Kandydat na prezydenta Francji w Londynie: Nie jestem niebezpieczny
Monika Prończuk
02 marca 2012, 13:14·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 02 marca 2012, 13:14François Hollande, kandydat na prezydenta francuskiej Partii Socjalistycznej, odbył w środę wizytę w Londynie w celu przekonania potencjalnych wyborców i opinii publicznej o słuszności swojej wizji prezydentury.
Jego pierwsze słowa po przybyciu na dworzec St. Pancras, „I am not dangerous“ („Nie jestem niebezpieczny“) zabrzmiały jak samoobrona w kontekście jego propozycji podniesienia podatków – do 75% dla zarabiających ponad milion euro i do 45% dla zarabiających powyżej 150 tys. euro rocznie. Ktokolwiek, kto był we francuskiej enklawie w Londynie, dzielnicy South Kensington, może łatwo domyślić się, że to właśnie ci najlepiej zarabiający stanowią dużą część francuskiej społeczności.
Londyn jest ważnym miejscem na francuskiej mapie wyborczej - w ciągu ostatnich dwudziestu lat stolica Wielkiej Brytanii stała się szóstym co do liczby mieszkańców francuskim miastem. Nic więc dziwnego, że sztab Hollande’a przykłada tak dużą wagę do tej wizyty. Od 1988 roku kandydatowi lewicy nie udało się wygrać wyborów prezydenckich we Francji, a tylko jeden w historii kandydat prawicy – Valery Giscard D’Estaing – przegrał walkę o reelekcję. Stawką jest więc nie tylko osobisty sukces Hollande’a, ale także reafirmacja pozycji lewicy na francuskiej i europejskiej scenie politycznej.
Co ciekawe, w planie wizyty nie zostało zawarte ani jedno spotkanie z przedstawicielem rządzącej w Wielkiej Brytanii partii Torysów. Zamiast tego, Hollande zjadł tradycyjny lunch - roast beef i Yorkshire pudding z Edem Millibandem, liderem opozycyjnej Partii Pracy. Po zeszłomiesięcznym spotkaniu prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego z premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem w Paryżu, gdzie ten ostatni niemal otwarcie zadeklarował swoje poparcie dla obecnego prezydenta, Hollande zdecydowanie postawił na kartę międzynarodowej solidarności socjalistów. Na jego nieszczęście, we wszystkich stolicach europejskich, które odwiedził do tej pory, socjaliści są w opozycji.
Tournée przedwyborcze Hollande‘a niewiele więc pomoże mu w odparciu zarzutów francuskich mediów o braku poparcia społeczności międzynarodowej. Ciekawostką jest wobec tego planowane na 9 marca spotkanie Hollande‘a z Donaldem Tuskiem w ramach jego wizyty w Warszawie. Czyżby oznaczało to nowy rozdział w stosunkach polsko-francuskich?
Hollande bronił swojej wizji ekonomii, społeczeństwa i Europy podczas przemówienia w King’s College w Londynie, jednego z głównych punktów swojej wizyty. Przede wszystkim krytykował wizję rekonstrukcji gospodarki autorstwa pary Merkel-Sarkozy, która dominuje obecnie w Unii i jest, zdaniem kandydata Partii Socjalistycznej, zanadto skoncetrowana na cięciach budżetowych, a za mało na inwestycjach, które stymulowałyby wzrost gospodarczy. Przeciwstawiał jej swoją wizję inwestycji w edukację i kulturę, największą siłę Europy. Jedyny problem wizji, jakkolwiek pięknej w swoich ideałach, jest to, że brakuje jej konkretów.
Hollande nie powiedział, skąd weźmie pieniądze na takie inwestycje w kraju, w którym dług publiczny wyniósł w zeszłym roku 82% PKB i w którym zapowiada ponowne obniżenie (!) wieku emerytalnego do 60 lat.
Być może sposobem na wzmocnienie gospodarki francuskiej byłby nowy trakat fiskalny dotyczący strefy euro, ale Hollande podkreślił wyraźnie, że nie jest zadowolny z jego kształtu i zapowiedział renegocjacje w przypadku elekcji. Nie sprecyzował jednak, do jakich zmian w traktacie chciałby dażyć. W przemówieniu dominowała zdecydowanie warstwa ideologiczna, a rozwiązania praktyczne zostały zepchnięte na dalszy front.
Piękne słowa Hollande wygłosił na temat młodzieży jako swojego priorytetu i dialogu międzypokoleniowego jako sposobu na osiągniecie solidarności społecznej, oraz współpracy brytyjsko-francuskiej, niezbędnej do dalszego rozwoju Unii Europejskiej.
Myśl przewodnia przemówienia – reformy ogólnoeuropejskie, które sprawią, że następnemu pokoleniu będzie żyło się lepiej niż obecnemu – nie została poparta żadnymi konkretnymi rozwiązaniami, poza wzniosłymi ideami rozwoju edukacji, kultury i intelektualnej wymiany międzyeuropejskiej. Przemówienie było symptomatyczne dla problemów lewicy nie tylko we Francji, ale w całej Europie, która przy obietnicach utrzymania, ba, nawet polepszenia poziomu życia, nie ma pomysłu na zwiększenie konkurencyjności gospodarki europejskiej. Poza ogólnikowym stwierdzeniem „We need more regulations everywhere“ („Potrzebujemy wszędzie więcej regulacji“), Hollande celowo nie wgłębiał się w temat reformy rynku finansowego, którego Londyn przecież jest stolicą.
Przy całej świadomości roli jaką pełnią przemówienia, nie będące mimo wszystko programem politycznym, słuchająć przemówienia Hollande’a miałam wrażenie, że niebezpiecznie zbliża się do demagogii partii populistycznych, przed których rozwojem przestrzegał zresztą w swoim przemówieniu. Nawet atmosfera na sali, daleka od entuzjazmu, wskazywała, że wybór Francuzów 22 kwietnia będzie wyborem mniejszego zła – największą siłą Hollande’a są porażki jego konkurenta, Nicolasa Sarkozy’ego.
Do jego stwierdzenia, że nie jest niebezpieczny, dorzuciłabym więc, że jest tak z powodu braku charyzmy i pomysłów na wzbudzenie entuzjazmu wyborców. A to właśnie ta umiejętność może okazać się kluczowa przy rozstrzygnięciu kwietniowych wyborów.