Majcherek: Jak słychać, Tusk nie bierze Lewicy pod uwagę w budowaniu antypisowskiego przymierza
Janusz A. Majcherek
21 lipca 2021, 13:35·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 lipca 2021, 13:35
Toczone na lewicy kłótnie o to, kto odpowiada za konszachty z PiS, są zjawiskiem pozytywnym, bo świadczącym o zachowaniu resztek zdrowego rozsądku, poczucia odpowiedzialności i instynktu samozachowawczego. To próby współdziałania z prawicowymi populistami, gdy ma się najbardziej antypisowski elektorat, świadczyły o głupocie, nieodpowiedzialności i utracie politycznego instynktu.
Reklama.
Nawiązywanie współpracy z autorytarystami, niszczącymi cały dorobek demokratycznej Polski, kompromitowało moralnie. Tak też zostało ocenione przez wyborców: notowania poparcia dla lewicy dołują, coraz wyraźniej rysuje się perspektywa jej zbędności przy tworzeniu popisowskiego rządu. Jak słychać, Donald Tusk nie bierze jej pod uwagę w budowaniu antypisowskiego przymierza politycznego.
Powodów dokonania przez lewicowych działaczy czegoś, co wygląda na polityczne harakiri, jest kilka, ale podstawowy to trauma po wypadnięciu 6 lat temu z Sejmu, a od powrotu do niego systematycznie jednocyfrowe zaledwie poparcie. W poszukiwaniu nowego elektoratu lewicowi stratedzy (zresztą nie oni jedni) ulegli propagandowej fikcji, że Polacy mają dość politycznej polaryzacji („wojny polsko-polskiej”) i gotowi są obdarzyć poparciem ugrupowanie przełamujące ją. Stąd wcześniejsze próby równego dystansowania się od obu stron rzeczywistego i głęboko ugruntowanego konfliktu politycznego, a potem zbliżania się do tej rządzącej, z uzasadnieniem o gotowości popierania projektów „służących ludziom”
Współpraca z PiS w imię dobra ludu?
To absurdalna kalkulacja, oparta na całkowicie błędnym, symetrystycznym podejściu do fundamentalnego sporu systemowego: między liberalną demokracją a autokracją; praworządnością a bezprawiem; trójpodziałem władz a jednolitością systemu władzy; prawami człowieka a prawem kanonicznym; swobodami i wolnościami obywatelskimi a samowolą rządzących. W tym sporze racje nie są podzielone, a słuszność rozmyta. Tak też ocenia to lewicowy elektorat.
Drugi błąd to założenie, że skoro tradycyjnie przez lewicę reprezentowany lud popiera PiS, to trzeba jego motywacje rozważyć i uznać, a w konsekwencji spojrzeć na nie przychylnie, czyli oddemonizować PiS i otworzyć się na współpracę z nim, w imię dobra owego ludu. Lud wie, co dla niego dobre, więc jeśli chce władzy PiS, to niekoniecznie jest ona taka straszna by ją bezkompromisowo zwalczać.
Tyle, że bazą społeczną lewicy od dawna nie jest już lud, lecz kurcząca się część dawnego establishmentu PRL oraz młoda, wielkomiejska hipsterka, brylująca na Marszach Równości i w Strajku Kobiet. Swoim otwarciem na PiS lewica ludu nie pozyskała, a progresywnych wyborców zraziła i pogubiła.
Lewicowy elektorat pokazał, co myśli o umizgach z PiS
Trzeci błąd wyniknął z tzw. efektu podkowy, czyli znanej prawidłowości, że skrajności się przyciągają, bo polityczne podziały nie rozciągają się wzdłuż prostoliniowego spektrum, gdzie lewica byłaby po przeciwnej stronie w stosunku do prawicy, lecz właśnie na wygięciu przypominającym podkowę, gdzie skrajna lewica i prawica są sobie bliższe niż pogrubione centrum. Część działaczy dała się przekonać głoszonym przez Rafała Wosia i Adriana Zandberga poglądom, że liberałowie są większymi wrogami niż prawicowi populiści, więc z tymi drugimi łatwiej i korzystniej będzie się porozumieć.
Lewicowy elektorat, najbardziej antypisowski, dał szybko w sondażach do zrozumienia co sądzi o umizgach z autorytarną władzą nacjonalistyczno-klerykalnej prawicy. Tym silniej, że ta już po spotkaniach z lewicowymi działaczami pokazała brutalnie swoją autorytarną naturę w kilku skandalicznych posunięciach.
A do tego doszedł „efekt Tuska”, czyli odzyskanie po jego powrocie wigoru przez liberalne centrum, znów postrzegane jako najbardziej obiecująca siła w zmaganiach o poskromienie i odsunięcie od władzy PiS, czego elektorat lewicy pragnie usilnie. Cyniczna strategia „jeśli nie jesteś w stanie pokonać wroga, przyłącz się do niego” została skompromitowana jako defensywna, defetystyczna, kapitulancka. Tusk proklamował stanowcze przeciwstawienie się złu, a nie obłaskawianie go i to się spodobało w szerszych kręgach wyborców, niż próby dogadywania się z ludźmi to zło uosabiającymi i szerzącymi.
Lewica ma więc problem sama ze sobą – zarzut notorycznie przez nią stawiany Platformie Obywatelskiej, która znowu przewodzi opozycji, notując wyniki sondażowe nawet trzykrotnie od lewicy wyższe. Dążenie niektórych działaczy lewicy do zachowania równego dystansu wobec PiS i PO może się spełnić, jeśli znajdzie się ona na całkowitym politycznym marginesie, skąd do głównych sił politycznych jednakowo daleko.