Znienawidzone przez uczniów, budzące strach u nauczycieli i wywołujące dreszcze wśród autorów bryków. „Ferdydurke” Gombrowicza to lektura trudna. Niejednoznaczna, zbuntowana i nieprzystępna. Dla większości ogranicza się do znanych haseł: „gęba”, „upupianie” czy „Słowacki wielkim poetą był”. W październiku minęło 75 lat od pierwszego wydania książki, z tej okazji zastanawiamy się, dlaczego boimy się Gombrowicza.
Październik jest miesiącem Gombrowicza. 75 lat temu pisarz, który jest jednym z najwybitniejszych polskich autorów, wydał swoją pierwszą powieść „Ferdydurke”. Z tej okazji Wydawnictwo Literackie organizuje szereg wydarzeń, które mają przybliżyć nam twórczość wciąż budzącego kontrowersję pisarza. W programie maraton czytania, konferencja naukowa, spotkanie z Ritą Gombrowicz i argentyńskim przyjacielem Gombrowicza – Miguelem Grinbergiem, a także warsztaty dla nauczycieli, bo to oni z debiutancką powieścią pisarza, zwykle mają największy problem.
– Sprawa jest prosta. Nauczyciele boją się Gombrowicza, bo on najzwyczajniej z nich szydzi – mówi doktor Tomasz Kowalczuk, filozof i językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. – Tradycja polskiej literatury jest emocjonalna, a Gombrowicz nawołuje do trzeźwego i racjonalnego spojrzenia. Większość nauczycieli nie potrafi sobie poradzić z jego ironią, prowokacyjnym językiem, przewrotowym sposobem myślenia. Gombrowicz nas drażni, bo wytyka nam nasze przywary, śmieje się z nauczycielskiej poprawności i nawołuje do buntu. Żeby móc opowiadać o nim młodzieży, trzeba umieć mówić o niektórych rzeczach bez pruderii i asekuranctwa, a tego nauczyciele nie potrafią – dodaje Kowalczuk.
Lektura perwersyjna
Rzeczywiście, kiedy przypominam sobie swoją licealną lekcję dotyczącą „Ferdydurkę” to widzę tylko zakłopotaną twarz nauczycielki i znudzone miny uczniów. Lekturze poświęciliśmy tylko jedną lekcję, a zamiast całości czytaliśmy tylko wyjęty w kontekstu fragment, dlatego przez długi czas Gombrowicz był dla mnie enigmatycznym autorem hasła „gęba” i „upupianie”. A przecież mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej.
– Ferdydurke" to lektura przeciw-kanoniczna – mówi profesor Przemysław Czapliński, literaturoznawca z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. – Przez "kanon" należy w tym przypadku rozumieć nie tylko spis obowiązkowych dzieł klasycznych, lecz wszelką formę, która rządzi zachowaniem jednostki. W tym sensie Gombrowicz pokazuje w swojej powieści, że istnieje kanon tradycjonalistyczny, ale też i nowoczesny. Kanon tradycjonalistyczny nakazuje - mówiąc skrótowo - chodzić do szkoły, uczyć się łaciny, czcić przodków, uzgadniać życiowe wybory z przekazem przeszłości. Kanon nowoczesny natomiast to przymus wyzwalania się - buntowania się przeciw tradycji, określania własnej odrębności, wybierania indywidualnego stylu. "Ferdydurke" nie przeciwstawia tradycji postawy nowoczesnej. Dla Gombrowicza najważniejszą siłą kontr-kanoniczną jest niedojrzałość. Trzeba jej bronić, aby nie dać się pochłonąć formie, czyli ustabilizowanej wersji tożsamości.
Jeśli tak spojrzymy na "Ferdydurke", to okaże się ona lekturą, która wciąga uczniów w sytuację perwersyjną: mają oni z jednej strony zaakceptować kanon, a z drugiej go podważyć. Powinni przecież zaakceptować obowiązek szkolny, spis lektur, zadanie domowe - a wszystko to w imię matury, czyli dojrzałości. Zarazem powinni w ramach owych kanonicznych obowiązków odczytać z Gombrowicza pochwałę niedojrzałości, czyli obronę prawa do bycia "niegotowym" - nieukończonym, niepełnym, niedomkniętym. Perwersja polega więc na tym, że prawdziwe zrozumienie "Ferdydurke" wymagałoby od uczniów, aby każdy z nich na swój własny - indywidualny i i odrębny - sposób nie zdał lektury. Nie tyle "oblał" z powodu nieprzeczytania, ile właśnie "nie zaliczył" z powodu głębokiego przeżycia – tłumaczy profesor.
Bunt, punk, dojrzałość
Schizofreniczną sytuację ma zmienić festiwal Gombrowicza, który organizuje w Krakowie Wydawnictwo Literackie. Jego program w dużej mierze jest skierowany do ludzi młodych, których do lektury Gombrowicza trzeba często przekonywać. – Chcemy pokazać, że "Ferdydurke" jest książką szalenie inspirującą i wciąż aktualną – mówi Marcina Baniak, organizator. – W moim odczuciu to jedna z niewielu, może nawet jedyna polska powieść pokoleniowa, książka, która łączy ludzi, sprawia, że czytelnicy się w niej odnajdują, a później bezbłędnie posługują się cytatami, czy obrazami z niej zaczerpniętymi. Poprzez szereg spotkań i warsztatów będziemy starali się to udowodnić, ale także pokazać buntowniczy charakter tej książki. W końcu "Ferdydurke" to powieść absolutnie wywrotowa, łamiąca wszelkie schematy, antysystemowa, niemal punkowa. Zależy nam na sprowokowaniu młodych ludzi do myślenia i rozsmakowania się w tym wybitnym autorze – dodaje Baniak.
Cel wydaje się szczytny, ale może rozwiązania tej sytuacji trzeba szukać gdzie indziej. Krytycy i literaturoznawcy podkreślają, że lektura „Ferdydurke” jest wyjątkowo trudna, dlatego nauczyciele zwykle decydują się na analizę tylko fragmentów książki. Skoro jednak czytać tylko wyrywki, to może lepiej nie czytać wcale? W końcu do Gombrowicza trzeba dojrzeć.