„Mocna więź” to jedna z najbardziej poruszających premier roku. I wcale nie dlatego, że opisuje prawdziwą historię morderstwa. Mimo że ofiarą jest matka, która osierociła maleńką córeczkę, a oprawcą — jedną z najbliższych jej osób, to w „Mocnej więzi” najbardziej porusza coś zupełnie innego.
Sprawą zaginięcia Anny Garskiej 10 lat temu żyła cała Polska. Młoda matka pewnego dnia spakowała walizkę i wyszła z domu, wściekła na męża, z którym pokłóciła się kilka chwil wcześniej. Miała obiecać, że wróci za kilka dni. Jak się później okazało, Ania nic takiego nie powiedziała. Nie mogła, bo opuszczając mieszkanie już nie żyła. Tego, że kobieta wcale nie zaginęła, ale została zamordowana, jej rodzina miała dowiedzieć się dopiero kilka długich lat później.
Autorka “Mocnej Więzi”, Magdalena Majcher, od początku była blisko tych wydarzeń: z Anią były niemal sąsiadkami. Mieszkając kilkaset metrów od miejsca zdarzenia, nie można było więc nie śledzić relacji pojawiających się w lokalnej prasie.
Od początku wiadomo było jednak, że “Mocna więź” nie będzie kolejną opowieścią “o sprawie”. — To opowieść o Ani — tłumaczy Magdalena Majcher. Warto jednak dodać: nie tylko. To również opowieść o nadziei: tak silnej, że pozwala nie tylko zmusić się do życia po największej tragedii, ale i zacząć się na nowo uśmiechać.
Symbolem tej siły jest mama Ani, Michalina Kaczyńska, bez której “Mocna więź” w takim kształcie nie mogłaby powstać. Jej wspomnienia, opowieści o tym, jak wychowywała Anię i jej siostrę Agnieszkę, z jakimi dylematami spotykała się jako matka i wreszcie jakie emocje targały nią gdy dowiedziała się o zaginięciu córki — wszystko to, przefiltrowane przez pisarską wrażliwość autorki, złożyło się na powstanie tej niezwykłej opowieści.
W rozmowie z naTemat Magdalena Majcher opowiada o kulisach powstania “Mocnej więzi”.
Jaką gatunkową „łatkę” przypięłaby pani swojej książce?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że jest to połączenie powieści obyczajowej, thrillera psychologicznego, kryminału i literatury faktu. Ale rzeczywiście, „Mocną więź” trudno sklasyfikować.
Jaki jest stosunek faktów do fikcji?
90 proc. wydarzeń opisanych w książce to fakty.
Czy praca z faktami jest dla pisarki, przyzwyczajonej do fikcji, łatwiejsza czy trudniejsza?
Wcześniej zdarzało mi się opisywać prawdziwe wydarzenia, ale nie w takim natężeniu, jak tu. Ale pracowało mi się rewelacyjnie. Już od dawna czułam, że fikcja przestaje mi wystarczać.
Mimo że temat był bardzo obciążający psychicznie, to pewne problemy odpadły: nie musiałam zastanawiać się nad prowadzeniem fabuły — miałam historię, którą musiałam tylko ubrać w emocje i słowa.
Dlaczego zainteresowało panią właśnie zaginięcie Anny Garskiej?
Kiedy to wszystko się wydarzyło, mieszkałam w Czeladzi. Blok, w którym Ania została zamordowana, znajdował się może 500 metrów od tego, w którym wtedy mieszkałam. To była historia, którą żyła moja miejscowość.
Spontanicznie napisałam do mamy Ani z pytaniem, czy byłaby zainteresowana powstaniem takiej książki. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem się z wielkim entuzjazmem i chęcią współpracy.
Skoro była pani tak blisko tych wydarzeń, jaki odbiór tej historii pani zapamiętała? I czy zmienił się on po rozmowach z bohaterami? Czy plotki, które wtedy krążyły, znalazły potwierdzenie w faktach?
W każdej plotce jest trochę prawdy. Media lokalne relacjonowały sprawę na bieżąco, więc cała historia była dość wiernie oddawana. Ale kiedy zaczęłam spotykać się z panią Michaliną, kiedy przeczytałam akt oskarżenia, wyroki z uzasadnieniami, rzeczywiście dowiedziałam się o wydarzeniach, o których nie mówiło się tak głośno.
Z pewnością zmieniło się moje emocjonalne postrzeganie — bardzo związałam się z tą sprawą. Ania wcześniej była dla mnie tylko twarzą tragicznej i wstrząsającej historii, ale jednak tylko twarzą. Kiedy natomiast weszłam w kontakt z jej rodziną, ta historia nabrała dla mnie jeszcze bardziej szokującego wymiaru.
Czy któryś z bohaterów tych wydarzeń przy bliższym poznaniu szczególnie panią zaskoczył?
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie książkowa Dagmara, kochanka Marka. W powszechnej świadomości była postrzegana jako ta zła, a tak naprawdę okazała się kolejną ofiarą: zmanipulowaną i oszukaną przez Marka. Ta sprawa odcisnęła na niej ogromne piętno, bardzo cierpiała.
Udało się pani z nią skontaktować?
Nie, nie chciała ze mną rozmawiać. Uszanowałam to, bo z pewnością nie było jej łatwo.
Do rozmów, jak sama pani wspomniała, nie trzeba było namawiać Michaliny Kaczyńskiej. Czy zaskoczyła panią otwartość mamy Ani na współpracę w momencie, kiedy już teoretycznie mogłaby zamknąć tę sprawę, cieszyć się swego rodzaju spokojem?
Rodzina Ani do tej pory nie zaznała spokoju, ciało nigdy nie zostało odnalezione. Zarówno dla pani Michaliny, jak i dla całej rodziny, ważniejsze od wyroku skazującego było uzyskanie informacji na temat tego, gdzie jest Ania, pochowanie jej.
Myślę, że pani Michalina, jako matka, ma dużą potrzebę, aby sprawić, żeby jej córka nie została zapomniana. Dlatego od początku zależało jej na tej książce.
Pomijając wątek kryminalny i faktografię, ja odebrałam “Mocną więź” jako opowieść o nadziei. Czy historia pani Michaliny rzeczywiście pokazuje, że nawet z największą tragedią można się pogodzić i żyć dalej?
Ktoś kiedyś powiedział, że każda książka jest albo o miłości, albo o śmierci. Ta książka jest o obu tych rzeczach. A z miłością zawsze wiąże się nadzieja.
Pani Michalina traciła swoją córkę wiele, wiele razy. To, co ta kobieta przeszła, wydaje się ponad ludzkie siły. Mimo to ona żyje dalej, potrafi się uśmiechać, czerpać radość z życia. Wydaje mi się, że jej postać może przynieść nadzieję tym osobom, które są w żałobie i myślą, że na końcu tunelu nie ma żadnego światełka.
Trzeba dodać, że poza utratą dziecka, pani Michalina przez długi czas miała kontakt z mordercą Ani. Jak ona dzisiaj mówi o Marku?
W książce, na pytanie zdziwionego policjanta, który wchodzi do mieszkania Kaczyńskich i pyta, co robi tam zdjęcie Marka i Ani, pani Michalina odpowiada: „Ja na papier nie pluję”. To są dokładnie te słowa, którymi odpowiedziała mi, kiedy zdałam to samo pytanie.
Emocje wobec tego człowieka są silne i sprzeczne. Rozmowy o Marku były dla niej chyba trudniejsze niż o Ani. Bo z jednej strony to jest zabójca jej córki, ale z drugiej człowiek, którego wpuściła do swojego domu, z którym siadała przy wigilijnym stole, traktowała jak syna, ojciec jej wnuczki.
Mimo ogromnego żalu jest więc też przeszłość, która ich łączy. Ta relacja jest bardzo, bardzo trudna.
Czy Marek kiedykolwiek zdradzi, gdzie jest Ania?
Według biegłych Marek ma osobowość narcystyczną i swoje działania postrzega bardzo idealistycznie. Nie poznałam go osobiście, więc ciężko mi się odnieść do tych stwierdzeń. Nasze widzenie uniemożliwiła pandemia. Z tego, co jest w aktach, z opisów jego działań, wyłania się obraz perfekcjonisty, narcyza, który tłumi swoje emocje i za nic w świecie nie przyzna się do błędu.
Czy będąc tak blisko tej historii, udało się pani odnaleźć, choćby częściowo, odpowiedź na pytanie, które zadajemy sobie w takich sytuacjach zawsze, czyli: „Jak on mógł coś takiego zrobić swojej żonie?”
Na początku pracy nad książką wysnułam tezę, że Marek jako osoba, która tłumiła uczucia, a do tego policjant, czyli człowiek żyjący w ogromnym stresie psychicznym, stosował wobec Ani przemoc. Myślałam, że być może odbijał sobie na niej stres związany z pracą.
Ta teza runęła już podczas pierwszych spotkań z panią Michaliną. W tym związku nie było przemocy, nie było nadużywania alkoholu, a jeśli były kłótnie, to tylko Ania była tą, która krzyczała. Marek nigdy nie podnosił głosu, zawsze mówił jednostajnym tonem, ani razu nie wybuchł.
Powtórzę więc za biegłymi: Marek tkwił w niesatysfakcjonującym małżeństwie, z którego chciał się wyplątać. Jednocześnie bardzo kochał córkę, ale mając kochankę, liczył się z tym, że jeśli romans wyjdzie na jaw, straci prawo do opieki nad dzieckiem. W tych okolicznościach musiał doświadczać sporego dyskomfortu psychicznego. I do tego momentu jestem w stanie go zrozumieć. Tego, że wspomniany dyskomfort pchnął go do zabójstwa — już nie.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem W.A.B.