– To jest najlepsza rzecz, jaką zrobiliśmy dla siebie. Żałowalibyśmy, że nie spróbowaliśmy – mówi dla naTemat Anita, która ponad rok temu wyruszyła ze swoim mężem Tomkiem w podróż życia. Zwiedzają USA autobusem szkolnym przerobionym na kampera, a swoje życie w trasie pokazują na YouTube.
Kiedy dzwoniłem do ciebie zastanawiałem się, gdzie was złapię. Dla was nie ma czegoś takiego jak miejsce zamieszkania.
To prawda, teraz przyjechaliśmy na dwa tygodnie do Chicago, jesteśmy w domu u naszych przyjaciół. Wpadliśmy odwiedzić rodzinę i znajomych. Musimy też załatwić sprawy z podatkami, bo na odległość takie rzeczy ogarnia się niewygodnie.
Zacznijmy od początku. Twoje życie w USA miało wyglądać chyba zupełnie inaczej?
Przyjechałam do USA w 2015 r., moi rodzice mieszkali tu już od roku. Ja wpadłam na wakacje, ale po dwóch tygodniach wiedziałam, że do Polski już nie wrócę. Udało mi się załatwić legalny pobyt, to był jeden z moich warunków. Nie wiem, czy to jest moje miejsce na Ziemi, ale czuję się tu naprawdę fajnie. Życie w vanie wtedy wydawałoby mi się jakimś absurdem.
Aż do momentu, kiedy poznałaś Tomka.
Pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, powiedział mi o van life’ie. Mówił, że kupił vana i przerabia go na mieszkanie, chce rzucić pracę, sprzedać samochód, zostawić dom i ruszyć w drogę.
Jak zareagowałaś?
Pomyślałam, że albo jest pijany, albo to jakiś świr, ale podobał mi się na tyle, że miałam plan wybić mu to z głowy. Myślałam, że to absurd, przecież nie będę żyć jak bezdomna w jakimś przerobionym aucie. Im więcej czasu mijało wiedziałam, że ten pomysł nie przejdzie mu tak po prostu. Nie wybaczyłby mi i sobie, że nie spróbował.
Szybko zaraził cię tym pomysłem?
Powiedziałam w końcu, że możemy jechać, ale postawiłam dwa warunki. Potrzebowaliśmy większego vana, bo w tym, który mieliśmy, nie mogliśmy się nawet wyprostować. Musieliśmy mieć też łazienkę. Skończyło się tak, że w 2017 r. kupiliśmy autobus szkolny, co wtedy jeszcze nie było tak popularne. Przerabialiśmy go przez dwa lata w weekendy i w wolnych chwilach po pracy.
Po drodze wydarzyło się trochę nieciekawych rzeczy w naszej rodzinie, więc praca przy vanie była od czasu do czasu. Po dwóch latach przeróbek zdałam sobie sprawę, że to jest coś, co naprawdę mogę pokochać. Nie spodziewałabym się tego po sobie, ale to wszystko od początku było zajawką Tomka. No i pod koniec lutego 2020 r. wystartowaliśmy.
Cytując klasyka, rzuciliście wszystko i wyjechaliście w Bieszczady.
Tak, tylko Bieszczady zamienimy tu na słynny "american dream". Tomek chciał stworzyć własną wersję "amerykańskiego snu", ale w sumie my jesteśmy przeciwieństwem tego powiedzenia. Mój mąż zawsze lubił temat małych przestrzeni, fascynował się tiny houses. Później usłyszał o życiu na łódkach, a kolejny był van life. W pewnym momencie uświadomił sobie, że on musi tego spróbować.
Znajomi pukali się w głowę?
Najbardziej przekonali się do naszego pomysłu w momencie, kiedy już wyjechaliśmy. Dzięki kanałowi na YouTube i naszym filmom są w stanie widzieć, jak to wszystko wygląda. Teraz dużo osób mówi, że nam zazdrości.
Jeszcze na etapie budowy były śmieszki i powątpiewania, chociaż sporo znajomych już wtedy nam pomogło, a teraz goszczą nas w Chicago. To jest bardzo ważne, bo nie wiem, jak byśmy sobie poradzili. Jest mnóstwo osób, które oferują nam pomoc. Na filmikach mówiłam kiedyś, że tęsknię za normalnym prysznicem. I pojawiły się wiadomości od ludzi, którzy zapewniają, że są otwarci, by nam pomóc.
My sami też mieliśmy jednak wątpliwości. Nawet już przerabiając ten autobus kłóciliśmy się, że może jednak nie będziemy jechać. Ludzie wokół też mówili, że coś nam się poprzestawiało w głowach i dziwili się temu, co planujemy. Kilka razy poważnie zastanawialiśmy się, że może powinniśmy zrezygnować.
To co przeważyło, że jednak nie odpuściliście?
Nie pasowało nam normalne życie. Chcieliśmy spróbować czegoś innego niż tylko praca na etacie. Miałam dwa głosy w głowie. Jeden mówił, że zwariowałam. Z drugiej strony zawsze mogę wrócić do wcześniejszego życia.
Przez ostatnie trzy miesiące w mieszkaniu pozbywaliśmy się wszystkich rzeczy. Rzucenie pracy to był jakiś kosmos, do tego sprzedanie samochodu. Zastanawiałam się, co ja w ogóle robię ze swoim życiem. Stałam się bezdomna z własnego wyboru.
A jak wyglądały początki życia w trasie?
Przez pierwsze dwa tygodnie czuliśmy się jak na wakacjach. Mieliśmy trochę luzu, a potem przestawiliśmy myślenie i pojawiło się niesamowite uczucie, że ten nasz plan jednak się udał.
W jednym z waszych filmów powiedziałaś, że wy nie jesteście wielkimi fanami podróżowania. Tu mi coś nie pasuje.
Wiadomo, że van life to przede wszystkim podróżowanie, ale również styl życia. To nie jest tak, że nie lubimy podróżować, ale podchodzimy do tego trochę wolniej. Jak na przykład jedziemy na Florydę, to nie musimy od razu zobaczyć wszystkich punktów turystycznych. Jeśli podoba nam się jakieś miejsce, możemy tam siedzieć nawet miesiąc czy dwa. Nie chodzi nam tylko o odhaczanie kolejnych lokalizacji na mapie.
A mieliście dokładnie wytyczoną trasę punkt po punkcie?
Pierwszy plan był taki, by uciec przed zimą na południe i jechać na Florydę. Chcieliśmy pozwiedzać tereny na wschodzie i ruszyć na zachód, ale pandemia stanęła nam na drodze i wróciliśmy do Chicago. Ogólnie chcielibyśmy zwiedzić 50 stanów, oczywiście bez zaliczania wszystkich atrakcji. Dla nas najciekawsza jest zachodnia część USA.
Wyruszyliście w momencie, kiedy zaczynała się pandemia covid-19. To bardzo krzyżuje wam plany?
Na początku nie odczuwaliśmy tego tak mocno, ale w pewnym momencie wszystko zaczęło się zamykać. Dojazdy do plaż, plaże – wszędzie stała policja. Kolega ma domek w Wisconsin, więc sporą część lata spędziliśmy u niego.
Pokazywanie życia w trasie na YouTube to część tej waszej ogromnej zmiany w życiu?
Od nastoletnich lat miałam takie poczucie, że będę kiedyś nagrywać vlogi. Kiedy pojawił się pomysł na van life, stwierdziłam, że to jest idealny moment, by zacząć. To mniej znany temat w Polsce.
Wasze filmy od początku wydawały mi się takie… normalne. Nie próbujecie stworzyć idealnego obrazka i nie pudrujecie życia w autobusie.
Tworzymy te filmiki tak, jak czujemy. Jeśli odbiór jest taki, jak mówisz, to bardzo się z tego cieszę. W komentarzach też pojawia się sporo wpisów, że jesteśmy naturalni. Mamy przecudownych widzów, a kontakt z nimi jest dla mnie bardzo ważny.
Wielu ludzi myśli, że van life to tylko sielanka, ale my chcemy pokazać, że to również masa obowiązków. Trzeba robić różne rzeczy, nie zawsze jest się w górach czy na plaży na słoneczku.
Jak powstają scenariusze na odcinki?
Tworzę dwa rodzaje materiałów – vlogi i filmy tematyczne. Powstały np. nagrania o wadach i zaletach van life’u czy podsumowanie po roku podróży. To są materiały, w których chcę przekazać konkretną treść. Powstaje szkicowy scenariusz, ale nigdy nie trzymam się go słowo w słowo.
A jeśli chodzi o vlogi, to kiedy dzieje się cokolwiek ciekawego, wyciągam kamerę. Liczy się też wyczucie dobrego momentu.
Życie we dwoje w małym vanie to chyba nie może być wieczna sielanka?
Wiadomo, że czasami jest trudno, bo jesteśmy dwójką dorosłych ludzi na 10 metrach kwadratowych. Dużo się o sobie dowiedzieliśmy i okazało się, że bardzo różnimy się od siebie. A to wymaga szukania kompromisów. Zdarzają się ciche dni, a nie mamy drugiej sypialni, by obrazić się i sobie pójść.
Dlatego staramy się spędzać czas nie tylko razem. Kiedy przyjeżdżamy do jakiejś kawiarni, jedno z nas idzie pracować do środka, a drugie zostaje w vanie. Ten czas osobno też jest potrzebny, żeby odpocząć. Nawet nie musimy się pokłócić, ale profilaktycznie czasami robimy sobie czas wolny osobno.
Wspominasz o pracy, a to pewnie jeden z większych problemów w przypadku van life’u. Trudno było to ogarnąć?
Wiedzieliśmy, że musimy mieć stały dochód, bo kiedy wszystko planowaliśmy było jasne, że to będzie podróż na kilka lat. Nie mogliśmy zaryzykować i korzystać tylko z oszczędności.
Powiesz, czym się zajmujecie?
Na razie nie chcę mówić szczegółowo, jak to wyglądało, ale nasz przykład pokazuje, że da się to ogarnąć. Kiedyś poruszę ten temat na YouTube, ale na razie jeszcze nie jestem gotowa.
A miesięczny koszt życia w trasie?
Kiedy nagrywałam o tym film i przeliczałam miesięczne wydatki, wyszło mi około 1600 dolarów. Nie wiem, czy to dużo, bo pod materiałem były różnie opinie. Wydaje mi się, że to przyzwoity wydatek, jak na miesiąc życia. Udaje nam się odłożyć też część pieniędzy.
Życie w vanie to pewnie cała lista nieprzewidzianych zdarzeń. Ile razy było tak, że zaskoczyliście samych siebie w trasie po USA?
Było wiele takich sytuacji. Gdybyśmy dalej mieszkali w Chicago, pewnie nie jeździlibyśmy na motocyklach. Ja w trasie pokochałam też jogę.
Van life dał nam możliwość poznania siebie, dociera do nas mniej bodźców ze świata. Zaskoczyłam się choćby tym kanałem na YouTube, bo wkładam w to mnóstwo czasu i serca. Myślę teraz, że każdy z nas może być w życiu bardzo kreatywną osobą. Nie zawsze jest jednak możliwość, by to skutecznie przekazać.
W USA zobaczyliście już tyle, że powstałby z tego przewodnik. Wybrałabyś chociaż pięć najciekawszych miejsc, które udało wam się odwiedzić?
Moją wisienką na torcie jest zdecydowanie Park Narodowy Canyonlands. Byliśmy tam dwa lata temu i musimy wrócić, bo muszę to pokazać na kanale. Na pewno Savanah w Georgii i Key Largo, czyli wyspy na południu Florydy. Kojarzą się z nurkowaniem, słońcem, rafą koralową.
Podobało mi się miasteczko Asheville w Północnej Karolinie. Byliśmy tam w trakcie pandemii, więc było wyludnione, ale tam jest taki artystyczny, kolorowy klimat. Fajnie było też w Pictured Rocks w Michigan. Tam płynęliśmy łódką i mieliśmy fantastyczne widoki. Mamy mnóstwo do zobaczenia i myślę, że jest jeszcze dużo piękniejszych miejsc.
W trasie zdarzają się niemiłe niespodzianki. Z waszych filmów wiem, że ktoś chciał was okraść, albo wpadliście vanem do rowu. Było więcej takich sytuacji, o których lepiej zapomnieć?
Najgorsze kryzysowe sytuacje chyba właśnie wymieniłeś. Raz byliśmy jeszcze w okolicach Las Vegas i pękła nam opona. Na szczęście w pobliżu mieliśmy mechanika, ale kilka godzin wcześniej znajdowaliśmy się jeszcze w wysokich górach, gdzie nie dojechałaby żadna pomoc.
Z tym wylądowaniem w rowie też mieliśmy szczęście. Jakiś pan jechał pick-upem i szybko nas wyciągnął. A próba kradzieży motocykla, który waży ponad 100 kg i był przypięty pasami, to już szalona sytuacja. Nie wiem, jak ktoś chciał to zrobić. Takie sytuacje nauczyły nas, że ludzie są pomocni. Ten człowiek, który wyciągał nas z rowu nawet nie chciał pieniędzy za pomoc.
Amerykanie w każdej części USA są podobnie nastawieni? Przejechaliście przez kilkanaście stanów, więc masz ciekawe porównanie.
Przez pandemię nie mamy takiego kontaktu z ludźmi. Jest jednak mnóstwo osób, które przychodzą z nami porozmawiać, bo zwracamy na siebie uwagę tym autobusem. Na wschodzie USA jest bardzo europejsko.
Nie ma dnia, kiedy ktoś do nas nie podejdzie i nie zagada. Nie znają nas, a dostajemy nawet zaproszenia do domu. Większość ludzi od razu po naszym akcencie poznaje, że nie jesteśmy ze Stanów Zjednoczonych, ale są bardzo tolerancyjni.
Tu jest takie poczucie, że możesz być sobą i niczego nie udawać. Możesz wyjść na ulicę w piżamie z czajnikiem w ręku i nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Jestem z małego miasta i mam taką mentalność do tej pory, że trzy razy zastanawiam się, co powiedzieć. Tutaj ludzie na to nie patrzą, są uśmiechnięci i pozytywnie odbierają się nawzajem.
Miałem zapytać, czy żałujecie decyzji o zamieszkaniu w vanie, ale mam wrażenie, że wy wkręcacie się w to coraz bardziej.
Absolutnie nie żałujemy. To jest najlepsza rzecz, jaką zrobiliśmy dla siebie w życiu. Żałowalibyśmy, że nie spróbowaliśmy. Największą wadą dla nas jest dystans od ludzi, których kochamy. Reszta to minusy, które aż tak bardzo nie przeszkadzają na co dzień.
Pokochaliśmy ten styl i chcemy to kontynuować. Mamy nadzieję, że znajdziemy kiedyś takie miejsce w USA, które przypadnie nam do gustu na tyle, by kupić tam ziemię i zbudować dom.
Właśnie zdradziłaś, że nie zamierzacie reszty życia spędzić w przerobionym autobusie.
To tylko plan, na razie chcemy korzystać z aktualnego stylu życia, zwiedzać i rozwijać się. Chcielibyśmy poznać USA i znaleźć takie wymarzone miejsce, bo nie myślimy o powrocie do Chicago. Mamy tu rodzinę i znajomych, ale nie uważamy, żeby dla nas to było dobre miejsce do życia.
Van life naprawdę dał wam poczucie tej prawdziwej wolności i ucieczki?
Zdecydowanie plusy przeważają nad minusami tego stylu życia. Nie mamy odgórnie narzuconych obowiązków czy rachunków, oprócz paliwa, ubezpieczenia i internetu. Nikt niczego od nas nie wymaga, bo to my układamy sobie plan tygodnia i miesiąca. Jeśli jakieś miejsce nam się spodoba, możemy tam zostać na dłużej. Dla nas to właśnie ta wolność, która jest niesamowita.