Gdy zbliżają się święta, gdy spodziewamy się gości, gdy przyszła na to pora, a niektórzy nawet permanentnie i dla zasady, robimy w naszych domach porządki. Wymiatamy, odkurzamy, ustawiamy na miejscach, pozbywamy się tego, co zbędne, wprowadzamy swoisty ład w nasze codzienne otoczenie. Podobnie bywa w Kościele.
Reklama.
„Jezus sporządził sobie bicz ze sznurków, powyrzucał sprzedających ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł : weźcie to stąd, a z domu mego Ojca nie róbcie targowiska.” / J 2,15-16 /
Z tym, że w Kościele takie generalne porządki odbywają się ze znacznie poważniejszych powodów, raz na kilkadziesiąt, a nawet raz na kilkaset lat, i budzi to u wielu w Kościele gwałtowne reakcje. Gdy jeden z ostatnich soborów zabronił wystawiania Najświętszego Sakramentu do adoracji w trakcie sprawowania w świątyni Eucharystii, co pobożniejsi szemrali o wypędzaniu Jezusa z Jego świątyń. Gdy Jezus porządkuje żydowską świątynię, wielu ultra-katolików wspomina o dziejowej sprawiedliwości wobec Żydów. Gdy jednak wyobrazimy sobie naszego Mistrza wchodzącego z podobnym zamiarem do katolickich kościołów, rewolucyjny zapał owych ortodoksów gwałtownie przygasa i gotowi pertraktować z Nim, by raczej udał się z biczem ze sznurków do świątyń braci prawosławnych, protestantów, czy choćby do grekokatolików.
Daruję sobie tym razem rozważanie znaczenia sceny o powywracanych stołach świątynnych bankierów wraz z ich rozsypanymi przez Jezusa stosami monet. O tym, że pieniądze dla wielu nie śmierdzą, wiedzą prawie wszyscy w Kościele i poza nim. Ci sami wiedzą również, że temat pieniędzy, zwłaszcza w Kościele, to temat na tyle drażliwy, że jednym zdaniem łatwo nacisnąć jednocześnie na kilka odcisków, narazić się wielu, licznych zaniepokoić, wyrwać z letargu, a nawet dotknąć do żywego. Może więc lepiej nie. Trochę czuję się zwolniony z deliberacji na ten temat w związku z dosyć dramatycznymi informacjami rozpowszechnianymi ostatnio przez jednego z watykańskich hierarchów. Właściwie to byłego watykańskiego, bo dziś hierarcha pełni posługę na dosyć oddalonej od Watykanu placówce duszpasterskiej. Zapewne wie, co mówi, gdy sygnalizuje, i to bez ogródek, skorumpowanie centralnych instytucji Watykanu.
Nasi polscy biskupi w tym samym czasie również czujnie strzegą doczesnych dóbr Kościoła publicznie i głośno występując w ich obronie. Szkoda, że nie zabrzmiał ten głos równie dobitnie w obronie ludzi wypędzanych z ich domów, pozbawianych dorobku całego życia, rozkułaczanych, nacjonalizowanych, przesiedlanych, odzieranych z własności i godności, poniewieranych przez okupantów tej czy innej maści. Wtedy odwaga naprawdę kosztowała, a odważnych trudno było usłyszeć. Dziś w obronie własnych przywilejów gotów przemawiać każdy, choć już dalece nie każdy ma ochotę tego słuchać.
Biedne radio i równie biedna telewizja pożyczyły od ubogiego zgromadzenia zakonnego siedemdziesiąt milionów na preferencyjnych warunkach, na bliżej nieokreślony czas. Jaka szkoda, że nie wiedział o takiej możliwości arcybiskup Warszawy. Z pewnością skorzystałby z takiej okazji i dziś rozświetlone wnętrza ukończonej i wyposażonej świątyni Opatrzności gromadziłyby tłumy wiernych stolicy i nie tylko stolicy. A może zwłaszcza spoza stolicy, bo w Warszawie, jak to już zdążyli zauważyć i nasi, i obcy, z zapełnieniem istniejących już kościołów problem, i to narastający z roku na rok. By mu stawić czoła, dwaj warszawscy ordynariusze zainaugurowali akcję ewangelizacyjną w stolicy. Zadanie o tyle palące, co i syzyfowe zarazem. O wiele łatwiej uczyć chrześcijańskiego alfabetu codzienności tych, co to go nigdy nie znali. Ale nauczać ludzi, którzy nasłuchali się już wypowiedzi w złym stylu i to nie tylko złym gramatycznie, którzy dobrze znają błędy, i to niekoniecznie ortograficzne, w funkcjonowaniu Kościoła, a wreszcie niekoniecznie chcą do tych nauczycieli posyłać swoje dzieci, że o staniu się uczniem samemu, nie wspomnę. I jak tu ewangelizować zrażonych do ewangelizacji?
W pierwszych dniach Wielkiego Postu dane nam było usłyszeć słowa dwóch ważnych hierarchów z Konferencji Episkopatu Polski. Obaj przemówili po polsku, ale tak zupełnie innym językiem, jakby należeli do różnych Kościołów. Znam takich, którzy czytając słowa jednego z nich reagowali dosyć gwałtownie i mało sympatycznie. Znam również i tych, którzy w podobny sposób reagowali na słowa tego drugiego. Obaj hierarchowie w swoich wypowiedziach zawarli również po kilka fraz o sobie nawzajem. Wszystko to przy otwartej kurtynie, na oczach - a raczej ku uciesze milionów słuchaczy i czytelników.
Pewnie trochę przesadziłem z tymi milionami. Chyba że może jednak ktoś jeszcze zwraca uwagę na wystąpienia przedstawicieli Kościoła w kluczowych sprawach. Jeśli spojrzeć na puste rzędy krzeseł na ich konferencjach prasowych i równie puste ławki w świątyniach, to te miliony zainteresowanych skracają się radykalnie o kolejne zera. A więc wracając do zainaugurowanej w Warszawie akcji nowej ewangelizacji warto zapytać, którą drogą pójdą warszawscy biskupi? Podążą za przewodniczącym czy za sekretarzem Konferencji Episkopatu Polski? A może wybiorą całkiem inną, własną drogę do serc warszawiaków? A może, choć jest ich tylko dwóch, każdy podąży inną drogą?
Jezus przewietrzył jerozolimska świątynie u progu dorocznego święta Paschy. Włodarze tamtej świątyni nigdy mu tego nie darowali. Jakie będą skutki wiosennych porządków w naszym Kościele? Co lub kogo wymiotą? Kogo tak uprzątnięte wnętrza zachęcą, by znów zajrzał w ich progi?