Amerykański dziennik "Daily Mail" przekazał w piątek, iż dotarł do zdjęć, e-maili i dokumentów, z których wynika, że Hunter Biden, syn prezydenta USA, wydawał setki tysięcy dolarów na narkotyki, prostytutki i luksusowe samochody. Według ustaleń portalu syn Joe Bidena miał mieć też obsesję na punkcie kręcenia filmów pornograficznych.
Wszystko za sprawą laptopa, którego przejrzeli ostatnio eksperci kryminalistyczni. Hunter Biden miał oddać swój komputer do naprawy w 2019 roku i nigdy go nie odebrać. W ten sposób tuż przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku do mediów miały przedostać się pierwsze wycieki z jego dysku. Kontrowersyjne treści, które wówczas ujawniono, zostały uznane za manipulację ze strony Rosji, a ich autentyczności nie potwierdzono.
W swojej najnowszej publikacji redakcja "Daily Mail" utrzymuje, że uzyskała kopię dysku pozostawionego laptopa i zleciła jego sprawdzenie ekspertom w dziedzinie cyberprzestępczości oraz ustalenie, czy dane na nim zawarte można uznać za prawdziwe i niezmodyfikowane. Według dziennikarzy specjaliści mieli stwierdzić, że są one autentyczne.
Amerykański dziennik dotarł w sumie do 103 tys. wiadomości tekstowych, 154 tys. e-maili, ponad 2 tys. zdjęć oraz dziesiątek filmów.
A co dokładnie znaleziono w laptopie syna prezydenta USA? Najwięcej kontrowersji wzbudziły zdjęcia nagich kobiet, selfie w lustrze z prostytutkami, a także fotografie wyniszczonego ciała Huntera, które mogą wskazywać na fakt, że zażywał on metamfetaminę.
Wiele materiałów wskazało również na fakt, że syn Joe Bidena miał obsesję na punkcie kręcenia filmów pornograficznych. Nagrania miał umieszczać później w sieci.
Dostępne na dysku dokumenty wskazały natomiast, że mimo iż Hunter wykazał 6 mln dol. dochodów w latach 2013-16, to wciąż miał duże długi na kartach kredytowych. Z ustaleń portalu wynika, że mężczyzna obawiał się więzienia i zagroził nawet, że zabierze 20 tys. dolarów z konta oszczędnościowego swojej córki.
Wiarygodność wszystkich materiałów potwierdzili jak na razie tylko specjaliści, którzy działali na zlecenie "Daily Mail".