Wielu z nas (każdy?) chciałby choć raz być Martinem: uwierzyć, że człowiek rodzi się z zaniżonym poziomem alkoholu we krwi i dopiero jego codzienne uzupełnianie pozwala stać się najlepszą, najszczęśliwszą i najefektywniejszą wersją siebie. Brzmi rozsądnie? Brzmi jak dobra impreza? Na pewno brzmi jak scenariusz na film, czego dowodem jest obecność “Na rauszu” w kinach.
"Na rauszu" zdobył Oscara w kategorii najlepszego filmu międzynarodowego,
Film porusza kontrowersyjny temat rekreacyjnego spożywania alkoholu i jego wpływu na życie.
Scenariusz pozbawiony jest wydźwieku moralizatorskiego. Widz ma sam podjąć decyzję, czy codzienne "uzupełnianie" poziomu alkoholu ma pozytywne czy raczej negatywne skutki.
Gdyby duńska produkcja trafiła na ekrany w “normalnych”, niepandemicznych czasach, bylibyśmy świadkami szalenie zabawnej debaty publicznej. I to zabawnej nie dlatego, że przez miesiąc z okładem we wszystkich możliwych telewizjach śniadaniowych, “rozmowach z…” czy wieczornych programach publicystycznych zwolennicy podatku od “małpek” przerzucaliby się inwektywami z przedstawicielami przemysłu spirytusowego.
Zabawne byłoby to, że zarówno jedni, jak i drudzy, poparcia swoich tez szukaliby właśnie w najnowszym filmie z Madsem Mikkelsenem w roli głównej. I gdyby ta intrygująca nieoczywistość nie zainteresowała was w stopniu wystarczającym, aby kupić bilet i w pełnym reżimie sanitarnym udać się do kina, to mamy jeszcze kilka innych, równie mocnych, co głowa głównego bohatera (do czasu).
Kontrowersje na bok (tylko na chwilę)
Zanim odpłyniemy w rejony kontrowersji, warto jasno zaznaczyć, że niezależnie od waszego stosunku do rekreacyjnego spożywania alkoholu, z kina nie wyjdziecie rozczarowani. Będziecie stawiać się na miejscu Martina, bronić go lub potępiać i, prawdopodobnie, kłócić się o to, czy w waszym miejscu pracy takie zachowanie mogłoby oraz powinno przejść niezauważone.
I bardzo dobrze, bo fakt, że film wywołuje dyskusję może jeszcze nie świadczy o jego wielkości, ale na pewno dobrze rokuje. Dodajmy więc, że “Na rauszu” ma 92 proc pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes (czyli w serwisie, który agreguje recenzje filmowe i zlicza stosunek pozytywnych do negatywnych).
Dla tych, którzy znają wcześniejsze dokonania reżysera, Thomasa Vinterberga, taki wynik nie powinien być zaskoczeniem, podobnie jak fakt, że bierze na warsztat palący społecznie problem i analizuje w sposób, na który wielu nie dałoby sobie przyzwolenia.
Tak było na przykład w “Polowaniu”, gdzie Vinterberg opowiada historię nauczyciela posądzonego o molestowanie. Mężczyznę, zamkniętego w pułapce niepotwierdzonych plotek, również brawurowo zagrał Mikkelsen.
“Na rauszu” to kolejne potwierdzenie kunsztu aktora, który międzynarodowej publiczności dał się poznać dość późno, głównie za sprawą serialu “Hanibal” oraz bondowskiemu “Casino Royale”.
Co ciekawe, charyzmatycznemu Mikkelsenowi show udaje się ukraść tylko w kilku momentach. Reszta obsady zdecydowanie dorównuje mu kroku, choć zadanie polegające na balansowaniu pomiędzy pijaną śmiesznością i tragiczną trzeźwiejącą powagą nie jest łatwe — zwłaszcza, gdy mówimy o członkach grona pedagogicznego, bo to właśnie w szkole średniej toczy się akcja “Na rauszu”.
Warto dodać, że praca przy filmie, w którym w większości scen rekwizytami są butelki i (czasem) kieliszki niekoniecznie musi być tak zabawna, jakby się to mogło wydawać. Ucinając spekulacje: aktorzy nie pili na planie. Pili wcześniej:
— Urządzono nam obóz treningowy, podczas którego obserwowaliśmy, jak zachowujemy się po wypiciu konkretnej ilości alkoholu. Sprawdzaliśmy, w którym dokładnie momencie przekraczamy granicę pomiędzy: “Zachowuję się normalnie” a: “Coś jest nie tak” — opowiadał Mikkelsen w filmowym podcaście “Happy, sad, confused”.
— Kiedy konsumujesz małe ilości alkoholu, różnice, które cię zdradzają, są subtelne: zaczynasz nieco inaczej mówić, odrobinę sugestywniej gestykulować. Te “znaczniki” były dla nas bardzo ważne, kiedy już staliśmy przed kamerą i mogliśmy, w razie potrzeby “podkręcać” lub stonować swoje reakcje. Mieliśmy to wszystko bardzo precyzyjnie zmierzone — tłumaczył Mikkelsen.
Może takie “obozy treningowe” powinny odbywać się też w prawdziwym życiu? Może, choć słuchając Mikkelsen można odnieść wrażenie, że niewiele by to dało, bo “Na rauszu” wcale nie jest filmem o nadużywaniu alkoholu.
Piłeś — żyjesz?
— Niebezpieczeństwa wynikające z nadużywania alkoholu? Wszyscy je znamy, to nie jest temat, który się zamiata pod dywan — twierdzi Mikkelsen, dodając:
— Alkohol jest z nami już od 6-7 tysięcy lat. I wszyscy doskonale znamy to uczucie, które pojawia się po kieliszku wina — dlatego pijemy. To wtedy zbieramy się na odwagę, żeby wykonać “ten” telefon, stajemy się bardziej kreatywni czy nawiązujemy połączenie z własnym “ja”. Potrzebujemy tego. Ile małżeństw poznało się na randkach, na których nie było alkoholu? Niewiele. Ktoś powie, że to smutne. Może, ale takie są fakty — podsumowuje.
W filmie lekki rausz, na którym wszyscy jesteśmy nieco odważniejsi, urasta do rangi lekarstwa na kryzys wieku średniego. Martin, nauczyciel historii, od jakiegoś czasu ma problem z dostrzeżeniem sensu w codziennej egzystencji. Jego kolegom z pokoju nauczycielskiego również coraz trudniej odnaleźć w sobie “iskrę”. I wtedy jeden z nich przypomina sobie wspomnianą na wstępie teorię norweskiego psychiatry, Finna Skårderuda.
Rozpoczynają więc eksperyment: sprawdzają, czy “małpka”, wychylona w szkolnej toalecie przed lekcją coś zmieni? A dwie? Czy trzy to już przesada? I choć teoretycznie wszyscy wiemy, że ta zabawa nie ma prawa trwać w nieskończoność, to sam pomysł jest tak kuszący, że nie możemy oderwać wzroku od ekranu.
Jak jednak zauważa Mikkelsen, w tej historii wcale nie chodzi o to, żeby pokazać, jak szybko alkohol pozwala “odpiąć wrotki”, ani o to, że są i tacy, którzy wykręcą potrójnego toe loopa tylko wtedy, gdy są lekko wstawieni.
— Alkohol to tylko pretekst, aby opowiedzieć o życiu, w którego połowie właśnie się znalazłeś i o życiu, z którego nie jesteś w stanie w pełni korzystać, bo jesteś zazdrosny o przyszłość, nie potrafisz się pogodzić z przeszłością i w efekcie zapominasz o tym, co dzieje się tu i teraz — stwierdza.
Zapamiętajcie dobrze te słowa — przydadzą się, kiedy ten emocjonalny rollercoaster dowiezie was do końcowej sceny i pozwolą zrozumieć, dlaczego właśnie reżyser “Na rauszu” postanowił zrobić użytek z tanecznego talentu Mikkelsena.