoich zwolenników w Waszyngtonie, zaznaczając, że wybory zostały sfałszowane.
Niedługo po tym tłum wtargnął do Kongresu, przerywając posiedzenie. Kongresmeni zostali ewakuowani, niektórym protestującym udało się dostać do sali obrad. Już wiemy, że w trakcie szturmu zginęło pięć osób, 14 policjantów zostało rannych. Zatrzymano 52 protestujących.
W związku z uczestnictwem w wydarzeniach, w następstwie których doszło do ataku na Kapitol, część osób zwolniono z pracy lub same zrezygnowały z zajmowanych posad.
Adiunkt w Saint Vincent College, Rick Saccone, zrezygnował ze stanowiska nauczyciela po tym, jak udostępnił na swoim profilu w mediach społecznościowych zdjęcia z protestów pod gmachem Kongresu. "Szturmujemy Kapitol" – napisał.
Pracę stracił także prawnik z Teksasu, Paul Davis, który na Facebooku relacjonował swój udział w protestach. "Wszyscy próbujemy dostać się do Kapitolu, żeby to zatrzymać" – mówił na jednym z opublikowanych przez siebie nagrań. W czwartek firma Goosehead Insurance, w której pracował, wydała oświadczenie: "Paul Davis nie jest już u nas zatrudniony".
Konsekwencje spotkały także Bradleya Rukstalesa, dyrektora generalnego firmy Cogensia z Chicago. Mężczyznę oskarżono o wtargnięcie do budynku federalnego i wysłano na przymusowy urlop. Rukstales przeprosił za swoje zachowanie na Twitterze. "Moja deyczja o wejściu do Kapitolu była błędna i bardzo żałuję, że to zrobiłem" – napisał.