Niezależnie od tego, jak ładnymi, ekskluzywnymi, sportowymi i drogimi samochodami miałem okazję pojeździć, jedna rzecz się nie zmienia. Na samą myśl o wskoczeniu za kółko 911-tki uśmiech sam pojawia się na twarzy, a gdy już faktycznie siedzi się w środku, gdzieś w brzuchu czuć dziwne mrowienie. Za każdym razem.
Aura, jaką przez lata roztaczała nad sobą ta marka, ma niesamowitą siłę rażenia. I słusznie, bo doświadczenia z obcowania z Porsche 911 są obłędne. I dla osób w aucie, i poza nim. Podczas testu modelu
911-tki w wersji 4 GTS znalazłem jednak dwie „wady”, z którymi niestety raczej nic nie będę w stanie zrobić.
Pierwsza wada? Ta 911-tka… nie jest moja. I pewnie nigdy nie będzie, chyba, że jakimś cudem reklama Lotto, która prześladuje mnie w radiu („a co jeśli teraz to Ty wygrasz?”) okaże się prawdą. Bazowy model tej czerwonej piękności kosztuje 652 650 zł. To taki „porszawski” standard, jeśli chodzi o przedział cenowy.
Wyciągnięcie 600 tysięcy byłoby jednak zbyt proste, dlatego model, który widzicie na zdjęciach to wydatek rzędu 932 749 złotych. Same wyposażenie dodatkowe to 280 tys. złotych. Żeby pokazać Wam skalę, dla przykładu:
nowe Porsche 718 Cayman w podstawowej wersji można mieć już za 230 tys. złotych.
Dużo? Okrągła bańka, ale gdy pojeździsz tym autem chwilę, zrozumiesz dlaczego warto tyle zapłacić. Zresztą… kto dziś kupuje samochody za gotówkę? Plus minus 70% klientów jednego z takich salonów w Warszawie bierze je w leasing. Jeśli już rozważacie i w głowie liczycie, podpowiadam: miesięcznie wyjdzie koło 10 tys. złotych – mniej więcej takie stawki zauważyłem na tabliczkach w salonie, gdy czekałem na odbiór auta.
Druga wada? Siedząc za kierownicą paradoksalnie nie jesteś w stanie doświadczyć jednej z największych zalet tego auta – po prostu go nie widzisz. W pewnym momencie sesji zdjęciowej wysiadłem i poprosiłem redakcyjnego kolegę, by pojeździł nim po parkingu w kółko, żebym tylko mógł nacieszyć się tym widokiem. Niepowtarzalny, niepodrabialny, zjawiskowy. Robiący wrażenie wszędzie tam, gdzie się pojawi.
Jeśli szukacie definicji piękna w motoryzacji, oto ono. Kryje się pod nazwą 911. Odcień lakieru w tym modelu to Carmine Red i nie wiem, jak to możliwe, ale to po prostu nie jest „zwykły czerwony”. Do tego mamy żółte zaciski do ceramicznych hamulców. Dopłata 43 765 zł, ale gra warta świeczki, bo przecież mówimy o samochodzie ze skrajnie sportowym DNA.
Z tym wszystkim naprawdę fajnie kontrastują czarne felgi, które w takim wariancie sprawdzają się dużo lepiej niż srebrne. Zdziwiło mnie jednak, że nawet kupując GTS-a musisz dopłacić niemal 17 tysięcy złotych za… pakiet wnętrza GTS. Czy naprawdę czegoś takiego nie można było mieć w podstawowej cenie modelu, który przecież nazywa się… GTS?
Będąc za kierownicą czujesz się jakbyś siedział tyłkiem na asfalcie, a komfort ruchów jest nieco ograniczony. To małe auto i przez te kilka dni więcej czasu spędziłem w nim niż poza nim, ale szczerze zaskoczyłem się, jak na zewnątrz 911-tka wydaje się samochodem dużo większym (dłuższym) niż to, co daje odczuć się w środku. Podłużna, bardzo nisko osadzona sylwetka (dodatkowo sportowe zawieszenie obniżone o 20mm za 16 526 zł, a także 11 630 zł za możliwość podnoszenia przedniej osi) z „tyłkiem”, którego mogą pozazdrościć jej najlepsze modelki na świecie.
Sam nie wiem, z której strony ten GTS podoba mi się najbardziej. Chyba z każdej po trochu. Z przodu, gdzie mamy klasyczne „żabie oczy”, z boku, gdzie można w całości podziwiać wysportowaną sylwetką z charakterystycznie opadającą linią dachu, czy może z tyłu, gdzie czeka na nas wysuwany spoiler i światła w formie jednego, podłużnego pasa? Najbardziej intrygująco wyglądają naturalnie w nocy.
Ilość zafascynowanych/ciekawskich/zazdrosnych spojrzeń na to auto można liczyć w setkach. Tylko wyjeżdżając w piątek z Warszawy – bez zaskoczenia, wielkie korki i wypadek przed wjazdem na A2 – sznur samochodów posuwał się w żółwim tempie. Naliczyłem pod rząd 17 mijanych samochodów, których kierowcy lub pasażerowie zapatrzyli się na tę 911-tkę.
Liczbę tych spojrzeń można w razie czego szybko przemnożyć przez trzy, gdy wciśniemy gaz podkręcając obroty i strzelając z wydechu dźwiękiem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Jeśli jakimś cudem tak się stanie, zawsze możecie kliknąć guzik, który sprawia, że samochód brzmi „jeszcze bardziej”.
Jest dużo innych sportowych samochodów, które dostarczają takich samych wrażeń i zbliżonych osiągów. Gdy jednak na ulicy pojawia się taki czerwony GTS i najmłodsi, i ci dużo starsi wiedzą, że coś jest na rzeczy. Dzieci ciągną rodziców za ubrania wskazując palcem z niemym „WOW” na twarzy. Puknij wtedy w pedał gazu, a ich oczy otworzą się jeszcze szerzej.
Dorośli mężczyźni pokazują na światłach, żeby chociaż lekko przygazować i pokazać, jak brzmi ta ślicznota. Inni kierowcy na światłach otwierają szyby i nierzadko chcą zamienić parę słów, a kobiety jakoś tak przychylniej zerkają. To wszystko dostajesz w pakiecie z Porsche, choć w żadnej umowie o tym nie ma mowy.
Ostatnio widziałem zabawną reklamę z Jeremy’m Clarksonem i Richardem Hammondem z dawnego „Top Geara”. Pokazywali sytuacje z codziennego życia, podczas których może przydać się „launch control”. Przykłady? Na przykład odjeżdżając z McDrive’a. Co to takiego ten „launch control”? To procedura startowa, którą aktywujemy w trybie Sport+, dzięki czemu uzyskujemy najlepsze z możliwych przyspieszenie od 0km/h.
Przytrzymujesz hamulec, wciskasz gaz na maxa, silnik wkręca się na obroty, bulgocząc tak, jakbyś za plecami miał wielkiego potwora, po czym po prostu puszczasz hamulec, a Twój GTS niczym z procy rwie się do przodu. Pierwszą „setkę” osiąga w 3,6 sekundy. Po 8,1 sekundy ma już na liczniku 160km/h, a po 9,2 sekundy przekracza barierę 200km/h.
To dynamika, która w praktyce oznacza tyle, że w momencie gdy inni kierowcy orientują się, że powinni puścić hamulec i ruszyć, ty czekasz na nich na kolejnych światłach. A przecież nawet nie przekroczyłeś dozwolonej prędkości. Jeśli jakimś cudem nie zwrócili na ciebie uwagi wcześniej, możesz być pewny, że na następnych będą się uśmiechać z lekkim niedowierzaniem lub pokazywać wielkie „okejki”.
Pełna nazwa tego modelu to: Porsche 911 Carrera 4 GTS. Dłuższa nazwę w gamie 911-tek ma tylko kabrio wersja tego GTS-a. „4” oznacza, że auto ma napęd na cztery koła, w efekcie czego z nisko osadzonym zawieszeniem pewność prowadzenia, jaką ma kierowca jest najwyższa z możliwych. Nie ma mowy o żadnym „rozrabianiu”, a gdybyśmy jakimś cudem doprowadzili auto do granic możliwości, jest jeszcze system PSM, który dba, żeby przypadkiem nie skasować tego cacka za okrągły milion.
Obserwowanie, jak auto niezależnie od tego, ile właśnie ma na liczniku, wciąż żwawo rwie się do przodu, sprawia, że prawie wszystko, do czego wsiądziesz potem, wydaje się ślamazarne. To wszystko ma jednak swoją cenę w postaci spalania. Pewnie, możesz tym samochodem jechać płynnie (10l/100km), ale to tak jakby pojechać na wakacje na Malediwy i nie wchodzić do wody. Niby jesteś, niby fajnie, ale z głównej atrakcji nie korzystasz.
Podczas wyjazdu do Trójmiasta komputer pokazywał spalanie rzędu 15-18l/100km. Przed wyjazdem trochę tego nie przekalkulowałem, więc wizyty na stacji okazały się być konieczne dużo częściej niż myślałem. A w słoneczny, wakacyjny weekend na autostradzie A1 to istny koszmar. Tłumy ludzi, kolejki do dystrybutorów, kas, restauracji były tak wielkie, że jeśli uwiniesz się w 20 minut, to masz szczęście.
Porsche 911 to w teorii auto 4-osobowe, ale tylne siedzenia to realnie drugi bagażnik, bo dzieci, które się tam zmieszczą, raczej i tak tam nie będziemy wozić. Z niecierpliwością czekam także na nową wersję wnętrza w 911-tkach, bo powiedzieć, że jak na auto w tej cenie „trąci myszką”, to jak nic nie powiedzieć.
W nowej Panamerze pokazali, że potrafią to zrobić. Tutaj mamy ciągle coś, co – powiedzmy delikatnie – nie do końca pasuje do auta z tej półki.
Prawda jest jednak taka, że nie ma to żadnego znaczenia, gdy przekręcasz kluczyk (po lewej stronie kierownicy!). Stacyjka to w ogóle niejedyna rzecz, która w tym aucie jest „na opak”. Z tyłu masz silnik, którego nie masz szans zobaczyć, możesz co prawda otworzyć „maskę”, ale jedynie, by dolać poszczególnych płynów. Natomiast bagażnik jest z przodu. Choć wygląda symbolicznie, można tam nawet sporo wcisnąć.
Porsche 911 Carrera GTS to już nie „zwykła” S-ka, ale jeszcze nie Turbo. Jednak to, co gwarantuje, jest więcej niż wystarczające do czerpania pełnymi garściami z tego, co oferują auta ze Stuttgartu. Renoma, którą ma ten model, sprawia, że nie kupujesz go tylko dlatego, jak jeździ czy wygląda.
Porsche 911 kupujesz, bo marzysz o tym od lat i w pakiecie dostajesz całą serię nieoficjalnych bonusów, które idą w pakiecie z każdą 911-tką. Osobiście myślę o tym aucie na długo przed tym, zanim do niego wsiądę i jeszcze dłużej, gdy już oddam je z powrotem i… dzielnie wracam tramwajem do redakcji.