naTemat extra

Barcelona to znacznie więcej

To o niej śpiewał Freddie Mercury. To ją w głównej roli obsadził Woody Allen. To jej drużynę piłkarską zna każdy kibic futbolu. Barcelona to zjawisko. Tymczasem w cieniu wielkiego miasta kryją się nieznane skarby Katalonii. Nadal można je niespiesznie smakować nie depcząc po piętach innym turystom.
Ale najpierw lotnisko. LOT w styczniu uruchomił bezpośrednie połączenie do Barcelony (6 razy w tygodniu), więc podróż trwa tylko 3 godziny. Kto pamięta czasy przesiadek, ten doceni, zwłaszcza jeśli trafi na lot komfortowym Boeingiem 737. Z deszczowej, zimnej Warszawy szybko trafiam do świata, gdzie pod koniec października ludzie nadal chodzą w t-shirtach, a niektórzy kąpią się w morzu. Żałuję, że nie zabrałam kostiumu. Szybki test stopy - woda w Morzu Śródziemnym jesienią jest znacznie cieplejsza, niż Bałtyk latem.
Na Barcelonę przyjdzie jeszcze czas. Będzie Sagrada Familia, la Pedrera, la Boqueria...
Na razie jednak wyruszamy poza stolicę, by zobaczyć inną Katalonię.

Fabryka nostalgii

Pierwszy przystanek to oddalona o 20 km od stolicy regionu Colonia Güell, czyli osiedle robotnicze, które na początku XX wieku wybudował przedsiębiorca Eusebi Güell i Bacigalupi. To urokliwe miasteczko skoncentrowane wokół fabryki tekstyliów miało ujarzmić robotników, którzy w Barcelonie łatwo dawali się zarazić wywrotową ideą praw pracowniczych.
W leżącej na uboczu, samowystarczalnej mieścinie, łatwiej było ich uchronić choćby przed pomyśleniem o strajku. I choć warunki w fabryce odpowiadały temu, co Wajda pokazał w “Ziemi Obiecanej”, to - jak przekonuje nas przewodnik - mało kto narzekał.
Robotnicy mieli gdzie mieszkać, ich dzieci chodziły do szkoły, okolica była bezpieczniejsza niż w wielkim mieście. Mieli to póki wykonywali swoją pracę bez szemrania - bunt był równoznaczny z utratą wszystkiego. Teraz Colonia Güell kusi świętym spokojem wszystkich zmęczonych harmidrem miasta. To tu Gaudi - Messi wśród architektów, jak z zachwytem opisuje go nasz przewodnik - testował swoje pomysły, dzięki którym zaprojektował Sagradę Familię.
Tymczasem kościółek w Kolonii Guell to perełka architektoniczna, którą można docenić z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Niedokończony podobnie jak Sagrada Familia, jest dziełem konceptualnym. Zachwyca wielkimi pomysłami w skromnej skali. Daleko mu od rozbuchania Sagrady Familii. Można w nim pomyśleć, pomedytować lub pomodlić się, zależnie od światopoglądu. Uwagę zwracają witraże zaprojektowane na wzór skrzydeł motyla.

Czarna Madonna wśród szczytów

Dzieło Gaudiego będę wspominać z nostalgią, gdy trafimy do męskiego, benedyktyńskiego klasztoru w Montserrat. Od samej jazdy górską drogą można dostać zawrotów głowy, jednak warto się przemęczyć, by zwiedzić opactwo.
I nie chodzi nawet o osławioną figurę Matki Boskiej - Czarnej Madonny. Aby ją zobaczyć trzeba wystać swoje w długiej kolejce na schodach by, po osiągnięciu celu, czuć na plecach oddech innych kolejkowiczów.
Bardziej niż sam klasztor, zachwyca chór chłopięcy, w którym śpiewają najlepsi z najlepszych. Dzieci na co dzień mieszkają i uczą się w Montserrat - do domu wracają na weekendy i święta.
Chłopcy, którzy ukończą przyklasztorną szkołę, jako dorośli często wiążą się z branżą muzyczną: są nauczycielami emisji głosu, muzykami, piosenkarzami.

Niewinne przyjemności

Dla równowagi po południu odwiedzamy winnicę Jeana Leona. To miejsce, które szczyci się barwną historią swojego właściciela - obieżyświata, który zrobił karierę w Hollywood jako restaurator. Oprócz butelek białych i czerwonych trunków winnicę zdobią czarno - białe sylwetki Jamesa Deana i Franka Sinatry oraz ich zdjęcia z Jean Leonem.
Gdy wchodzimy do budynku, w którym wytwarzane jest wino, bardziej niż widok wielkich kadzi uderza zapach sfermentowanych winogron wymieszany z wilgotną stęchlizną. Schodzimy do piwnicy, gdzie oglądamy piętrzące się beczki z różnymi rodzajami i rocznikami wina, a także zakurzone butelki, które leżakują czekając na to, aż staną się gotowe do spożycia.
Wystarczy kilka minut w piwnicy, by okazało się, że sam zapach jest upajający. To jest ten moment, gdy żałujemy, że piliśmy wino do obiadu. Przed nami degustacja, a nam już delikatnie szumi w głowie.
Na szczęście okazuje się jednak, że smakowanie wina jest rozłożone w czasie, a pracownik winnicy w przystępny sposób przekazuje nam podstawową wiedzę o napoju. Po zaprezentowaniu trzech win przynosi przekąski, by zrównoważyć działanie alkoholu. Zostawia nas z informacją, że wystarczy zaledwie miesiąc kosztowania wina, by wyczuwać charakterystyczne nuty beczki i owoców.    

Barcelona!

Tak kończy się krótka przygoda z okolicami Barcelony. Nazajutrz zaczynamy zwiedzanie stolicy Katalonii, która - mimo, że jest środek jesieni - nadal jest pełna turystów. Z pewnością zachęca ciepła, łagodna aura, tak odmienna od bezlitosnych, letnich upałów.
Zaczynamy od kolejnej perełki Gaudiego, czyli Casa Batlló. Budynek jest żelaznym punktem dla zwiedzających, którzy tłoczą się na schodach i w każdym pomieszczeniu tego modernistycznego domu.
Przy wejściu do Casa Batlló zwiedzający dostają niebieskie słuchawki podłączone do urządzenia przypominającego tablet. Wystarczy wybrać na ekranie numer pomieszczenia w którym się znajdujemy, by przez głośniki popłynął głos interaktywnego przewodnika w wybranym przez nas języku (m.in. angielski, niemiecki, hiszpański).
Po drugiej stronie ulicy znajduje się sławetny “Kamieniołom” (la Pedrera) - oficjalnie Casa Milà. To kolejny budynek mieszkalny zaprojektowany przez Gaudiego - jest zwieńczony charakterystycznym, smoczym grzbietem.
Choć zdecydowanie warto obejrzeć “Kamieniołom”, to warto przygotować się na wspinaczkę schodami i drogie bilety wstępu. Najtańszy bilet - zwiedzanie la Pedrery dniem - zapłacimy ponad 20,5 euro.
Możemy dopłacić kilka euro, by wejść bez kolejki - opcja warta rozważenia, jeśli mamy pieniądze, ale nie mamy czasu. Jeśli chcemy zaszaleć, możemy odwiedzić budynek i dniem i nocą, a to wszystko za prawie 40 euro.
Bardzo trudno jest zrobić zdjęcie, na którym ktoś nie wchodzi w kadr - warto odłożyć smartfona na bok i po prostu chłonąć atmosferę tego niezwykłego miejsca. Następny przystanek - bazylika Sagrada Familia. 

Najgłośniejszy kościół świata

Sagrada Familia to barceloński kościół - monstrum. Katolicki Disneyland w budowie od 1882 roku. Turystyczny spacerniak połączony z wieżą Babel. 

Wśród huku młotów pneumatycznych i gwaru rozmów, a nawet krzyków zwiedzających, nie można usłyszeć własnych myśli. Koszmar introwertyczki. Zachwyca pięknymi, tęczowymi witrażami. Dzieło życia Gaudiego opuszczam z nieskrywaną ulgą.

Modernistyczny dyżur

Na szczęście potem odwiedzamy zaciszny Sant Pau, czyli szpital św. Pawła. W tej perle secesyjnej architektury jeszcze kilka lat temu leczono chorych. Kompleks budynków ukończono w 1930 roku, ale sam szpital ma tradycje sięgające XV wieku.
Sant Pau to też moloch, ale położony w spokojniejszej okolicy, przeplatany pasami zieleni. Gdy spacerujemy dziedzińcem z zazdrością zauważam, że owocują drzewa cytrynowe i pomarańczowe.
Wykafelkowane, modernistyczne wnętrza przywodzą na myśl czasy, gdy chirurgia i inne dyscypliny miały znacznie brutalniejsze oblicze niż współcześnie. W połączeniu z rzeźbami inspirowanymi Biblią, szpital Sant Pau daje monumentalną oprawę ludzkiemu cierpieniu.

Dźwięki muzyki

Dla kontrastu, następny cel naszej podróży – Pałac Muzyki Katalońskiej - emanuje czystą harmonią. Dzięki przewodniczce, Oldze, możemy wejść na samą scenę. Widok zapiera dech w piersiach. Są loże, w których do foteli, lub całych rzędów siedzeń, przybite są tabliczki z nazwiskami mecenasów.

Kwestia smaku

Dla odmiany na koniec odwiedzamy najsławniejszy barceloński targ - la Boquerię. Usytuowany tuż przy głównej pieszej arterii, Rambli, kusi kolorami i smakami. Z zapachami jest trochę gorzej, bo sprzedawcy oferują m.in. ryby i owoce morza, ale można nacieszyć oczy.
W pamięci zostaną też katalońskie posiłki, które są małymi arcydziełami. Można się przyzwyczaić do tego, że praktycznie każdy posiłek oprócz śniadania popija się winem. Postanawiam, że kiedyś znowu jeszcze odwiedzę Barcelonę, ale zacznę od jej okolic. Przecież Barcelona to znacznie więcej.

Anna Dryjańska
Anna Dryjańska





Autorzy artykułu:

Anna Dryjańska

dziennikarka polityczna

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku