Gdy szefowa Bliss powiedziała o projekcie #NauczSięWMiesiąc, w mojej głowie niczym neon zaczęło mrugać jedno słowo: rolki! To nie jest tak, że nigdy nie jeździłam. Nadal pamiętałam wiatr we włosach, szybkość i poczucie wolności, które towarzyszyły mi, gdy dawno, dawno temu zakładałam rolki.
Ale to było kilkanaście lat i kilogramów temu, gdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę upaść. Teraz moja wiedza zaczęła działać przeciwko mnie. Choć bardzo chciałam wrócić na rolki, oczami wyobraźni już widziałam krwawe sceny żywcem wyjęte z Happy Tree Friends, tylko że nie animowane i ze mną w roli głównej.
W beztroskich latach dziewięćdziesiątych szalałam na rolkach bez ochraniaczy, bez kasku, na poszarpanej drodze i nierównym chodniku. Teraz byłam starsza, mądrzejsza i... przerażona. Rolki cały czas jednak kusiły. Gdy lokalny market zrobił promocję na akcesoria sportowe, kupiłam kask i ochraniacze. Potem z okazji Dnia Dziecka nabyłam w nim rolki w okazyjnej cenie. Przeleżały miesiące na dnie szafy jak wyrzut sumienia.
Powrót do przeszłości
Naiwnie myślałam, że z rolkami jest jak z jazdą na rowerze lub pływaniem. Otóż nie - przynajmniej nie w moim przypadku. Gdy skuszona wiosennym słońcem zebrałam się na odwagę i założyłam rolki, okazało się, że wszystko się zmieniło. Całe szczęście, że towarzyszył mi przyjaciel, którego ręki kurczowo się trzymałam gdy ostrożnie toczyłam się z prędkością jednego kilometra na godzinę. Nie, to nie były rolki, jakie uwielbiałam.
#NauczSięWMiesiąc spadło mi więc jak z nieba. Jeśli nie teraz, to kiedy? - pomyślałam wybierając numer do Michała Machowskiego z RollSchool, który został moim instruktorem. Biedak nie wiedział na co się pisze... Dla równowagi dodam, że ja też nie.
Cel był jeden. Nauczyć się jeździć na rolkach tak, by robić to z radością, samodzielnie i nie ściągać na siebie współczującego wzroku sąsiadów. Gdy masz więcej niż 10 lat, pewne zachowania już po prostu nie przystoją.
Start!
Z Michałem spotkałam się w słoneczne, sierpniowe popołudnie. Szybko okazało się, że już samo założenie ochraniaczy jest czymś skomplikowanym. Łokcie, dłonie, kolana, prawa, lewa... Tyle okazji do pomyłek. No i jeszcze w odpowiednim momencie trzeba założyć rolki, bo inaczej trzeba zaczynać od początku.
Gdy już zabezpieczyłam ręce i nogi niczym Robocop, przyszła kolej na kask. Jak wyjaśnił Michał, podstawa to dobrze go założyć, inaczej jest tylko nakryciem głowy. Uprzejmie pomógł mi odpowiednio go zamocować. To by było na tyle, jeśli chodzi o samodzielność. Jednak nauka nie poszła w las - następnym razem robiłam to już prawie sama ;)
Wreszcie jestem kompletnie ubrana i gotowa. To co, wjeżdżamy na asfalt? Skądże. Najpierw wchodzimy w rolkach na trawę i robimy rozgrzewkę. Pamiętacie, to te różne dziwne ruchy od których zaczynaliśmy lekcję wuefu.
Mimo ciężkich butów Michał ćwiczy z gracją, gdy ja staram się po prostu machać odpowiednią kończyną i nie upaść. Po kilku minutach wymachów, skrętów i skłonów, jesteśmy gotowi na zetknięcie rolek z asfaltem. Wreszcie sobie pojeżdżę!

Strach przed upadkiem
Ale znowu nic z tego. Zaczynamy od tego, czego się boję najbardziej, czyli od upadków. Na moją nieśmiałą sugestię, by może przełożyć to na następną lekcję, Michał śmieje się, że to pierwsza rzecz, której powinnam się nauczyć.
Upadki są nieuniknione - tłumaczy - pytanie tylko kiedy i gdzie się wydarzą. Jeśli wiemy w jaki sposób upadać, możemy wstać, otrzepać się i jechać dalej. Potakuję bez przekonania. Najchętniej wymiksowałabym się z tego wszystkiego, ale słowo się rzekło.
Okazuje się, że przy upadku zasada numer 1 to zejść jak najniżej zanim stracimy kontrolę. Jeśli upadamy do przodu, trzeba pojechać na ochraniaczach dłoni wyginając jednocześnie palce do góry. One nie są osłonięte, więc ten ruch chroni je przed otarciem, a nawet bolesnym zdarciem skóry.
Powolna jazda - zejście - upadek. Powolna jazda - zejście - upadek. Powtarzamy tę sekwencję do momentu, gdy pamiętam o ugięciu kolan i wyprostowaniu palców. To upadanie do przodu. Gdy przewracamy się do tyłu, mamy amortyzować upadek przedramionami zabezpieczonymi ochraniaczami (łokcie, dłonie).

Po n-tym upadku nabieram wprawy. Nie boję się już zetknięcia z ziemią, wytrwale szoruję beton ochraniaczami. Michał jest chyba zadowolony z moich postępów, a ja zastanawiam się, czy równie wyluzowana będę podczas prawdziwego upadku, a nie ćwiczeń.

Jazda figurowa
Jednak nie ma czasu na rozmyślania. Kolejnym punktem programu jest “jodełka”, “beczki”, hamowanie “pługiem” i przez obrót, a później slalomy. Chodzi o to, by ćwiczyć koordynację ruchów.
– Grunt to równowaga – podkreśla Michał i mówi poważnie. Na każdej następnej lekcji ćwiczymy właśnie równowagę na wiele różnych sposobów. To znaczy ja ćwiczę, bo mój instruktor potrafi od niechcenia zrobić nogami origami i cały czas wdzięcznie płynąć na rolkach lub wręcz przeciwnie, efektownie zatrzymać się w miejscu. – Ale teraz to już się popisujesz – patrzę na niego z ukosa po jakimś spektakularnym manewrze. – Trochę tak – śmieje się Michał.

Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, moją piętą achillesową są kolana. Rolkowe ABC to jazda na nogach ugiętych w kolanach, tymczasem ja mam tendencję do ich prostowania. Tak czuję się pewniej, ale tylko przez chwilę, bo potem tracę równowagę i gorączkowo macham rękami, by nie przewrócić się do tyłu. Michał tłumaczy, że ugięcie kolan i pochylenie się do przodu umożliwia zachowanie prawidłowej postawy w jeździe na rolkach i równowagi podczas jazdy, a potem niezmordowanie o tym przypomina. Okrzyk “ugnij kolana!” śni mi się po nocach.
Smak sukcesu
Potem kolejne zaskoczenie. – Że co mam zrobić? – pytam podejrzliwie, gdy instruktor mówi bym w trakcie jazdy uniosła nogę i dotknęła jej przeciwstawną dłonią. Gdy okazuje się, że nie żartuje, w myślach żegnam się ze światem, a potem po prostu to robię - na miarę moich możliwości. Czuję się jak dziecko, które właśnie koślawo napisało pierwsze słowo i jest z siebie niesamowicie dumne. Okazuje się, że nie taki wilk straszny. Udaje się!
Jednak to nie jest początek pasma sukcesów. Instruktor długo uczy mnie hamowania i skręcania. Nie jestem pojętną uczennicą, która łapie wszystko w lot. Muszę powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać, aż za setnym razem coś nagle mi wychodzi. Frustracja, zaskoczenie, radość. Ale gdy się nie pilnuję, łatwo wracam do błędnych zachowań.
Bum! Na trzeciej lekcji, gdy biorę energiczny zakręt, nagle świat wiruje mi przed oczami. Sekundę później ze zdziwieniem zauważam, że jestem na ziemi. Upadłam. Nie dość, że przeżyłam, to jeszcze pamiętałam o zadarciu palców, gdy szorowałam ochraniaczami o beton. Wstaję i otrzepuję się z szerokim uśmiechem. Mission accomplished!
Jazda bez trzymanki
Po każdej lekcji wracam do domu z uśmiechem na ustach. Czuję się radosna, wolna i... młodsza. Nie jestem mistrzynią rolek, ale potrafię hamować, jakoś skręcam, potrafię bezpiecznie upadać i - co najważniejsze - już się nie boję.
Dzięki lekcjom wreszcie mogę jeździć sama, czuję ekscytację i wiatr we włosach, a nie strach. Miło jest oderwać się od siedzenia przy biurku i śmigać na rolkach. Kolejna dobra zmiana? Przechodnie widząc jak jadę już nie oferują mi pomocy ;)
Michał Machowski z RollSchool mówi, że wystarczy mi jeszcze kilka lekcji, by “jakoś” zmieniło się w “bardzo dobrze”.
Za godzinę nauki jazdy na rolkach zapłacimy od 30 zł, gdy uczymy się w grupie 5-8 osób, do 70 zł, gdy pobieramy lekcje indywidualnie. Materiał powstał dzięki platformie wymiany umiejętności SkillTrade.
Anna Dryjańska
Maciej Stanik
Autorzy artykułu:
Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Sprawdź, jak to działaKwota napiwku
