Powstanie Wielkopolskie stosunkowo rzadko pojawia się jako motyw przewodni w polskiej literaturze, co jest wielką niesprawiedliwością, ponieważ to jedno z tych zrywów wolnościowych, które zakończyło się spektakularnym sukcesem. Na szczęście sprawiedliwość w tej materii oddaje Nina Majewska-Brown w swojej nowej książce – "Florentyna i Konstanty 1916-1924. Zakładnicy wolności".
Sięgając po książkę Niny Majewskiej-Brown"Florentyna i Konstanty 1916-1924. Zakładnicy wolności" przede wszystkim trzeba wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, nie jest to książka typowo historyczna. To dramat opowiadający o losach Flory i Konstantego Zabierzyńskich, którym przyszło żyć w czasach I Wojny Światowej i Powstania Wielkopolskiego. Jest to pierwsza część trzytomowej sagi historycznej "Zakładnicy wolności".
Po drugie, to nie jest to też fikcja literacka, którą osadzono w pewnym okresie naszej historii. Jest to opowieść o prawdziwej rodzinie i jej losach, która powstała na podstawie zapisków, pamiętników i wspomnień jej członków.
To także pewnego rodzaju hołd powstańcom i polskim rodzinom, które musiały się mierzyć nie tylko z biedą, zaborcami i wojenną zawieruchą, ale także bardzo często stawać przeciwko sobie po różnych stronach frontu.
Wszytkie te aspekty sprawiają, że każdy czytelnik, znajdzie tu coś dla siebie.
Fabuła
Głównymi bohaterami "Zakładników wolności", są, jak już wspomniano, tytułowa Florentyna i Konstanty Zabierzyńscy ze Środy Wielkopolskiej oraz ich cztery córki. Przez książkę prowadzi nas jednak sama Florentyna – kobieta światła, nowoczesna, troskliwa i kochająca.
Jej całym światem jest rodzina, którą stara się chronić za wszelką cenę. A nie jest to łatwe zadanie, bo zamieszkują oni polskie tereny, które od dekad są pod pruskim zaborem. Do tego trwa jeszcze pierwsza wojna światowa. Najgorsze walki szczęśliwie omijają majątek Zabierzyńskich, chociaż nie oznacza to, że bohaterowie nie muszą się mieżyć np. z biedą.
Florentyna zmaga się nie tylko z uciążliwościami wojny, ale także z perypetiami rodzinnymi. Mężem, który za wszelką cenę chce się sprawdzić w boju i mimo że ze względu na stan zdrowia, nie przyjęto go do wojska, chce walczyć. Dlatego później weżmie udział w powstaniu.
Poza tym, jest jeszcze teściowa Florentyny, która w czasie, kiedy Kostek jest w Poznaniu i spełnia swoje ambicje, ma jej pomagać. I trzeba przyznać, że niczym nie ustępuje ona wszelkim złym stereotypom na temat teściowych. Jest czepliwa, zrzędliwa, zadufana, zaborcza, a ponad wszystko kocha swojego "syneczka".
Zabobon kontra postęp
Jak już wspomniano, Florentyna jest osobą światłą, więc sceptycznie reaguje na każdy zabobon. A tych, mimo iż jest to przełom wieków, czas wielkich nowinek techniki i rewolucji społecznych, jest ich jednak sporo.
Książka Majewskiej-Brown pokazuje w najmniejszych detalach liczne zwyczaje, konwenanse i tematy tabu tamtych czasów. Jednym z nich była ciąża, o której nie rozmawiało się w towarzystwie, przez co młode kobiety szły do porodu całkowicie nieprzygotowane na to, co się wydarzy.
Jednym z wielu walorów "Zakładników wolności" są przebogate opisy. Dzięki nim świat Zaburzyńskich staje się naszym światem, tak, jakbyśmy tam byli. Dowiadujemy się z nich o wielu zwyczajach, przesądach, a nawet o przepisach na domowe przysmaki.
Książka Niny Majewskiej-Brown jest wciągająca, bo ma intrygującą fabułę poprzekładaną ciekawostkami i jest lekko napisana, a fakty historyczne nie nudzą, tylko są w nią przemyślanie wplecione. Zdecydowanie jest ona do polecenia każdemu, zarówno miłośnikowi historii, jak i dobrych dramatów.
*** Udało nam się porozmawiać z autorką i zapytać ją, o kilka szczegółów na temat "Zakładników..." oraz dalszych planów pisarskich.
Ostatnio rozmawialiśmy o książce "Anioł życia z Auschwitz". Teraz po raz kolejny przenosi nas pani w czasie. Tym razem do Polski z początku XX wieku i ponownie dzieje się to poniekąd za sprawą wyjątkowego skarbu historycznego.
Nina Majewska-Brown: Tak, dokładnie. Od dłuższego czasu namawiano mnie, żebym napisała książkę o Poznaniu, zresztą większość moich powieści jest osadzona w tym mieście. Tak pojawił się pomysł napisania o nietuzinkowej postaci, moim wujku, powstańcu wielkopolskim. I gdy zbierałam materiały do książki, współpracując z różnymi historykami i muzeami, natknęłam się na pamiętnik i bardzo dobrze udokumentowaną historię rodziny Zabierzyńskich, którzy mieszkali w dworku pod Środą Wielkopolską.
Co więcej, rodzinie bardzo zależało na tym, by opowiedzieć o losach ich przodków. I powiem szczerze, po wielekroć zaskakiwało mnie to, do czego dotarłam. Historia na wielu płaszczyznach jest unikatowa, choć musimy mieć świadomość podobnych losów innych rodzin, których członkowie rodzili się pod zaborami, nigdy nie zaznali smaku wolności i niezależności.
I walcząc o niepodległość, na chwilę stawali się bohaterami, którym zawdzięczamy tak wiele. Niektórzy jednak do domu wracali okaleczeni tak psychicznie, jak i fizycznie, co spotkało m.in. jednego z moich bohaterów. I tak zrodziła się myśl o sadze pt. "Zakładnicy wolności".
W "Zakładnikach wolności" sporo jest elementów z jednej z pani poprzednich książek,Tylko dla dorosłych. Tym razem jednak opisuje pani wyzwolenie społeczno-towarzyskie w XX wieku.
Nie możemy tych dwóch książek porównywać. Tylko dla dorosłych to fikcja literacka, która co prawda zahacza o umysłowe, społeczne i modowe wyzwolenie kobiet z kanonów epoki. Natomiast Florentyna i Konstanty to prawdziwa historia wpisująca się w zmiany, do których doszło na drodze technicznej i społecznej rewolucji, i powiem szczerze: ich opisywanie i dokumentowanie sprawiło mi wiele przyjemności. Wiemy o działaniach sufrażystek i uzyskaniu przez kobiety prawa do głosowania, ale zapominamy o tym, że nie miały zdolności do czynności prawnych.
Po śmierci męża pozostawało im ponowne wyjście za mąż, by mogły na przykład prowadzić własne gospodarstwo. Pojawił się pierwszy prawdziwy krem, kobiety zdjęły gorsety, skróciły włosy i spódnice, zaczęły pracować w fabrykach, co w ich oczach było awansem społecznym, bo nagle mogły przestać być służącymi, a wynalezienie, notabene przez Żyda urodzonego pod Łodzią, lateksowych prezerwatyw po raz pierwszy skutecznie oddzieliło prokreację od seksu i sprawiło, że można było zaplanować wielkość rodziny.
Ale nie możemy zapominać, że gdy w Ameryce rodziła się epoka jazzu i fokstrota, my dopiero smakowaliśmy, czym jest niezależność, przywracając ulicom polskie nazwy i tempo życia. To niezwykle ciekawa epoka wielu przemian, które do dziś na nas wpływają, czego nawet sobie nie uświadamiamy.
W książce pojawiają się też wątki związane ze zrzucaniem gorsetu, dosłownie, bo w tamtym czasie zmieniała się moda. i w przenośni, bo to czas emancypacji kobiet...
Owszem, to czas, kiedy po raz pierwszy zaczęłyśmy bawić się modą, na co było stać nawet uboższe kobiety: wystarczyło skrócić spódnicę, by poczuć się na fali zmian. Ale przede wszystkim kobiety zyskały zawodową niezależność i łatwiej było porzucić męża, bo można było liczyć na posadę gosposi, służącej czy pracownicy fabryki, szwalni.
Wybory, w których po raz pierwszy miałyśmy prawo głosu, uświadomiły nam, że jesteśmy warte tyle samo co mężczyźni. A przede wszystkim doświadczenia pierwszej wojny, w przypadku mojego regionu Powstania Wielkopolskiego, a potem wojny bolszewickiej, zmusiły kobiety do samodzielności, bo mężczyźni byli na froncie. A później już tak potulnie nie oddałyśmy swojej "władzy".
Smutne i porażające są opisy, jak ten na wstępie książki, o roli kobiety w rodzinnej hierarchii. Matka Flory nie widziała dla niej żadnej konkretnej roli i nie snuła planów związanych z jej przyszłością. Co innego dla dwóch synów. Ci mieli pójść na studia, przejąć rodzinny majątek. Oczywiście to były inne czasy, ale to i tak po prostu smutne i niesprawiedliwe.
Niestety tak było. Z najstarszym synem wiązało się największe plany, on miał dziedziczyć majątek. Pozostałe dzieci musiały szukać innego zajęcia, często odbierały staranne wychowanie i chodziły do dobrych szkół, by kształcić się na lekarzy, prawników, inżynierów. Dziewczęta mogły być najwyżej dobrymi paniami domu i żonami, w małżeństwach zazwyczaj aranżowanych przez rodziców.
Taki los spotkał mojego bohatera. Franciszek jako najstarszy syn miał odziedziczyć majątek ojca i ojczyma. I podczas gdy on wdrażał się w prowadzenie folwarku, jego bracia zostali nauczycielem i lekarzem. Dramat rozpoczął się po powrocie Franciszka z wojny białoruskiej, bo zamiast silnego mężczyzny do domu wrócił pięćdziesięcioprocentowy kaleka, niezdolny do pracy, tęskniący za wielkim światem i adrenaliną.
I nie było zmiłuj. Rodzina odstawiła go na boczny tor, a majątek zapisano zaledwie dziesięcioletniemu przyrodniemu bratu, przez co Franek stał się lekko zalkoholizowanym człowiekiem bez przyszłości. Nikt mu nie podał pomocnej ręki, a co gorsza, takich Franków była cała masa, o czym wolimy nie pamiętać.
Wracając jeszcze do roli kobiety w tej rodzinnej hierarchii, to smutne jest też to, że taki model przetrwał i funkcjonuje jeszcze w wielu rodzinach w Polsce...
Tytuł sagi "Zakładnicy wolności" jest bardzo symboliczny, bo choć Flora i Konstanty walczyli o wolność sensu stricto, to potem stali się zakładnikami norm społecznych i ograniczeń. I niestety nawet dziś wielu z nas jest takimi zakładnikami. Bardzo ubolewam nad naszą polską ograniczoną postawą zasadzającą się na nieustannym zastanawianiu, co powiedzą o nas sąsiedzi, co pomyślą bliscy.
A to sprawia, że sami podcinamy sobie skrzydła i nie mamy odwagi walczyć o marzenia. Marzeń nie powinno się mieć, tylko je spełniać.
O tyle dobrze, że w książce, mimo że małżeństwo Flory i Konstantego było zaaranżowane, para się w sobie zakochała. Mieli szczęście.
To prawda. Nie zdarzało się to zbyt często, a skoki pana domu w bok, zazwyczaj do alkowy młodszej kobiety czy lupanaru, były tajemnicą Poliszynela. Do takich przybytków panowie chadzali nawet z synami, żeby w ramionach doświadczonych kobiet przeżyli tam swoją inicjację. Wspominają o tym między innymi pierwsze poradniki na temat życia seksualnego, do których dotarłam, a o których przeczytają państwo w książce.
Pani książka to nie tylko opowieść o rodzinie, miłości i czasach Powstania Wielkopolskiego, ale także szczegółowo przygotowany przegląd zwyczajów i społecznych konwenansów. Widzimy w niej, chociażby trudne relacje na linii żona-teściowa, aspiracje dziedzica, żeby przedłużyć ród i wsławić się w walce, czy chociażby temat ciąży, który, jak przyznaje sama bohaterka, był w tamtych czasach tabu.
To epoka, gdy zabobon konkurował z nauką. Wstydem było rodzenie przy mężczyźnie lekarzu, ale powszechnie akceptowano i zalecano okadzanie i wkładanie siekiery pod siennik, co miało zapewnić łatwe rozwiązanie. Zamożni nie mogli znieść, że nagle ich pracownicy mogą społecznie się wyzwolić.
Szczególnie trudno znosiły to panie domów, które nagle musiały zacząć szanować służące i zgadzać się na ich fanaberie, bo na rynku pracy powstał ich deficyt. Łatwiej było znieść pracę przy produkcyjnej taśmie niż globusy kobiety, która nie pracując, rozkazywała innym.
Tematów tabu było wiele i w związku z tym niezwykle łatwo było narazić się na społeczny ostracyzm. I pamiętajmy, że ta epoka nie zapominała i błędów nie wybaczała. A ponieważ nieliczni mieli dostęp do radia, to żyło się fascynującym, podglądanym przez dziurkę od klucza życiem sąsiadów.
Postać Seweryny jest autentyczna, a w rodzinie do dziś funkcjonuje powiedzonko "Nie bądź jak Seweryna!" i to mówi wszystko.
Bardzo ciekawie wplecione są także wątki nowinek tamtych czasów. Mnie najbardziej rozbawił teść Flory, który organizował wykopaliska archeologiczne w okolicy dworku.
To był czas, że kto mógł, kopał i rył w ziemi, poszukując skarbów. Moda na archeologię opanowała Europę. Z zapałem wykopywano kości dinozaurów, wymieniano się nimi, kolekcjonowano, powstawały towarzystwa naukowe i kółka dyskusyjne. Uważam, że nie sposób opowiadać o historii, nawet jeśli dotyczy ona konkretnej rodziny, bez bogatego wachlarza życia społecznego, technicznego etc.
Dopiero koktajl faktów oraz wydarzeń historycznych i tło społeczno-polityczno-obyczajowe pozwalają zrozumieć wybory i mentalność tamtych ludzi.
W jakie czasy przeniesie pani czytelników w kolejnej książce?
Właśnie kończę pisać kolejny tom sagi "Zakładnicy wolności" pt. "Cztery siostry", w którym kontynuuję rodzinną historię. A jest o czym opowiadać, bo dorastające córki, w czasach drugiej wojny światowej, przysparzają rodzicom wielu trosk.
Najbardziej poukładana Wiktoria wychodzi za Jana i zamieszkuje w pobliskim folwarku; Zosia z mężem wyjeżdża na Wołyń, gdzie miała być najbezpieczniejsza z rodziny, a cudem uchodzi z pogromu. Najwięcej zmartwień i obaw przysparza Maria, która poznaje smak zakazanej miłości, oddając serce esesmanowi stacjonującemu w pobliskiej Środzie Wielkopolskiej.
Zaś najmłodsza Wanda zachowuje się tak, jakby zamieniła się z miotłą na rozum: spoufala się każdym, plecie, co jej ślina na język przyniesie, zupełnie nie rozumiejąc grozy i niebezpieczeństw wojny. Co więcej, tuż po jej zakończeniu zakochuje się w komuniście, który dla idei jest gotów poświęcić wszystko i wszystkich.
Gwarantuję, że po wielekroć będą Państwo zaskoczeni. Tym bardziej że jest to prawdziwa historia, z mnóstwem zdjęć i dokumentów w tle.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Bellona
Florentyna i Konstanty 1916-1924. Zakładnicy wolności
Myślę, że ocaleliśmy głównie dlatego, że nasz dworek znajduje się w bliskim sąsiedztwie cukrowni i Prusacy nie byli tacy głupi, żeby ryzykować jej uszkodzenie przypadkowym ostrzałem. Pozostałością po ich krótkim pobycie na przełomie roku 1914 i 1915 w naszym rodzinnym domu jest okablowanie pomieszczeń i doprowadzenie do części z nich prądu.
Ten cud techniki, powszechny już w wielu miastach, a nadal deficytowy na wsiach, nieodmiennie mnie fascynuje. Jak to możliwe, że po kablu płynie coś, co nazywa się prądem, i rozżarza drut w szklanej bańce, która dzięki temu świeci? Konstanty, od zawsze zainteresowany nowinkami, wielokrotnie, lecz bezskutecznie, usiłował objaśniać mi zasady elektrostatyki i działanie prądu.
Nina Majewska-Brown
Florentyna i Konstanty 1916-1924. Zakładnicy wolności
Pierwszy poród był koszmarem. Nie wiedziałam nic o rodzeniu dzieci. Mama od dawna nie żyła i zwyczajnie nie miałam kogo zapytać, jak to jest. Przecież to niezwykle krępujący temat, na który nie sposób rozmawiać przy stole, z ciotkami czy dalekimi krewnymi, a Magdalena, moja przyjaciółka od serca, była w tej materii równie zielona jak ja.
Jedyne, co wiedziałam, to że trzeba nagotować dużo wody i przynieść czyste szmatki, ale po co? Nie miałam pojęcia! Gdy nieśmiało, jakby mimochodem poruszałam ten temat przy pracujących na dworze kobietach z czworaków czy służących, zazwyczaj słyszałam tylko dramatyczne opowieści, jak to niemal przypłaciły własnym życiem wydawanie na świat kolejnych potomków. Jak marniały w połogu i jak wielkie jest to cierpienie. Jakby za punkt honoru postawiły sobie licytowanie się w trudach macierzyństwa.