Lewicka: Kaczyński chce walczyć z nepotyzmem? Wolne żarty!
Karolina Lewicka
03 lipca 2021, 17:12·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 lipca 2021, 17:12
Ponoć prezes PiS-u się wściekł. Ponoć krew go zalewa, gdy co rusz na jaw wychodzą gargantuiczne apetyty aparatu władzy. Wzbierać w nim miała – nie raz i nie dwa – wielka fala wzburzenia, bo nikt wokół nie usłyszał jego własnych słów, że "do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, więc nikt się do nich nie stosuje. Desant na spółki Skarbu Państwa trwa w najlepsze, a ten na normandzkie plaże sprzed siedemdziesięciu siedmiu lat może się przy nim schować.
Reklama.
Taki przekaz suflowali dziennikarzom politycy PiS-u przed kongresem partii. Zaś już na kongresie Jarosław Kaczyński stwierdził, że nepotyzm wprawdzie nie jest szeroki, że „ta łyżka jest ciągle bardzo mała w stosunki do beczki naszych sukcesów”, ale jednak coraz większa i jeśli partia tego nie zmieni, to przepadnie szansa na kolejne wyborcze zwycięstwo.
Jeśli ktoś uwierzył w szczerość intencji Jarosława Kaczyńskiego, w prawdziwość jego oburzenia czy obietnicę rozprawienia się z nepotyzmem we własnych szeregach, jest pierwszym naiwnym. Prezes nie będzie z nepotyzmem walczył, bo to fundament jego rządów.
Posadami kupuje lojalność. Nimi wynagradza za działania wątpliwe moralnie lub prawnie. Celem dalekosiężnym jest zaś zbudowanie nowej oligarchii, dodatkowej siły stabilizującej coraz bardziej autokratyczne rządy. PiS jak się tuczył na państwie, tak będzie się tuczył nadal. Opowieść o ściągnięciu cugli jest tkana pod publiczkę, to – cytując dawne słowa prezesa – przedstawienie dla maluczkich.
Kolejną odsłoną tego spektaklu zapewne będzie już wkrótce ustawa autorstwa Pawła Kukiza, która zakłada wprowadzenie powszechnej jawności relacji rodzinnych w jednostkach sektora publicznego.
A zatem wiedzielibyśmy, gdzie pracują siostra, kuzyn, stryj, brat oraz wszelkiej maści pociotki rządzących. Według autora, „to rozwiązanie pełniłoby rolę prewencyjną, bo polityk musiałby się dwa razy zastanowić, czy dążyć do zatrudnienia swoich bliskich i czy to będzie dla niego opłacalne”.
Projekt nie znalazł się wprawdzie w porozumieniu programowym, jakie Paweł Kukiz podpisał z PiS-em, ale Kaczyński ma być zainteresowany jego uchwaleniem lub napisaniem podobnego własnego. Nazywa to ustawą sanacyjną.
Kibicują mu głównie ci, którzy nie zdołali wcisnąć do rad nadzorczych wszystkich swoich krewnych i teraz zazdrosnym okiem łypią na bardziej obrotnych kolegów, w zawrotnym tempie pomnażających majątek. Też by tak chcieli, więc liczą, że jak zwolnią jednych, to drugich zatrudnią. Stąd ustawa może być jedynie narzędziem do wewnętrznych rozliczeń i przetasowań w spółkach. Na przykład wszechstronnie utalentowaną i na wielu odcinkach państwu potrzebną żonę posła Krzysztofa Sobolewskiego zastąpi czyjaś inna małżonka lub mąż.
To może być jedyny skutek wejścia w życie tej ustawy, bo trudno sobie wyobrazić, że PiS nagle wzniesie się ponad własną naturę, przestanie tworzyć sitwy, układy, koteryjki i zacznie rekrutować kadry w nieustawionych konkursach. Wszak sam Kaczyński mawiał za czasów Porozumienia Centrum, że jak nie będzie miał posad dla swoich ludzi, to mu się partia rozleci. PiS spajają władza i frukta władzy. Nie ma posad, nie ma niczego.
Operacja, którą aktualnie obserwujemy, ma na celu jedynie zamydlenie oczu opinii publicznej - coraz bardziej zbulwersowanej skalą rozpasania obozu władzy. Wyborcy przestają myśleć, że "może i PiS kradnie, ale przynajmniej się dzieli". Już tę emocję wyczuł powracający do polskiej polityki Donald Tusk.
"Oni zrobili te swoje badania – mówił p.o. przewodniczącego PO – i wyszło, że ludziom się nie podoba, że kradną od rana do wieczora przy pomocy znajomych, rodziny, własnoręcznie. Więc naradzą się w tajemnicy, jak kraść dalej, ale żeby tego widać nie było”.
Kaczyński faktycznie dobrze pamięta, jak mu spadły sondaże po aferze z nagrodami dla członków rządu Beaty Szydło, które "po prostu im się należały", i że to – obok wewnętrznych waśni w Zjednoczonej Prawicy, które irytują i odstręczają sympatyków – główne zagrożenie dla popularności jego ugrupowania.
Dlatego teraz wykona kilka ruchów obliczonych na efekt marketingowy - tupnie nogą, uderzy pięścią, a narracja o dobrym carze, który dzielnie zdyscyplinował złych bojarów pójdzie w świat. Zaś karuzela ze stanowiskami zamiast zwolnić, spodziewam się, że jeszcze przyspieszy. Wszak działacze czują pismo nosem - to mogą być ostatnie dwa lata na dorobienie się.
Słabnąca i skonfiskowana z koalicjantami partia nie jest już gwarantem dalszych wyborczych sukcesów. Jeśli przegra, będzie wielka czystka w spółkach i urzędach. Stąd teraz trzeba odłożyć z górką na potencjalne lata chude. A to oznacza koncentrację działaczy na finansowym odcinku, tymczasem prezes marzy, by tłuste koty ponownie ruszyły na łowy – w teren, po wyborców – a nie przepychały się w radach nadzorczych i zarządach. Konflikt interesów między prezesem a działaczami jest ewidentny. Ale prezes przecież tak nie na serio.
W przyjętej przez kongres PiS uchwale wprawdzie buńczucznie zaordynowano, że „zakazuje się zatrudniania w spółkach Skarbu Państwa członków najbliższej rodziny posłów i senatorów PiS”, ale zaraz dodano do punktu pierwszego punkt drugi, że „powyższe nie obejmuje osób, które pracują w spółkach Skarbu Państwa ze względu na kompetencje, doświadczenie zawodowe i jednocześnie doszło do nadzwyczajnej sytuacji życiowej”. A zatem: wszystko zostaje po staremu. Ciekawe tylko, czy wyborcy to kupią?