Gdyby zapytać dzisiaj o nazwiska kilku najważniejszych liderów walki o wolności i prawa człowieka na świecie, z pewnością obok Dalajlamy, czy Ann San Suu Kyi sporo osób wymieniłoby mentora internetowych rewolucjonistów, twórcę WikiLeaks, Juliana Assange'a. I jak to bywa z ludźmi poznanymi w sieci, można się na nich bardzo poważnie zawieść.
Gdy ponad wszystko stawia się wolność i prawdę, nie przystoi bowiem brać pieniędzy od tuby propagandowej Kremla. A tak czyni właśnie Assange, którego autorski program niedługo emitowany będzie na antenie Russia Today - anglojęzycznej stacji firmowanej przez rosyjskie władze.
Dla kanału przedstawiającego kremlowską wizję świata Assange będzie rozmawiał - jak sam opisuje - z "kluczowymi graczami politycznym, myślicielami i rewolucjonistami". Aż trudno powstrzymać ciekawość, kim zatem będą jego rozmówcy, skoro program znalazł uznanie w oczach kremlowskiej propagandy.
Mniej zadowoleni z nowej pracy Assange'a są, ci którzy kibicowali mu w dotychczasowej walce z zakłamaniem światowych przywódców. Suchej nitki na twórcy WikiLeaks nie zostawił Aleksander Liebiediew - jeden z najbogatszych Rosjan, na co dzień mieszkający w Wielkiej Brytanii, gdzie jest właścicielem dzienników Evning Standard i The Independent. Na Twitterze napisał, że Assange nie mógł skończyć gorzej.
Brytyjskie media, które pierwsze doniosły o nowej pracy Juliana Assange'a, zastaniwiaja się, którzy rosyjscy "rewolucjoniści" mogą znaleźć się na liście gości programu. I przypominają, że Russia Today lubi poświęcać bardzo dużo czasu antenowego np. akcji Occupy Wall Street, gdy w tym samym momencie na ulicach Moskwy protestują tysiące osób domagających się powtórzenia ostatnich wyborów parlamentarnych.
Julian Assange jako redaktor naczelny Wikileaks znalazł się na czarnej liście wielu służb na całym świecie, a w Szwecji jest ścigany za podejrzenia o gwałt. Wydaje się jednak, że dopiero teraz na jego błyskotliwą karierę pierwszego buntownika XXI wieku padł poważny cień.