
A tutaj "uśmierzyć życie". To coś zupełnie niezrozumiałego. Ludzie z Akcji T4 po prostu podchodzili do swoich zadań z poczuciem, że nie mają do czynienia z ludźmi tylko z jakimś biologicznym odpadem, czymś, czego trzeba się pozbyć. Byli przekonani do tego, co robią. Uważali, że to jest słuszne.
Czy nie sprzeciwiali się, bo wierzyli, że to, co robią, przyczyni się do budowania silnego, czystego rasowo państwa, czy dlatego, że liczyli na korzyści wynikające ze współpracy?
Z pewnością każdy ówczesny lekarz zdawał sobie sprawę z ograniczeń medycyny. Wiedział, że pewnych schorzeń po prostu nie można wyleczyć. Pewni pacjenci byli obciążeniem dla państwa czy dla rodzin przez bardzo długi czas, bo byli psychicznie chorzy. Żyli, ale nie było z nimi kontaktu, nie było możliwości żadnego zintegrowania ich w społeczeństwie, wykorzystania do pracy.
Cała koncepcja medycyny III Rzeszy polegała na tym, że społeczeństwo było traktowane jako jeden organizm. Ten organizm powinien być rasowo czysty, nieobciążony skażeniami, za jakie uważano choroby psychiczne. Akcja T4 miała być takim chirurgicznym zabiegiem, wycięciem narośli, jaką byli ludzie niepotrafiący żyć samodzielnie, pacjenci szpitali psychiatrycznych.
Zastanawiam się, czy to nie był po prostu pretekst, żeby tylko uzasadnić, dlaczego trzeba to robić. Problem był w podejściu do człowieka w ówczesnych Niemczech. III Rzesza była państwem opartym na dyskryminacji. To było państwo mężczyzn, kobiety były gorszym sortem. O tym, że Hitler ma towarzyszkę życia – Ewę Braun – wiedziało bardzo wąskie grono. Nie była postacią publiczną. Kiedy była potrzeba, rolę pierwszej damy odgrywała żona Josepha Goebbelsa – Magda Goebbels. Nie było żadnej kobiety we władzach państwowych.
Są ludzie, którzy do osób chorych, szczególnie psychicznie, podchodzą z pogardą i głoszą hasła, że nie ma po co się męczyć i lepiej byłoby zabić.
To obrzydliwy darwinizm społeczny, który wtedy był dominującym założeniem koncepcji rasowej. Silniejszy wygra, słabszy musi odpaść, więc trzeba go wykończyć lub eliminować.
Pamiętajmy, że pierwsze ofiary mordów na chorych to byli pacjenci polskich szpitali psychiatrycznych. We wrześniu 1939 roku Niemcy, na zajętych terenach, wywozili ich ze szpitali i mordowali seriami z karabinów maszynowych.
Ludzie z akcji T4 byli później przerzucani do obozów śmierci. I tam mordowano ludzi – już nie chorych Niemców, a Żydów z całej Europy - w sposób przemysłowy: transport, łaźnia, komora gazowa, krematorium i likwidacja jakichkolwiek śladów po ludzkim istnieniu. Tę technologię przetestowali wcześniej na pacjentach szpitali psychiatrycznych.
Musimy pamiętać, że to nie było społeczeństwo, jakie znamy dzisiaj. Dostęp do służby zdrowia i świadomość lekarzy była inna. Padaczki nie leczono, tak jak leczy się ją dzisiaj. Mordowano też dzieci sprawiające problemy wychowawcze, z lekkim niedorozwojem umysłowym, ale też zdrowe, tyle, że niedopasowane, z różnymi społecznymi problemami. Niewiele trzeba było, żeby podpaść władzom oświatowym, które decydowały o losie dzieci. Później droga była w jednym kierunku.
To, że Adolf Hitler – człowiek znikąd, bez wykształcenia, bez umocowania w systemie – stworzył partię, która w legalny sposób zdobyła władzę w ówczesnych Niemczech, jest zastanawiające. Do dzisiaj analizuje się nazistowską propagandę, tak jak program socjalny III Rzeszy. Do tego Hitler był w stanie podbić praktycznie całą zachodnią Europę, rzucił na kolana Francję, niewiele brakowało, a pokonałby Związek Radziecki. Nowatorskość, postęp technologiczny w III Rzeszy, zwłaszcza jeśli chodzi o technologie wojskowe – to wszystko jest szalenie interesujące. Trzeba jednak pamiętać o tej drugiej, zbrodniczej stronie. Nie można tego rozdzielać i relatywizować niemieckiej winy za ludobójstwo.
To zastanawiające, że naród, który wydał takich ludzi jak m.in. Jan Sebastian Bach, Ludwig van Beethoven czy Goethe, stał się narodem zbrodniarzy. W III Rzeszy ludzi sprawiedliwych było niewielu. Wszystko wymaga głębokiej refleksji na temat ludzkiej kondycji i nie ma gwarancji, że ludzkość nie wróci na to dno, które osiągnęła na przełomie lat 30 i 40.
Kokaina miała zupełnie inny status niż dzisiaj. Zadaniem lekarza jest uśmierzanie bólu, są sytuacje, że to jedyne, co lekarz może zrobić. Taka była praca ludzi zajmujących się zdrowiem Hitlera. Był hipochondrykiem, który jednak nie chciał się badać. Powtarzał, że jest zdrowy, że jemu nic nie jest. A jednocześnie cierpiał.
Oni twierdzili, że robią eksperymenty na ludziach, którzy i tak muszą zginąć, więc – jak mówili - niech do czegoś się przydadzą. Uważali też, że eutanazja w komorze gazowej to zabieg medyczny, dzięki któremu wyzwalają ludzi z życia pełnego cierpienia.
Wyrok wydał nie niemiecki sąd tylko amerykański. Kolejne procesy, które odbywały się po głównym procesie norymberskim, zaczęły Niemców coraz bardziej irytować. Odbierano je jako niesprawiedliwe i upokarzające Niemcy. W winę skazanych niewielu Niemców wierzyło. Lekarzy skazano w końcu za rzeczy, w które trudno było uwierzyć. Powstawały też organizacje broniące tych ludzi, rozpuszczano propagandę, że to ofiary nagonki.
Bartosz T. Wieliński (ur. 1978 r. w Katowicach) – dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej, w latach 2005-2009 był korespondentem w Berlinie. Laureat nagrody Grand Press za reportaż prasowy (2013) i „Pióra Nadziei” Amnesty International (2014). Debiutował książką „Źli Niemcy” (2014), zbiorem szkiców biograficznych poświęconych historii dwudziestowiecznych Niemiec.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Agora